A jakże... Mogłabym nie istnieć, tylko pańcio się liczy... Ja jestem ta zła od wycierania łap, prowadzania do weta, podawania tabletek, kąpania ... Wprawdzie jeśc daję, ale to mój psi
obowiązek...
Ostatnio była taka akcja: obok firmy urzędują komputerowcy, od których bierzemy sprzęt wszelaki. TZ poszedł w jakiejś tam sprawie i zniknął za drzwiami. Pigutek nie zauważył, gdzie ukochany pancio się podział i zaczął latać jak zwariowany w prawo i lewo, wylatując aż za bramę w stronę ruchliwej ulicy... Wołam dziada, lecę za nim i próbuję schwytać, kiedy przebiega obok, ale nic z tego... Pies najzwyczajniej w świecie mnie ignoruje i traktuje jak obcą
Polatał tak dłuższą chwilę, zanim udało mi się go złapać i, z braku smyczy, ścisnąć kolanami, żeby sie nie wyrwał... Na szczęście TZ się pojawił i piesek wrócił do równowagi...
Nie spodziewałam się, że tak mało znaczę dla własnego psa