Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

Strony: [1]   Do dołu

Autor Wątek: Coś głupiego, czyli w stylu Gato [FF]  (Przeczytany 711 razy)

0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Gato

  • Gość
Coś głupiego, czyli w stylu Gato [FF]
« : 2004-07-25, 23:18 »
Rozdział I
Za oknami zacinał deszcz. Tu gdzie była nasza klatka panował półmrok. Właściciele sklepu zoologicznego zawsze zostawiali nam zwierzętom, jakieś małe światełko, aby nie było nam źle. Wczoraj zmieniono nam tak jak innym zwierzakom ściółkę i dano siana, a więc ja i moje trzy siostry mieliśmy ciepło i sucho. Leżałem wtulony w rodzeństwo oczekując na przyjście pierwszego człowieka - pani Judyty. Gdy usłyszeliśmy szczękanie w drzwiach wszyscy zerwaliśmy się z miejsc, nawet chomiki w klatce po prawej stronie otworzyły oczy, a myszoskoczki w klatce po ewej zerwały się do drzwiczek. Pani Judyta weszła tyłem, była cała mokra, ale uśmiechnęłasię do nas. Bardzo lubiłem sklep w którym przyszło mi zamieszkać. Mimo iż byłem zdala od pozostałego rodzeństwa było mi tu dobrze; moim siostrom zresztą też. Judyta zdjęła płaszcz i sprawdziła czy wszyscy mamy jedzenie. Później otworzyła klatkę z chomikami i wyjęła oba zwierzaki. W tym sklepie każde zwierzę było traktowane na równi. Każde z nas codziennie było brane na ręce i oswojone. Większość zwierząt najbardzie lubiło panią Judytę bo to ona nas brała na ręce. Kiedy w końcu oporządziła wszystkie zwierzaki z nami włącznie, przyszły pozostałe właścicielki - pani Ewa i pani Anna. Później zaczęli przychodzić klienci. Nie było ich zbyt wielu ponieważ dzisiaj padało. Nagle zupełnie niespodziewanie do sklepu wpadł chłopiec i podbiegł do Judyty. Zapytał czy są szczury, Judyta podprowadziła go do naszej klatki i pokazała nas. Chłopiec zapytał czy są samce, a ja popatrzyłem na siostry - uśmiechały się i życzyły powodzenia. Odwzajemniłem uśmiech i weszłem na ręce Judycie, a ta podała mnie chłopcu. Dzieciak pogłaskał mnie, powąchał i dokładnie obejrzał. Potem powiedział, że mnie bierze. Uradowany weszłem do białego pudełka i czekałem, czekałem na to co mnie czeka.
Rozdział II
Gdy tak oczekiwałem było strasznie zimno i niebywale trzęsło, bardziej nawet niż wtedy gdy przyjechałem do sklepu. Szczerze mówiąc trochę się bałem. Nagle przestało trząść i pudło otworzyło się. Było przytknięte do otworu - wejścia do klatki. Wyszedłem ostrożnie i odwróciłem się. Chłopiec uśmiechał się do mnie.
Minęło kilka dobrych godzin, a ja poznałem swoją klatkę, najadłem się do syta i napiłem. Do pokoju wszedł chłopiec i wyciągnął mnie z klatki. Niósł dość długo, a potem w dużym pokoju zobaczyłem jeszcze trójkę ludzi. Wszyscy oglądali mnie i brali na ręce. Najgorzej było gdy najmniejszy wziął mnie na ręce: najpierw ścisnął mnie tak, że przez chwile nie mogłem oddychać, potem ciągnął za ogon, a później machał mną i tarmosił. Nie wytrzymałem - ugryzłem go. Bachor zaczął się drzeć, a ja "wypadłem" mu z rąk. Rozpłaszczyłem się na ziemi i jak najszybciej zerwałem się do biegu. Ludzie krzyczeli, a chłopak co mnie kupił biegł przez chwilę za mną. Biegłem prosto przed siebie jak najszybciej umiałem. W końcu wcisnąłem się gdzieś w ciemną dziurę, gdzie nikt nie mógł mnie dostać. Chłopiec zaczął płakać, a ci jego rodzice zaczęli krzyczeć na niego. Ja wcisnąłem się jeszcze głębiej i czekałem. Później zasnąłem.
Rozdział III
Nie wiem ile spałem, starałem się spać jak najwięcej, ponieważ byłem głodny i strasznie się bałem. Są jednak pewne granice - po prostu już nie mogłem spać. Wysunąłem ostrożnie pyszczek, a potem całą głowę. W pobliżu nie było nikogo. Rozejrzałem się - na podłodze była moja klatka, drzwiczki były otwarte. Wystrzeliłem jak rakieta, wparowałem do klatki i najadłem się - opróżniłem niemal całą miskę, napiłem się i zwiałem, ale już w inne miejsce. Tam gdzie usiadłem był widok na cały pokój. Zwiedziłem nowe miejsce i zabrałem się do czyszczenia futerka. Już kończyłem gdy nagle usłyszałem jak otwierają się drzwi. Wszedł chłopiec, miał jakieś małe podłużne pudełeczko ze szkiełkiem na jednym końcu, w drugiej dłoni miał kawałek szynki. Zajrzał do miejsca w którym poprzednio siedziałem, a z pudełka zaczęło emanowac światło. Nie był zadowolony, zaglądał w inne ciemne dziury, jednak mojej skrytki nie odkrył. Potem zajrzał do klatki i wyciągnął miskę, napełnił ją znowu jedzeniem i wyszedł.
Minęło jeszcze kilka dni, za każdym jednak razem jakoś uchodziłem i chłopak nie znajdował mnie. Aż do dziś. To dziś złapał mnie i wpakował do klatki. Nastepnego dnia nawet nie zwracał na mnie uwagi. Było mi smutno. W sklepie było mi dużo lepiej. Byłem brany na ręce i głaskany. Zawsze miałem czysto w klatce. Tu było dużo gorzej. Nawet przez trzy dni nie dawano mi jedzenia. Po pokoju cały czas kręcili się jacyś obcy ludzie. Całymi dniami grała głośno muzyka. Tu było okropnie.
Rozdział IV
Minęły dwa miesiące. Leżałem na zimnych kratach pięterka. Wolałem leżeć na zimnym niż na mokrym. Ściółka w klatce od mojego przyjazdu była zmieniana tylko dwa razy i teraz była mokra i cuchnąca. Siano było jakieś dziwne. Woda skończyła mi się wczoraj, jedzenie miałem trzydniowe, ale to i tak było dobrze. Na rękach byłem w sumie dwa razy. Poza klatką z woli właściciela jedynie raz. Moja klatka stała przy drzwiach i było potwornie zimno. Dodatkowa mój właściciel słuchał właśnie muzyki, kiedy usilnie próbowałem zasnąć. Bardzo tęskniłem za sklepem i za Judytą. Chociaż i ją już powoli zapominałem.
Kilka dni póżniej obudziłem się rano i nie czułem się najlepiej. Było mi zimniej niż zwykle, a pozatym kichałem. Do pokoju weszła kobieta. Popatrzyła na mnie z odrazą i zawołała chłopaka. Rozmawiali przez chwilę, a później na gwałt wyciągnęli z klatki i załadowali do pudła. Bardzo się bałem i nie wiedziałem co się ze mną stanie.
Rozdział V
Znowu trzęsło i było zimno. Domyślałem się, że gdzieś mnie niosą. Trwało to już dłuższą chwilę, gdy nagle ktoś uderzył pudełkiem tak mocno, że podskoczyłem. Słyszałem jak ludzie się o coś kłócą, ale było mi to obojętne. Miałem nadzieję, że nie trafię spowrotem do tego okropnego domu. Usiadłem w kącie i zwinąłem w kłębek, czekałem. Potem głosu ucichły, a ktoś uchylił wieko pudła. Do środka wlało się światło. Potem znów słyszałem głosy ludzi, które z kądś znałem. Ktoś otworzył pudełko, w którym siedziałem. Zrobiło się jasno. Usłyszałem:
- Hej, to ten szaro - biały husky, którego sprzedałam temu dzieciakowi jakieś dwa miesiące temu!
Nie wierzyłem własnym uszom. To był głos Judyty. Nie wierzyłem we własne szczęście. Judyta wyjęła mnie z pudła i obejrzała. Potem rozmawiała długo z panią Ewą i panią Anią. Wsadziła z powrotem do pudła i znowu zaczęło trząść. Znów mnie gdzieś niesiono. Później byłem u "weterynarza". "Weterynarz" jest to człowiek, który leczy zwierzęta. Oglądał mnie i "badał". Potem długo mówił o mnie z Judytą. Dał jej coś, a ona podała mu jakieś kolorowe papierki i okrągłe krążki. Potem znów zamknięto mnie w pudle.
Rozdział VI
Gdy otworzyła pudło byłem w miejscu którego dotychczas nie widziałem. Słyszałem jak Judyta rozmawia z jakimś mężczyzną. Potem otworzyła pudełko i pokazał mnie temu facetowi. Gostek pogłaskał mnie delikatnie po głowie. Potem siedziałem Judycie na ramieniu, a ona lała wodę do jakiegoś pojemnika. Zdjęła mnie z ramienia i umieściła w pojemniku z wodą. Woda była ciepła i było mi bardzo dobrze. Kobieta wzięła jakąś "szczoteczkę do zębów" czy coś takiego i delikatnie myła moją sierść. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem sie lepiej. Następnie gdy skończyła wyjęła mnie z pojemnika i wylała wodę. Nalała świeżej i wsadziła mnie do niej. Potem mnie "opłukała" i postawiła w "zlewie". Strzepnąłem wodę z futerka opryskując wszystko dookoła. Judyta śmiała się. Więła mnie i postawiła na czymś miękkim i niebieskim. Owinęła mnie tym czymś tak, że wystawała mi tylko głowa. To było równie przyjemne jak kąpiel. Potem niosła mnie i usiadła na czymś zwanym "kanapą" lub "sofą". Trzymała mnie owiniętego w ręcznik, a obok leżał stwór zwany psem. Widziałem psy w naszym sklepie, ale ten był dużo większy, czarny podpalany z stojącymi uszami. Na szczęście nic mi nie zrobił, był przyjaźnie nastawiony. Potem zasnąłem. Gdy się obudziłem nadal byłem owiniety ręcznikiem i koło Judyty. Ona oglądała jakieś czarne pudełko w którym zmieniały się obrazy i byli ludzie i zwierzęta, wydawało ono ciche dźwięki. Judyta zapytała czy obudziła mnie tym "telewizorem". Gdybym umiał mówić powiedział bym jej, że nie, ale nie umiałem więc tylko na nią popatrzyłem. Wstała i na siłę, co nie było do niej podobne wstrzyknęła mi do pyszczka coś ochydnego, a gdy połknąłem to dała mi kawałek sera. Myslę więc, że mogę jej wybaczyć to "lekarstwo". Później Judyta wsadziła mnie do klatki. Była tu czysta ściółka. W rogu stał drewniany domek, a wśrodku usłany był świeżym sianem. Dalej była miseczka i z górą jedzenia, a wyżej poidełko ze świeżą wodą. Na pięterku był hamak. Moja mama mówiła mi, jeszcze jak byłem z nią, że mój ojciec spał w hamaku. To było najlepsze miejsce w całej klatce, ale tylko tata i mama mogli tam spać. Teraz ja miałem swój hamak, tylko i wyłącznie mój. Tak więc zamieszkałem u Judyty.

Rozdział VII

Jak okazało się nastepnego dnia, prócz mnie i psa, dom Judyty zamieszkują inne zwirzęta - oczywiście szczury. Były to dwie samiczki, które mieszkały w klatce obok mnie i samczyk, mieszkający w klatce obok tej, którą zamieszkiwały samice. Obydwie szczurzyce były bardzo ładne. Jedna z nich zwana Kolą była całkiem czarna. Druga zaś kremowo - biała miała na imię Kinia. Kiedy na nia patrzyłam wydawało mi się, że jest zawsze smutna. Jak już wspominałem, prócz samic mieszkał tu jeszcze jeden samiec. Jego sierść miała barwę biało - czarną; był kapturem. Był starsz odemnie, w przeciwieństwie do samic, bedących w moim wieku. Nazywano go dwojako - Abdul, lub Szugar. Jak później sie dowiedziałem, imię to pochodzi od angielskiego wyrazu "shugar", znaczącego "cukier".

Jadłem właśnie obiad, po drzemce. Czułem się świetnie, gdy do klatki podeszła Judyta. Popatrzyła na mnie i zestawiła moją klatke, podobnie jak klatki innych na ziemię, poczym otworzyła drzwiczki. Połozyła sie na łóżku i zaczęła czytać coś zwanego "książką". Tymaczasem ja patrzyłem jak moi sąsiedzi wyszli ze swoich klatek, i zaczęłli sie przyjacielsko obwąchiwac. Ostroznie wysunąłem się z klatki i zbliżyłem się do towarzystwa. Samiczki cofnęły sie trochę, natomist Szugar wystąpił smiało do przodu. Szczerze mówiąc troszkę sie wystraszyłem, ponieważ był wiekszy odemnie i wyglądał na groźnego. Ale on delikatnie powąchał mój nos i usmiechnął się.
- Jestem Szugar, kiedys zwany Abdulem - powiedział.
- Cześć - odparłem - Ja jestem...eee... Nie mam imienia...
Szugar usmiechnął się znów i powiedział, że cos wymyślimy i zaprowadził do dam. Dziewczyny okazały się naprawdę miłe. pozatym przekonałym się o tym, że Kinia jest naprawdę smutna, co prawda nie poznałem przyczyny smutku, ale wiedziałem, że to co widziałem przez szpary klatki było prawdą. Mimo to teraz po raz pierwszy zobaczyłem na jej pyszczku lekki usmiech. Szugar zresztą nie ustepował im w uprzejmości. Kiedy zostałem wprowadzony w towarzystwo, rozpoczęlismy zabwę. Otóż bawilismy sie w berka. Ganialiśmy po całym pokoju. Po raz pierwszy w życiu bawiłem sie tak dobrze. potem szczury zapoznały mnie z psem. Pies okazał sie być stworem wyjątkowo miłym. Dużo większym od nas, ale mimo to wspaniałym towarzyszem do zabaw. Bawilismy sie dłuższą chwile, a gdy zabawa nalezycie nas zmeczyła. Usadowliśmy się obok psa, na jego miękkim kocyku i zaczęlismy rozmawiać. Dowiedziałem się wówczas wielu rzeczy. Poznałem historie imienia Szugar. Opowiem ja, ponieważ nie jest zbyt długa: Otóż, wszystko zaczłeo się w "schronisku dla zwierząt". Schronisko jest toi takie miejsce, w którym zwierzaki nie chciane, porzucone lub bezdomne znajdą miejsce do spania, godziwą opiekę i pozywienie. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale tak mi to wytłumaczono. Abdul, bo tak został nazwany, przez swojego właściela, został tam przeniesiony, poniewaz jego pan, znudził sie nim. Mieszkał tam krótko, bo pojawiła się Judyta i go stamtąd zabrała. Nie wiedziała, bo i skąd miałby wiedzieć, że szczurek, którego wybawiła, ma jakieś imię. Dlatego kiedy przyniosła go do domu i posadziła na stole kuchennym, aby mu się przyjrzeć i nadac jakieś imię, zauważyła, że ciagnie go (Abdula) do cukiernicy stojącej na stole. W końcu szczurek wdrapał sie na nią, ale Judyta delikatnie ściągnęła go z niej. Wyjęła z szafki kostkę cukru i połyżla na stole. Abdul zacząl się nią bawić, pchac przepychać i przeskakiwać. W końcu ja polizał. Wtedy Judyta miała jush imię. Stwierdziwszy, że cukier brzmiało by troszke głupio, nazwała go tym "cukrem", ale po angiesku, co według wszystkich brzmi lepiej. Od Abdula zaczęła sie przygoda ze szczurami. Judyta strasznie zainteresowana tymi zwierzakami, dowiedziła sie o nich wiele i postanowiła założyć "mini hodowlę" stąd, kilka miesięcy później w domu, w klatce obok Szugara zamieszkały dwie zaprzyjaźnione samiczki, w tym samym wieku - Kola (od napoju Coca - cola, równie czarnego jak ona) i Kinia. właściwie imię Kinia nie pochodzi od niczego, Kinia to Kinia i już. ta rozmowa troche się przeciągnęła i Judyta zabrała nas i powsadzała do klatek. Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to ash tak, ponieważ wybiegałem się i chciało mi sie tylko pic i spać. Kobieta jednak nagle przypomniała sobie o moim lekarstwie, dlatego wyjęła mnie z klatki i zabrała do kuchni, gdzie podała mi je na siłe. Nie chciałem jej gryźć, więc musiałem je połknąć. Jednakże wyszło mi to w pewnym sensie na korzyśc, ponieważ dostałem za to kawałek marchewki. Siedziałem na kolanach Judyty jedząc swoja marchewkę, a ona delikatnie głaskała mnie; potem zanisoła do klatki. Napiłem sie i położyłem w hamaku. Tuż przed snem rzuciłem spojrzenie na klatkę samic. W podobnym hamaku leżała Kinia, była smutna. Barrdzo mnie interesowało czemu jest taka przygnębiona, wydawało mi się jednak, że narazie nie warto o to pytac, bo i tak mi nie odpowie. Pozatym, nie rozumiem dlaczego, tak bardzo zależało mi na tym aby ona się ... uśmiechnęła. Wyglądała przecież tak ładnie... Z takimi myslami, i troszkę przygnębiony położyłem się spac.

Rozdział VIII

Minął tydzień, moje przeziebinie przeszlo. Czułem sie sietnie. Dosłownie jak w Raju. Mogłem sie bawić, byłaem brany na ręce, dostawałem smakołyki, miłem własny hamak, czytsą sciółke i wszystko czego dusza zpragnie. Wtedy wydawało mi się, że tak bedzie już zawsze... Niestety. Myliłem się.

Pamiętam dobrze. Zapowiadła sie burza. Judyta wstała wcześniej, niż w każdy inny poniedziełek. Oporządziła się, wyszła z psem, a gdy wróciła wyjęła mnie z klatki. Zdziwiło mnie to. Posadziła na łóżku i mówiła:
- Posłuchaj. Byłes chory, teraz jesteś zdrowy, co mnie bardzo cieszy. Chciałbym abyś u mnie został, niesety nie mogę cie zatrzymać. Szef dostał zamówienie na szczura husky w twoim wieku. Musimy cie sprzedac hodowcy. Dla szefa nie liczy się nic prócz forsy; niewiele go obchodzi komu sprzedaje zwierzaki. Nie chcę tego, ale dzisiaj wracasz do sklepu... - ucięła, patrząc w moje oczy - Pewnie i tak nic nie rozumiesz...
Ale ja zrozumiałem. Jak zahipnotyzowany patrzyłem w jej oczy. Wtedy kiedy tak siedziałem wydawało mi się, że to jej wina, że skrzywdziła mnie. Nie mogłem tego zrozumieć, nie umiałem, nie chciałem. Nie chciałem jej znać. Nie wiedziałem czy mam uciekac czy tu zostac. Poprostu jka to się mówi "bolało". Nie chciałem jej skrzywdzić więc pozwoliłem sie zanieść do sklepu, w wewnetrznej kieszeni kurtki. Film mi sie urywał co jakis czas. Nie bałem się, dla mnie wszystko się skończyło. Było mi obojetne gdzie trafię, do jakiego domu i jakich ludzi. Nie chciałem znac rasy ludzkiej, ani szczurzej. Chciałem zapomniec o psie, Szugarze, Koli i Kini, zwłaszcza o Kini. O tym jak było mi dobrze, własnie u człowieka...
----
Pamiętam tylko kilka chwil ze sklepu zoologicznego. Dokładnie jedynie rozmowę z szczurem, młodszym odemnie, typu "masked", czyli całkiem białego z brązową "maską" na oczach. On też miał trafic tam gdzie ja. Potem pamiętam juz tylko jak Anna wyjęła mnie z klatki i wsadziła do białego kartonika. Kątem okiem widziałem jak Judyta wsadzała młodego maskeda do drugiego pojemnika. Potem zasnąłem, wyczerpany tym wszystkim co mi sie przytrafiło.
----
Obudziłem się. Obok leżał, na wpółprzytomny masked. Gapił się tempo w jedo miejsce dziwnej, małej klatki. Dlaczego dziwwnej? Bo miała krate jedynie z przodu i u góry. Pozostałe ściany były z litego drewana. Klatka była mała. Panował półmrok, słyszałem wiatr i deszcz za oknem. W klatce było czysto i sucho. Była miska pełna jedzenia, woda i siano. Podeszłem do młodzika i wytrąciłem go z transu. Poczułem się za niego odpowiedzialny, kiedy leżał taki wyczerpany i smutny. Pomogłem mu dojśc do miski. Zaczął jeść. Kiedyy się najdł, zpytał czy ja nie chcę jeść... Skłamałem szybko, że nie. Nie wiem czemu, ale wolałem, żeby tak było. Nagle do pokoju gdzie stała klatka wesżły dwie osoby - mężczyzna, który nas kupił i chłopiec. Odrazu poczułem do nich niechęć. Odsunąłem sie od kraty, w moje slady poszedł masked...
Rozdział IX

Obaj wbici w róg klatki, patrzylismy na dwóch osobników, zbliżających się coraz bliżej do naszej klatki. Podzeszli cichutko, spokojnie i nie wykonując gwałtownych ruchów. Szczerze mówiąc zdziwiło mnie to, ponieważ ludzie zwykle podchodzili do nas całkiem normalnie - dość szybko, nie przejmując się tym, że szczury słyszą dużo lepiej. Obaj zatrzymali sie przed klatką. Rozmawiali szeptem, chłopiec, wyglądał na szczęśliwego, a równocześnie można było się domyślić, że jest mądrzejszy od mojego poprzedniego właściciela, mimo, iż wydawali się być w tym samym wieku. Starszy mężczyzna otworzył cicho drzwiczki klatki i ostrożnie włożył doń rękę z kawałkiem marchwi na niej. Domyśliłem się, że oczekuje iż któryś z nas wejdzie na jego dłoń. Chwile sie wahałem. Ale potem ruszyłem w stronę dłoni i obwą****ąc ją, powoli weszłem. Facet delikatnie wyciągnąl rękę, drugą tworząc nad moją głową daszek. Potem delikatnie pogładził mnie po głowie. Wyjaśnił chłopcu, że tak powinien nas wyjmować z klatki i dodał, że nigdy nie może wyciągac nas na siłę, bo jeśli on się o tym dowie to, więcej nie dostanie pod opiekę, rzadnego zwierzaka. Dzieciak skinął głową i zupełnie jak ojciec wyją z klatki mojego współlokatora. Puścili nas na łóżko. Ludzie cały czas o nas rozmawiali. Nie słuchałem ich, ponieważ pochłonęły mnie rozmyslania. Stwierdziłem, że tu będzie napewno lepiej niz u tego potwornego chłopaka, który się mną nie opiekował, ale... No własnie, ale gorzej niż u Judyty. Kiedy tak o tym rozmyślałem, nawet nie miałem pojęcia, że trafiłem do hodowli i nie wiedziałem też, że prócz młodego maskeda jest tu dużo wiecej szczurów.
----
Minęły dwa miesiące. Czułem się tu dość dobrze. Klatkę, nadal tę samą i stojącą w tym samym miejscu dzieliłem z maskedem. Żyło nam się dość dobrze. Sćiółkę zmieniano co tydzień, więc było czysto. Jedzenie dostawaliśmy codziennie świeże, a wody nigdy nie brakowało, tak jak siana. Klatka stała w miejscu jasnym, gdzie nie było przeciągów i było ciepło. GBrani na ręce byliśmy dość często. Nie biegaliśmy codziennie, tak jak gdy byłem u Judyty, ale rzadko i to tylko na łóżku. Chłopak sumiennie się nami zajmował i wydawałoby się, że wszystko jest dobrze. Aż do tego pamiętnego dnia.

To był sobotni ranek. Promienie słoneczne wlewały się do pokoiku przez uchylone okno. Lekki zefirek poruszał firankami. W łóżku smacznie spał nasz młodszy właściciel. Obok mnie drzemał sobie jeszcze młodziutki masked. Nagle zagrało radio. Masked leniwie otworzył oczy. A w łóżku, nasz pan przekręcił się i wyłączył radio. Potem usiadł na łóżku, ziewnął, poczłapał do drzwi, a przechodząc koło naszej klatki mruknął z usmiechem "cześć". Tak wyglądała każda sobota, ta początkiem niczym się nie różniła. Było południe. Do pokoju wszedł nasz właściciel i starszy mężczyzna - jego tata. Rozmawiali o czymś szybko, a nasz pan nie wyglądał na zadowolonego i cały czas powtrzał "Ale mówiłeś, że one są moje!" i "Nie chcę ich oddawać do hodowli"
Potem wziął nasza klatkę i gdzieś nas niósł. Nie wiedziałem gdzie i po co, ale nie bałem się. Masked siedzący kołomnie wtulił się w mój bok lekko dygocąc - bał się. Po dłuższej chwili zniesiano nas do jakiegos pomieszczenia z klatkami, a w nich siedziały szczury. Słońce oswietlało całe pomieszczenie. Były tu różne sprzeęty, potrzebne do opieki nad gryzoniami. Stały różne karmy, pojemniki, poidła, miski itp. Dodatkowo, co mnie zdziwiło, na środku był kojec, z małymi kratami, wyściełany swieżymi trocinami. Wydawało mi się, że to wybieg i jak się potem okazało miałem rację. Chłopak tymczasem postawił naszą klatkę, obok jakiejs innej i wyszedł bez słowa z pokoju. Został sam jego ojciec i zwierzeta. Facet mruczał coś "Teraz zapoznamy was z innymi szczurami" i wyją nas z klatki; wsadził do kojca. Potem do kojca wsadił kolejne dwa szczury, a kilka minut potem cztery następne. Odszedł od kojca i usiadł na krześle przy scianie. Podeszłem do towarzystwa, za mną powlukł się mały masked. Towarzystwo składało się z dwóch dorosłych samców i czterech dorosłych samic. Samce podeszły do nas pierwsze. Były większe odemnie, odżywione dobrze i przedewszystkim silniejsze. Fuknęly na młodego, a potem zaczęła się bójka. Mały szczurek został mocno poturbowany i wyjądował, mocno pokrwawiony na boku w rogu klatki. Samce chciały go najwidoczniej wykończyć. Nie chciałem na to pozwolić. Rzuciłem się na jednego z nich. Ten jednak szybko zwalił mnie z pleców i ugryzł, nie pozostałem mu dłuzny. Drugi usunąl się z drogi, bowiem do klatki podszedł mężczyzna. Kątem oka widziałem jak wyciąga rannego maskeda, nie bacząc zupełnie na resztę. Bójka była coraz brutalniejsza. Raz za razem zadawaliśmy sobie coraz mocniejsze ciosy, w końcu do walki włączył się drugi samiec. Osaczony, czułem tylko jak spadaja na mnie coraz mocniejsze razy. Kolejne uderzenia osłabiały mnie znacznie, powoli onbraz zaczął mi uciekać, wszystko bolało, czułem jak krew spływa po mnie. Nigdy nie śmiałem przypuszczać, że stocze taka walkę. Nie przypuszczałem, że ludzie są tacy ślepi, a szczury tak brutalne. W końcu mężczyzna zauważył, że nadal dzieje sie coś niedobrego. Odziany w grube skórzane rękawice, uratował mi zycie zabierając dwa dorodne samce - jednego znacznie poturbowanego przezemnie, praktycznie ledwożywego, zamulonego tak jak ja w tej chwili i drugiego trzymającego się lepiej, ale też rannego. Wyciągnął mnie z tego kojca... a potem nie wiem co sie stało... Nie pamiętam, wiem, że ból zaćmił mi oczy i uszy, nie czułem juz nic i nic nie widziałem, ani słyszałem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, a co gorsza co dzieje się z małym maskedem.

Rozdział X
Obudziłem się. Wszystko mnie bolało, widziałem jakby przez mgłę. Po chwili jednak zacząłem widzieć dobrze. Leżałem na kawałku jakiejś białej szmatki, poza szmatką leżały rozłożone gazety. Pod spodem była metalowa podłoga. Wogóle cała klatka, wyglądając jak ta w której mieszkałem przez ostatnie dwa miesiące była z jednego materiału - metalu. Stała to mieseczka, a w niej troszkę jedzenia. Dookoła świeciły, na jaskrawo jarzeniówki. Nie znałem tego mijejsca, ale wyglądało na niezbyt miłe i sterylne. Wstałem z trudem. Byłem obandażowany na brzuchu i dość ciężko było mi się poruszać. Do człapałem do miski i zjadłem całą zawartość, potem bez sił opadłem na szmatkę; znów zasnąłem.
----
Nie wiem ile spałem, w każdym razie gdy znów się obudziłem przy klatce stała kobieta. Miała na sobie zielone ubranie, a na szyi stetoskop. Blond włosy były zaplecione w kucyk. Zauważyła, że się obudziłem, bo podeszła do klatki i otworzyła drzwiczki. Nie chciałem, żeby mnie ruszała, wyjmowała, czy wogóle coś mi robiła. Staraciłem zaufanie do ludzkich rąk - to przez nie zostałem upuszczony, prze nie trafiłem do tego kojca, gdzie na dobrą sprawę mogłem zdechnąć. Istota ludzka nie wiedziała o tym, a ja nie mając siły aby stawić opór zostałem wyjęty z klatki. Zrobiła to wyjątkow delikatnie - starała się nie sprawić mi bólu. Potem położyła mnie na stole. Był on strasznie zimny. Tymczasem kobieta obejrzała mnie, zbadała dokładnie i zdjęła bandaż, a założyła nowy. Potem przystawiła miseczkę z wodą. Spragniony, nie zważając na jej dziwny smak wypiłem całą. Po tej wodzie ból jakby ustał. Wróciłem do klatki.
-----
Z dnia na dzień czułem się coraz lepiej. Wszystkie rany, prócz tej na uchu, wyglądającej teraz jak małe wcięcie zagoiły się. Nie musiałem nosic już bandażu i co najlepsze powoli odzyskiwałem sprawność. Mimo tego wszystkiego dobrego, było i złe - nie wiedziałem co sie dzieje z maskedem.
----
To było dwa dni po zdjęciu bandaży. Wyjęto mnie z klatki, co prawda ugryzłem dotkliwie kobietę która mnie wyciągała, lecz ta nie upuściła mnie, ani też nie wsadziła spowrotem do więzienia. Postawiła mnie natomiast na tym samym stole co zawsze. Potem przyniosła maskeda. Nawet nie wiecie jak się cieszyłem. Obaj obskakiwaliśmy się z radości. Młodziutki szybko odzyskał siły, miał co prawda kilka blizn, ale całkiem sprawny. Bawiliśmy się wesoło jakieś 15 minut, a kobieta bacznie nas obserwowała, trzymając ugryziony palec w ustach. Potem wsadziła nas do jednej klatki, troszkę większej niż poprzednia, o tej smej budowie z gazetami zamiast trocin i szmatkami zamiast siana. Zabralismy się do jedzenia. Tymczasem weterynarz wykonywała telefon. Jedząc przysłuchiwaliśmy się dialogowi:
- Halo? Dzień dobry. Z tej strony Małgorzata Arzt, weterynarz.
Nie słyszelismy co mówi osoba po drugiej stronie więc opoiwem co mówiła dlaej nasza "koleznaka".
- Ja dzwonię w sprawie tych dwóch szurów, ciężko rannych - oba są już zdrowe, można stawić się po odbiór. Jak to pan ich nie chce?!
Potem urwała w pół zdania - Ale my nie możemy sie nimi... - odłorzyła słuchawkę. Zrozumiałem, nasz poprzedni właściel nie odbierze nas. A tu zostac nie mogliśmy - łatwo było odgadnąć to co chciała powiedziec, dalej w ostatnim, urwanym zdaniu. Znów nie miałem właściciela. Znów poczułem nienawiść do ludzi. Teraz chciałem gryźć każdą rękę która po mnie sięgnie. Tak wogóle miałem wątpliwości co się teraz z nami stanie... Znów zostałem sam....
Rozdział (eee...) XI

Minąl jeden dzień. Nie mówiłem maskedowi nic o tym co mnie teraz dręczyło. Nie chciałem, aby maluch bał się. Minęła noc. Niespałem trawiony czarnymi myślami. Potem około południa, do pomieszczeniaweszła znów ta kobieta. Wzięła całą klatkę i niosła ją długo. Najpierw przez korytarze, podobne do tego pomieszczenia gdzie była nasza klatka. A potem wyniosła na dwór. Poczułem różnicę temperatury. Było tu troszke zimniej niż w budynku. Ale za to dużo jasniej. Było wiele więcej kuszących zapachów i wogóle dużo ładniej. Szliśmy chwilę przez podwórku, az doszliśmy do samochodu. Kobieta otworzyła drzwi i wsadziła klatkę na siedzenie, sama usiadła na tylnym i pojechaliśmy.
------
Znów niesiono nas przez podwórko. Potem przez kolejne korytarze. Wyłożone były białymi kafelkami i miały pastelowo niebieskie ściany. Dlaej do jasnego pomieszczenia z niebieska ladą i miła panią za nią. Nasza weterynarz postawiła klatke na ladzie i rozpoczęła konsternacje z miłą panią:
- Dzień dobry - powiedziała Małgosia.
- Dzień dobry, witamy w schronisku dla zwierząt - opowiedziała druga.
- Ja dzwoniłam już do państwa w sprawie dwóch szczurków, czy mogę je tu pozostawić?
- Tak oczywiście - powiedziała "miła pani" ze smutkiem w oczach i podając naszej jakiś papier i długopis - Proszę jeszcze to tylko wypełnic.
Nasza szybko wypełniła papier i ruszyła za "miłą panią" gdzieś w głąb budynku. Mały masked w końcu zapytał o to czego się spodziewałem:
- Co to jest "schronisko dla zwierząt" i czemu tu jestesmy?
- Do schroniska trafiają zwierzęta niechciane, pożucone i bezdomne. Tu otrzymają godziwą opiekę, pożywienie i miejsce do spania. - powtórzyłem zdanie powiedziane przez Szugara - Ale nie mają właściela - są niczyje. A więc chyba domyślasz się czemu tu jesteśmy...
Mały spojrzał mi w oczy, tak smutno jak nigdy. Potem zacisnął je i zwinięty w kłębek wtulił sie we mnie i leżał tak. Nas tymaczasem doniesiono do pomieszczenia z kaltkami. Były tu szczury, fretka, świnki morskie, króliki, papugi i inne zwierzeta klatkowe. Postawiono nas na jakiejś półce i przełożono w grubych skórzanych rękawicach do innej, małej klatki. Gryzłem rękawice, ale "miła pani" nic przez nie nie czuła. Od tamtego momentu zrozumiałem, że jesli człowiek ma na rękach rękawice może mi zrobic co tylko chce. Potem zacinąlem powieki i na siłę zasnąłem.

Rozdział XII [chyba]

Dni wlekły sie jak jeszcze nigdy. Każdy był niemalze identyczny. Z samego rana dawano nam świeżą wodę i jedzenie. Potem długo nie działo się nic, no może czasem przechodził tędy jakiś człowiek, co poniektórzy zwracali nawet na nas uwagę, ale nigdy nie działo sie coś więcej. Potem, około południa przychodziła jedyna osoba, której nie gryzłem - młoda wolontariuszka. Kiedy przychodziła zawsze miała dla nas coś smacznego, codziennie coś innego. Ona też raz w tygodniu zmieniała nam ściółkę. Jeśli było ciepło zabierała nas na spacery, a raz na miesiąc pozwalała nam się wykompać. Niestety, mimo, że była u nas codziennie, to tylko na godzinę. W dni wolne przychodziła na dłużej - nawet na 3 godziny. Miała na imię Ola - z nią spędziliśmy najmilsze chwile, podczas pobytu w schronisku. Prócz nas zajmowała się jakimś psem. Psa również dane było nam poznać. Była kremowa z białym brzuchem i sięgała do kolan dziewczynie. Nazywano ją [psa] Sara. Obaj ją polubiliśmy. Potem Ola szła do domu. I nie działo się nic. Potem była noc i to wszystko... tak właśnie wyglądał nasz pobyt w schronisku. Prócz poznania Oli, stała się jeszcze jedna miła rzecz. Otóż któregoś dnia Ola postanowiła nas nazwać. Siedziała na podłodze a my bawiliśmy się z Sarą piłką. Ola patrzyła na nas i zastanawiała sie nad jakimiś imionami. gdy zmeczeni zabawą ułożyliśmy się między przednimi łapami Sary, dziewczyna wzięła nas obu i wsadziła do klatki. Potem powiedziała, wskazując na mnie:
- Ty bedziesz Kamchu - powiedziała - A ty [pokazała na Maskeda] Spot.
Potem dała nam po paluszku [takim do jedzenia], podrapała za uszami i wyszła. Zadowoleni najedliśmy się i poszliśmy spać. Od następnego dnia Ola zaczęła nas uczyć, regowania na imię. Chodziło o to, żeby kiedy ona powie "Kamuchu, chodź tu" to żebym ja podchodził. Na początku, ustawiła mnie na ziemi, a sama kucnęła kilka kroków odemnie. W ręku trzymała słonecznik. Zawołała mnie: "Kamchu" i zapukała palcami drugiej ręki w ziemię. Na początku nie wiedziałem o co chodzi więc ją jak to sie mówi "olałem". Ale ona znowu zrobiła to samo. W końcu postanowiłem zabrać jej ten słonecznik. Podeszłem, a ona oddała mi ziarno, powtażając "Kamchu". Potem klasnę w ręce i kazała to samo robic Maskedowi, to znaczy teraz już Spotowi. Spot zapytał mnie co ma robić. Powiedziałem, że niech podejdzie do niej to dostanie ziarno, tak jak ja. I tak ćwiczyliśmy codziennie. Pewnego dnia Ola zawołała mnie, ale nie miała smakołyku. Mimo, że o tym wiedziałem, odruchowo podeszłem do niej. Nawet nie wyobrażacie sobie jak ona się cieszyła. Gdy to samo zrobił Spot skakała po całym pomieszczeniu. A my cieszylismy się z tego, że ona się cieszy.
W następnym tygodniu uczylismy sie "Prosić". Kiedy Ola jak codzień wypuściała nas, powiedziała:
- Dzisaj nauczę was, jak się prosi - usmiechnęła się.
Zawołała mnie, więc podeszłem. W ręku miała dropsa dla gryzoni. Oblizałem sie ponieważ bardzo je lubiłem.
- No, Kamchu! Teraz POPROŚ! - dziewczyna podniosła smakołyk do góry, tak ze zawisł nad moją głową.
Popatrzyłem na niego. Miałem straszną ochote go spałaszować, jednak nie bardzo wiedziałem jak go dostać. Nagle smakołyk znalazł się tuz przed moim nosem, potem zaczął powolutku się wznosić. A ja razem z nim. Aż w końcu stanąłem na tylnych łapkach. Wyciągnęłem głowę, przednie łapki zgiąłem, Ola powiedziała:
- Poproś!
Stanąłem na placach. I... Dostałem dropsa. Ola pochwaliła mnie, i to samo robił Spot. Ale za pierwszym razem się wywrócił, więc próbował jeszcze raz i on też dostał dropsa i pochwałę od Oli. Ćwiczyliśmy to tydzień, pod koniec, nawet żeby dostać smakołyk musieliśmy zrobić jeden pełny obrót. Obrót ten robiliśmy tylko na komendę:
- Zatańcz!
Ola zawsze wtedy się z nas smiała. Ale dostawaliśmy wtedy lepszy smakołyk. I tak własnie upływałnęły pierwsze 3 miesiące spędzone w schronisku.

Rozdział XIII

Pamiętam. To byłe ten pamiętny dzień - poniedziałek. To własnie wtedy Ola pierwszy raz nie przyszła. Wtedy nie przyszedl zupełnie nikt, poza jakąś osobą która nas karmi. Od tego dnia minęły 3 tygodnie... Potem miesiąc. Ściółke teraz zmieniano nam rzadziej, bo co 2 tygodnie. Nie brano na ręce, nie dawano smakołyków. Pamiętałem Olę, mały Spot chyba też - i po raz drugi zatęskniłem za dotykiem ludzikch rąk. Pierwysz raz teskniłem za Judytą, teraz za Olą. To były jedne dwie osoby dla których chciałem żyć, cieszyłem się na sam ich widok. A największą radość sprawiała mi zabawa i chwile wspólnie spedzone. Mijały dni. Spot z dani na dzień się zmieniał - chudł w oczach, nie miał humoru, nie uśmiechał się, oczy straciły blask, stracił siłę. Ja zresztą nie miałem się lepiej. Ale nikogo to nie interesowało.
---
To był kolejny dzień, z grubsza bez wiekszego sensu. Lecz myliłem sie. Leżałem na sianie obok Spota. Gapiłem się tempo w przeciwległą ściane pomieszczenia. Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi wejściowych, które budziło mnie codziennie. Nie zwróciłem na to zupełnie uwagi, bo i po co się odwracać, skoro i tak mnie to nic nie interesuje. Chciałem tylko "świętego spokoju". W końcu jednak ktos pojawił się przed naszą klatką. Była to kobieta. Pochyliła sie i zajrzała do klatki. Podniosłem głowę. Spot spał i nie miał najmniejszej ochoty choćby się ruszyć. Kobieta patrzyła na mnie z uwagą. Potem uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne i wyszła. Postanowiłem nic sobie z tego nie robić i powróciłem do poprzedniego zajęcia. Jednak zdziwiłem sie po kilku minutach bo kobita wróciła i to z jakąs inną potem ta druga odziana [a jakże inaczej] w rekawice na siłę wepchnęła nas do białego pudełka z dziurkami. Skądś to znałem. Trzęsło i stało się duzo chłodniej. Masked jak zwykle wtulił się we mnie. Szepnąłem - chyba mamy właściciela. Potem obaj długo milczeliśmy.

C.D.N.

PS: Jesli można, to prosiłabym o jakies ocenki czy cos :]
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
 

Strona wygenerowana w 0.118 sekund z 21 zapytaniami.