Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

Strony: [1]   Do dołu

Autor Wątek: Opowiadanie...  (Przeczytany 1228 razy)

0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

harpia

  • *
  • Wiadomości: 2480
    • WWW
Opowiadanie...
« : 2003-04-17, 01:10 »
Pierwsze wrażenie, jakie pamięta, to zmęczenie. Tak wielkie, że nie miała siły drgnąć. Wszystkie próby kończyły się jakimiś burzliwymi konwulsjami. Pierwszy oddech bolał jakby jej igły ktoś wbijał w głowę. Potem długo leżała i zastanawiała się, co tak naprawdę z nią się dzieje. Gdy organizm przestał beznadziejnie i histerycznie szaleć, a zaczął dostosowywać się do nowych warunków, powoli rozejrzała się dookoła. Obok leżały dziwne drgające ciała, takie obłe i brzydkie. Wszystkie wyraźnie walczyły o życie. Niektórym to się nie udało.... Leżały obok, spokojne, jakby spały. Chciała stąd uciec, wyrwać się z dala od tej okropności, od bólu i potwornego wycieńczenia. Ruszyła przed siebie w szalonym pędzie, byle dalej, byle dalej, byle dalej...... Kosztowało ją to wiele energii, zmęczenie paraliżowało jej każdy ruch, oddech był przyspieszony i każdy wdech bolał. Może gdzieś indziej to minie, może dalej jest lepiej, bezpieczniej, spokojniej, z dala od tych oślizgłych ciał, które wszędzie walały się na dnie. Siła uderzenia odrzuciła ją wstecz z takim impetem, że pomyślała - to już koniec. Ciemność zapadła wkoło. Nicość otuliła ją smutno, odszedł ból, odeszła ona....

     Gdy wróciła świadomość, nadal leżała na dnie. Wszystko od uderzenia ją bolało. Zastanawiała się, czy to jakiś koszmar, czy ten ból i przerażenie nigdy nie minie? Czy to może już taki początek a zarazem koniec jej żywota. Może potem, po wszystkim będzie już tylko dobrze? Spojrzała przed siebie i ujrzała kolejną obłą, podłużną postać. Była bura, nijaka, odpychająca. Ona też leżała i ciężko oddychała. Dziwne, ale patrzyła jej prosto w oczy. Jej oczy były także przerażone. Patrzyły natomiast na nią z taką samą ciekawością. Rytm ich oddechów był ten sam. Wtedy zrozumiała, że to coś także jest samotne, że chce nawiązać jakikolwiek kontakt. Ciekawość wzięła górę nad fizyczną niemocą - drgnęła w kierunku nowego towarzysza. On zrobił to samo. To obudziło w niej nadzieje. Może, jak będą blisko siebie, dadzą sobie okruch ciepła i bezpieczeństwa. Chęć podzielenia się z kimś swym istnieniem tchnęło w nią nowe siły. Można powiedzieć, że to była nawet radość. Nowe było to dla niej uczucie, ale jakże przyjemne. To dało jej, przez ułamek sekundy, chęć do życia, wolę walki, nadzieję na lepsze. Dziwnymi, nieskoordynowanymi ruchami podczołgała się do tego stwora, on robił w tym czasie to samo. Chwilę popatrzyły sobie w oczy z radością.... i nagle radość zgasła.... Zrozumiała straszną prawdę, gorszą nawet od pierwszych chwil życia..... to ona jest tym obślizgłym robakiem, który niby cieszył się z jej widoku, to ona czołga się po dnie i wierzy, ze ktoś pragnie być z nią. Cóż za naiwność. To straszne tak wyglądać, to okropne tak się poruszać, to jest niesprawiedliwe, to wstrętne...

***
     Mijały kolejne dni. Rozejrzała się po swej okolicy. Zmęczenie mijało, tylko głowa ją jeszcze trochę bolała od uderzenia. Oddychanie stało się nawet przyjemne. Budziła się do życia powoli, z rozwagą, ostrożnie. Zwiedzania nie miała dużo. Parę ruchów w jedna stronę, parę w druga... Ot taki mały świat. Zaczęła oswajać się z myślą, że jest tylko paskudnym stworem, choć nie było to przyjemne. Wiele takich potworków otaczało ją zewsząd, byli tacy sami jak ona, tak samo niekształtni, niezdarni, powolni... Cóż, widać taki los jej pisany... Nigdy nie będzie patrzeć na siebie z przyjemnością, dlatego unika swych odbić jak tylko może. Nie wszystkim się udało przetrwać.... Parę jej pobratymców nie przeżyło pierwszych chwil samodzielności. Pewnego ranka znikli. Było to wtedy, gdy tak strasznie coś wtargnęło w ich świat, zawirowało wkoło. Porwało wszystko z dna, zakręciło tym i znikło. Pył podniesiony dziwną siłą długo jeszcze unosił się, zanim drobnym dywanem nie pokrył całego jej dotychczasowego świata. Jedynego świata, jaki został jej dany w dziwnym akcie złośliwości.

***
     Dzień był do dnia podobny jak dwie krople wody. Harce z podobnymi jej potworkami zajmowały jej większość dnia, który zresztą zawsze tak samo nagle zaczynał się i kończył. Czasem w jej świecie znikąd pojawiały się chmury pyłu, który nauczyła się jeść i była to jedna z milszych rzeczy w jej bycie. Było ich wiele, zbyt wiele, więc podczas jedzenia zawsze zapominały o sympatiach, właśnie przerwanych zabawach. Coś im nakazywało walczyć o to, co zasypywało ich dom. Nie pamięta, by kiedykolwiek odpłynęła z uczuciem, że się najadła. Ponieważ było to tak przyjemne, mogłaby to robić cały dzień.

     Życie było monotonne, jedyne, co się zmieniało, to ich wygląd - rosły w szybkim tempie. Przestały być niekształtne, brzydkie, ale i tak nie była w stanie spojrzeć na swe odbicie.

***
     Tego dnia nigdy nie zapomni. Ranek zastał ją wcześniej niż zwykle. Była jeszcze rozleniwiona, ospała i powolna, gdy nagle, znany już skądś wir, wtargnął w jej ustabilizowane życie i zaczął zabierać wszystko, co ją otaczało. Chaos, jaki ją ogarnął w niczym nie przypominał tego, co do tej pory zaznała. Pył, który się podniósł zaczynał ją dusić, próbowała rozpaczliwie oddychać, jednocześnie chciała się schować w najdalszy kąt jej świata. Zaszyła się gdzieś w kącie i obserwowała ze zgrozą bieg wydarzeń. Panika, jaka zapanowała wśród jej współbratymców, graniczyła z obłędem. Wszyscy pływali w różne strony, zderzali się ze sobą, opadali ledwo żywi na dno. Jedni próbowali schować się pod dno, walili głowami chcąc uciec stąd jak najdalej. Wiedziała, czym to się może skończyć i z potwornym bólem w sercu obserwowała, jak kolejni współmieszkańcy osuwali się oszołomieni na dno. Kaleczyli się nawzajem, dusili od chmury pyłu, który zabraniał im wziąć upragniony wdech. Nic to jednak nie zmieniało, bo znikali pojedynczo, parami, czasem całymi grupami. Już wydawało jej się, że to się nigdy nie skończy, gdy również ona została porwana przez prąd i kompletnie straciwszy orientację, rozpaczliwie próbowała odnaleźć dno i boki jej świata, by znów przycupnąć, przeczekać. Poczuła, że jej koniec już się zbliża. Teraz nie otaczała jej woda, lecz jej współtowarzysze beztroskich zabaw, leżący jedni na drugich, wierzgający, walczący o życie. Widziała przerażenie w ich oczach, wolę życia. Tak jak oni, próbowała za wszelką cenę oddychać, lecz każdy wdech przynosił koszmarny ból, a mimo to nie dawał upragnionej dawki powietrza. Po nieskończenie dla nich długiej chwili, zostali wrzuceni brutalnie do innego świata, gdzie poznała wszystkich dotychczasowych przyjaciół. Było ciasno, duszno, stłoczeni byli jeden obok drugiego. Niektórzy próbowali wyrwać się, walczyli o więcej miejsca, potrącali się nawzajem, zderzali, ale ich wysiłki nic nie zmieniały. Ona, jak to było w jej naturze, przycupnęła w kątku i czekała cierpliwie, aż sytuacja się unormuje. Dawno już zaznała, co to śmierć, więc wiedziała, że nie jest w stanie nic zrobić, niczego zmienić. Nawet nie chciała. Była już ze śmiercią pogodzona. Jedyne, co jej pozostało, to czekać, co będzie dalej. Dostosować się i, gdy przyjdzie najgorsze, ze spokojem oddać się przeznaczeniu. Woda wokół bulgotała, rzucało nimi we wszystkie strony. Zderzali się ze sobą niechcący, a czasem z powodu czyjejś paniki, gdy w akcie desperacji ktoś, doprowadzony do granic wytrzymałości, podejmował kolejna próbę ucieczki. Byli wycieńczeni, zmęczeni, coraz mniej śmiałków próbowało wyrwać się i ogarniało ich powoli otępienie. Byli stłoczeni niemiłosiernie, oszołomieni, smutni i coraz bardziej zrezygnowani. Szok dawał teraz znać o sobie i wszyscy powoli, mimo strasznego bujania się ich nowego domu, popadli w odrętwienie. Trwało to chyba całą wieczność. Nagle wszystko wywróciło się do góry nogami i wpadli do ciemnej czeluści. Była już zobojętniała na bodźce zewnętrzne. Opadła na dno i wzięła kilka prawdziwych oddechów. Poczuła tylko, że to jakiś nowy dom i zapadła w nerwowy, przerywany mimowolnymi drganiami mięśni, sen. Tylko, co pewien czas, jakiś spazm przerywał jej drzemkę. To czyjeś roztrzęsione nerwy, jak sztylet przecinający gładka wodę, wyrywały ich właściciela z letargu.

***
     Dzień zaczął się, więc pomyślała, że to jeszcze nie jest jej koniec. Trzeba było żyć dalej. Wszystko ją bolało. Wokół nerwowo przemykali, dotąd beztroscy, jej przyjaciele. Ostro reagowali na każdy, nawet najmniejszy ruch wokół. Gwałtownie odwracali się w stronę przemykającego towarzysza, jakby to był największy wróg. Ona też nieśmiało i lękliwie zaczęła rozglądać się wokół. Nie było tu niczego..... nawet skrawka wody, gdzie mogłaby, tak, jak lubi, przycupnąć i obserwować, nieznany jeszcze, świat. Oddychała swobodnie, więc powoli spokój zagościł w jej rozdygotanym ciele. Zaszyła się w miejscu, gdzie leżało nieruchomo coś czarno-brunatnego. Długo się temu przyglądała, ale nie stwierdziła żadnych symptomów niebezpieczeństwa, więc odwrócona do tego tyłem obserwowała, co się wokół niej dzieje. A działo się dużo. Zauważyła, że wspólnie z nimi pływały jakieś inne, nieznane jej postacie. Obie grupy trzymały się z dala od siebie. Obserwowały się czujnie i podejrzliwie. Nie chciała brać w tym udziału. Będzie, co ma być - to było jej dewiza życiowa. Nagle za nią odczuła jakiś ruch. To coś, co uznała za bezpieczne zaplecze, drgnęło. Wykonała gwałtowny ruch do przodu i w miejscu odwróciła się, by spojrzeć na swe nowe zagrożenie. Patrzyły na nią czyjeś oczy. W mgnieniu oka przemknęły jej wizje tego, co mogłoby się stać, gdyby na czas nie umknęła. To coś miało oczy usytuowane na czubku głowy. Pysk był przyklejony do dna i coś tam międlił. Jakie to było paskudne i straszne. Brrrr... Jednak, jako ciekawskie stworzenie, stała i patrzyła z bezpiecznej odległości.

     Nie bój się mała, ja ryb nie jadam - odezwało się to coś grubym głosem, ciągle coś przeżuwając.
Kogo? - Zapytała bezwiednie, zaskoczona, że to coś przemówiło.
Oj, dziecinko, widzę, że ty jesteś jeszcze baaardzo głupiutka - Pokręcił głową z politowaniem.
A skąd ja mam wiedzieć, czy nie zrobisz mi krzywdy - odważnie i zadziornie odpowiedziała stojąc nadal w bezpiecznej odległości. Reszta jej przyjaciół już dostrzegła, że ciemny fragment domu ożył i nie wiedziała, jak się obrócić, by wszystkich wrogów mieć na oku. Miotali się więc nerwowo w miejscu, raz łypiąc na stwora, raz na pozostałych w drugim kącie, starych mieszkańców nowego domu. Ona jednak czuła, że to coś jej krzywdy nie uczyni - miało bardzo dobrotliwe i spokojne oczy.

     Ja tu mieszkam od początku, tylko wy się ciągle zmieniacie - gruby głos odbijał się od ścian małego domu
Co z nami będzie? - zapytała, choć w głębi duszy nie spodziewała się żadnej odpowiedzi. Było to raczej pytanie retoryczne.
Będzie, co ma być - odpowiedziała sobie sama zapadając w zadumę.

***
     Ancistrus Dolichopterus vel Helmut (tak się przedstawiał) był mieszkańcem jej nowego domu od początku jego istnienia. Był bardzo mądry i bardzo cierpliwy. Potrafił godzinami opowiadać jej o świecie, w jakim przyszło im żyć. Od niego dowiedziała się, że są rybami, że mają łuski, płetwy i ogony. Wyjaśnił jej, co to są i do czego służą skrzela. Nasz dom nazywał się akwarium, które miało szyby i czasem w kąciku trochę żwiru lub piasku. Wyjaśniał jej cierpliwie, oprowadzając po akwarium, co to grzałka, filtr, gąbka, brzęczyk. Ciągle zapominała niektóre nazwy, ale Helmut cierpliwie opowiadał jeszcze raz i jeszcze raz. Uwielbiała te wieczory, gdy Helmut, przyklejony do gąbki, zastygał w bezruchu. Przy przyćmionym światełku grzałki snuł opowieści o świecie zewnętrznym, marzył o czymś, co nazywał roślinami. Sam twierdził, że jako glonojad (nigdy nie zrozumiała co to znaczyło), powinien jeść dużo roślin i że jej także będą smakować. Słuchała tego z namaszczeniem i marzyła, tak jak on, o akwarium pełnym żwiru, roślin i innych ryb, jej podobnych. Do snu utulał ją monotonny warkot filtra, a sny były wypełnione krystaliczną bulgoczącą wodą, pełną tlenu i jedzenia.....

***
     Dni płynęły monotonnie, przerywane tylko krótkimi epizodami, gdy któryś z jej przyjaciół znikał nagle w towarzystwie pluskotów, zawirowań i paniki. O jego zniknięciu przypominał tylko unoszący się w wodzie pył, który długo zawsze snuł się sennie w wodzie, zanim nie osiadł na dnie i filtrze. W tym czasie robiło się duszno i ciemno, ale po jakimś czasie wszystko wracało do normy i znów można było harcować po akwarium, lub przysiąść przy ciągle coś żującym Helmucie, by namówić go na kolejną opowieść. Jedna z nich była szczególna. Helmut opowiedział jej o ludziach. Wiedział to z własnych doświadczeń i z opowieści innych ryb, które los rzucał na krótko do ich akwarium. Po paru dniach znikały, ale zawsze pozostawały po nich opowiadania mrożące krew w żyłach. Wiele wracało chorych, pobitych, oskubanych, niektóre jeszcze w ostatnim tchnieniu przed śmiercią zionęły nienawiścią do ludzi. Wynikało z tego, że człowiek jest najgorszym, co może rybę spotkać. Bała się chwili, gdy i ją zabiorą w nieznane. Helmuta to nie spotka, akwarium było, jest i będzie na zawsze jego domem. Stał się jego nieodłączną częścią, lecz pozostałe ryby, jak twierdził Helmut, ciągle przybywają i odchodzą. Wierzyła mu i wiedziała, że przyjdzie kiedyś ta chwila. Będzie musiała wtedy na zawsze pożegnać się z dobrodusznym Helmutem.....

***
     Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Jedzenia, jak zwykle, nie było zbyt dużo. Bójki o resztki zawsze były ostre, nie jedna łuska spadała na dno, nie jedna płetwa została rozdarta. Samo życie... Tylko Helmut był zawsze ponad to. Pełzał po szybach robiąc codziennie kilka obchodów, potem, nasycony, wylegiwał się przyklejony do filtra całymi godzinami pozostając w bezruchu. Lubiła go bardzo i jego towarzystwo działało na nią kojąco. On też, jak jej się zdawało, polubił ją i wyróżniał wśród innych ryb. Nie zdążyła dopłynąć do niego na codzienne poranne opowiadanie, gdy wir tym razem dopadł ją. Chwilę próbowała walczyć, lecz kątem oka spostrzegła Helmuta, który z ogromnym żalem w oczach odprowadzał ją wzrokiem. Zdawało jej się, że spostrzegła łzę w jego wypukłym oku, lecz pewno jej się zdawało. Krzyknęła do niego w przerażeniu:
Helmut !!!! Ja nie chce !!!! Jeszcze nie teraz !!! Pomóż mi !!!
Spokojnie, dziecinko, będzie dobrze. Bądź dzielna. Jesteś naprawdę piękną i mądrą welonką.
Welonką, welonką, welonką - powtarzała sobie, by za żadne skarby nie zapomnieć. W szumie wody, pyle, chaosie, to jedno słowo było dla niej jak mantra. Dawało jej siłę i pozwalało z dystansem podejść do tego, co ją właśnie czekało - do spotkania z człowiekiem.

***
     Przez długi czas wszystko wokół niej migało, nie miała się gdzie ukryć. Nie było miejsca, skąd mogła obserwować otoczenie - była w centrum wszechświata. Strasznego, niepokojącego tysiącem obrazów, zmieniającego się jak w kalejdoskopie. Jej dewiza nie miała tu zastosowania. Rzucało nią na wszystkie strony. Woda bulgotała groźnie i ciągle miotała nią, jakby sprawiało jej to sadystyczna przyjemność - w tę i nazad. Serce waliło jej z taką szybkością, że nie nadążała oddychać, by nie zemdleć. Strach owijał ją szczelnie swymi mackami, z których każda opowiadała inną historię o jej przyszłym losie. Jedna była gorsza od drugiej. Straciła kompletnie orientację, zamknęła oczy i przestała opierać się prądowi wody. Jej wysiłki i tak spełzały na niczym. Była poobijana i odrętwiała. Nagle cały ten koszmar ustał. Woda jeszcze leniwie opływała jej ciało, ale bez takiej furii, jak wcześniej. Obrazy wokół przestały się zmieniać jak refleksy słońca na szklanym dnie akwarium. Wszystko ucichło i zamarło w bezruchu. Rozejrzała się podejrzliwie nie wierząc w koniec tej mordęgi. Nic jednak się nie działo. Spokojnie zaczęła opływać swój ciasny domek. Jeden ruch w przód, jeden w tył.... Zaczęła podpływać do szyby, ale nie widziała tam swego odbicia. Dziwna jakąś ta szyba - pomyślała. Nagle, gdy wzrok przestał szukać NA szybie jej odbicia, zamiast siebie ujrzała inny, dużo większy dom. Piękny, zielony, pełen ulubionych przez nią zakątków.... Nie... to nie może być prawdziwe.... Tylko stary Helmut zaszczepił jej to marzenie... Ale ta mara nie znikała. Nie wierzyła wtedy Helmutowi, ale teraz widziała to na własne oczy. Zawsze wydawało jej się, że stary Helmut chciał jej tylko umilić pobyt u niego w domu. Myślała, że to taka sama bajka, jak ta o roślinach. Ale TO nadal ja otaczało, nawet, gdy zamknęła i znów otworzyła oczy.

     Nagle znów jakaś siła poderwała ją, zakłębiło się wszystko wokół i w towarzystwie kaskady bąbelków powietrza wpadła do domu swych marzeń. Nagle dzień się skończył, a ona pozostała sama ze swoim walącym sercem i płaszczem ze strachu. Powoli jednak zmęczenie wzięło górę nad myślami i zapadła w drzemkę. Z oddali tylko słychać było kojący dźwięk brzęczyka, który przez tak długo usypiał ją do snu pod czujnym okiem kochanego Helmuta....

***
     Ocknęła się przed rozpoczęciem dnia. Wokół panował półmrok i wszystko miało rozmyte, niewyraźne kształty. Coś jednak pozostało w tym widoku z tego, co zobaczyła poprzedniego dnia - jakieś tajemnicze, drzemiące piękno. Nowy dom był spokojny, wyniosły i ciepły. Nie zauważyła żadnych innych jego mieszkańców. Cóż, dzień się jeszcze nie zaczął, więc mogą jeszcze gdzieś spać ukryci przed mym wzrokiem - pomyślała. Filtr buczał dostojnie i jednocześnie leniwie, ale w budzący zaufanie sposób. Wzrokiem odnalazła źródło tlenu i skojarzyła go z cichym, figlarnym dźwiękiem brzęczyka, który ją wczoraj uspokoił. Wszystko wokół wydawało się żyć swoim życiem, jakby trwało ono od wieków. Prąd wody snuł się leniwie, brzęczyk wtłaczał do wody kaskadę maleńkich bąbelków, które śmiesznie i w sobie tylko wiadomym celu śpieszyły się do powierzchni wody. Udzieliła jej się ta atmosfera spokoju i bezpieczeństwa, więc powoli zaczęła opływać nowy dom, przystając i z ciekawością oraz namaszczeniem oglądając każdy jego szczegół. Dom w tym półmroku i zadumie fascynował ją każdym odkrytym detalem. Podpłynęła do czegoś, co Helmut opisał jako roślina. Zaczęła rozumieć, że może ona być dla ryb obiektem westchnień. Było wiele ich rodzajów. Od drobniutkich, delikatnych drżących wątle w prądzie wody, do statecznych, dumnych, sięgających liściami aż do powierzchni. Niektóre miały listki tak drobne i kruche, że bala się je dotknąć pyszczkiem, by się nie rozpadły na drobny pył, Inne były silne i twarde, a przepływając obok nich miała ochotę przytulić się, jak kiedyś do Helmuta. Ich liście były sprężyste, wiec jej ciałko mogło leżeć na nich nie powodując żadnych zniszczeń. Gdy dzień się zaczął, dom stał się jeszcze piękniejszy. Rośliny ukazały swe kolory, od jasnej świeżej zieleni, po ciemna brunatna chropowatość. Na dnie leżał piękny, świecący i czyściutki piasek. Bawiła się wpadając w niego i rozrzucając na boki, by móc obserwować, jak leniwie i uparcie spada znów na dno. Nadal nie zauważyła żadnych innych mieszkańców, ale była tak podekscytowana nowymi doznaniami, że nie stanowiło to dla niej problemu. Zaczynała się chwilami bać, że ten piękny sen może się nagle skończyć, ale szybko rozwiewała te myśli, by móc maksymalnie przeżywać piękno i urok jej nowego domu. Gdy pojawiło się jedzenie, czujnie rozejrzała się wokół. Nigdy tak nie było, by przy jedzeniu nie musiała o niego walczyć, więc spodziewała się najazdu wygłodniałych współmieszkańców. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Jedzenie opadło na dno i nikt z buńczucznie nastroszonymi płetwami się nie pojawił. Drobne kuleczki nadal leżały spokojnie na dnie, od czasu do czasu lekko turlając się leniwie. Rozejrzała się zdziwiona i z niedowierzaniem podpłynęła, by skubnąć jedna z nich. Nadal nikt się nie rzucił, by ją odgonić. Zaczęła więc jeść łapczywie, jak zwykle. Gdy zaspokoiła głód przycupnęła obok pozostałego jedzenia. Uporczywie wpatrywała się w ciemniejsze zakątki akwarium, by wypatrzeć jednak jakiegokolwiek jego mieszkańca. Nic jednak, nawet najmniejszy ruch, nie wskazywało na obecność kogokolwiek oprócz niej. Zrozumiała- jest tutaj sama. Wyłuskała z piasku nerwowo wszystkie kuleczki. Tylko jakieś krótkie ukłucie w sercu na moment zakłóciło jej przyjemność wynikającą z najedzenia się do syta. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to upominała się o uwagę Pani Samotność.

***
     Jej dom był piękny..... Pływała wesoło we wszystkich kierunkach, rozpędzała się niebezpiecznie, by nagle skręcić przed przeciwległa szybą. Sprawiało jej to ogromna przyjemność. Każdym energicznym ruchem demonstrowała swoje szczęście. Promieniała nim i cieszyła się jak larwa. Miejsca do pływania było imponująco dużo. Wszystkie zakamarki i kąciki były przytulne, miłe, zaciszne oraz cudowne. Piasek sprawiał wrażenie tak czystego, że mogłaby go jeść. Często zresztą brała go do pyszczka, by podpłynąć do powierzchni i wyrzucić go w prąd wody z filtra. Spadał na dno iskrząc się, jak najdroższe klejnoty, jak deszcz bąbelków z brzęczyka, tylko w odwrotnym kierunku. Zanim jednak sięgnął dna, zawsze tańczył dla niej swój delikatny taniec z prądem wody. To szczęście było tak przepełniające, że nie wiedziała już, jak go wyrazić. Jedyne, co mogła uczynić, to wciąż pływać i pływać, w szaleńczym tempie wpadając w rośliny i rozrzucając je na boki swoim ciałem, jakby to były zasłony. Uwielbiała czuć muśnięcia ich łodyg i liści na skórze, jakby głaskały ją czule, gdy tylko obok nich przepływała. Było to ich tajemne przywitanie. Gdy męczyła się tymi harcami, przylegała brzuszkiem do ciepłego piasku, rozkładała swoje weloniaste płetwy i obserwowała kształty bąbelków powietrza goniących do góry tak samo radośnie, jak ona przed chwilą. Jej szczęście byłoby nieskończone, gdyby nie człowiek.... Często przysuwał swoja twarz do szyby i wpatrywał się w nią długie minuty. Przesłaniał jej wtedy cały świat. Nigdy nie wiedziała, czym to się skończy. Za każdym razem te chwile ciągnęły się dla niej w nieskończoność. Bała się go panicznie i drżała wtedy na całym ciele. Helmut opowiadał jej przecież, do czego człowiek jest zdolny, jakie tortury może zadać rybie. Na samą myśl, ze wkrótce może wrócić do Helmuta tylko po to, by umrzeć na jego płetwach, cała radość i szczęście na długo umykały. Widziała siebie w rękach oprawcy, męczoną i ranioną. Te myśli zakłócały jej spokój, mąciły beztroskę i zasnuwały ciemna mgłą jasną wizję przyszłości. Teraz, gdy poznała, co znaczy cudowny dom i poczuła smak szczęścia, nie mogła spokojnie czekać wg swej odwiecznej zasady: będzie, co ma być. Nie teraz! Nie teraz, gdy dano jej namiastkę ideału, nie teraz, gdy zaczęła widzieć sens swego dalszego życia. Na szczęście człowiek zawsze po jakimś czasie się nudził jej widokiem i oddalał się od akwarium. Długo jeszcze wtedy zostawała w ukryciu myśląc o tym, co mogło ją tym razem spotkać, a czego właśnie uniknęła. Wtedy, gdy powoli opanowywała drżenie swego ciała i duszący ją strach, rośliny przestawały być cudowne, bąbelki powietrza były groźne, filtr brzmiał wrogo, a akwarium stawało się jej wiezieniem. Często wtedy właśnie pojawiało się jedzenie, które, z wrodzona już chyba łapczywością, pochłaniała, a wraz z pełniejącym brzuszkiem, wracała dawna radość i spokój.

***
     Obudził ją straszny huk i silne szarpnięcie. Wyrwana ze snu, błyskawicznie zaczęła się nerwowo rozglądać wokół. Prąd wody porwał ją i niósł mimo jej nieudolnych prób oporu. Obok niej płynęły wyrwane z korzeniami rośliny, rozerwane na żałosne kawałki. Tylko przez ułamek sekundy poczuła żal, ze tak piękne twory tak szybko zamieniły się w zwoje niekształtnych strzępów. Na jej oczach ginął jej idealny dom, obraz jej marzeń i temat snów u boku Helmuta. Walczyła z prądem, ale jej ciało było tylko zabawką jakiejś potężniejszej siły. Rzucało nią po ścianach domu niczym ziarenkiem piasku. Obok zobaczyła swój ulubiony korzeń, który drgał nie wiedząc jeszcze, czy ma ulec, czy walczyć o swe przetrwanie. Piasek groźnie się unosił i wirował dostając się jej do skrzel. Próbowała go wypluwać, ale nowe jego chmury wtłaczały się jej do pyszczka. Z każdym oddechem było jej trudniej zaczerpnąć powietrze. Zaczęła się dusić, brak tlenu osłabił i tak nadwątlone siły, wiec prąd wody porwał ją niczym kruchą roślinkę i wyrzucił poza jej dotychczasowy świat. Upadła na zwój poszarpanych roślin. To jej uratowało życie. Woda, z potworną siłą biła w nią, jakby chciała ją zmiażdżyć. Strumień był tak silny, że odchylił jej skrzele i tłoczył wodę z sadystycznym impetem. Przed oczami wirowały jej czarne plamy. Próbowała się wyrywać, uwolnić od tej tortury, ale woda tak szczelnie opływała jej ciało, że nie miała szans. Kaskada wody trzymała ją w swych rękach i zabijała na raty. Okrutnie i z wyrafinowaniem. Nagle poczuła potworny ból i tępe uderzenie. Coś przytłoczyło ją i naciskało z siła miażdżącą jej płetwy. Nie mogła nawet oddychać. Łapczywie łapała powietrze pyszczkiem, ale bez efektów. Przemknęła jej myśl, że to koniec jej życia. Krótkiego i niesprawiedliwego. Tymczasem woda powoli zaczęła tracić swój impet. W końcu siła nacisku zmalała i kątem oka zobaczyła, ze leży na niej duża tafla szyby z przyklejoną grzałką. Wszystko przycichło. Słyszała tylko ciche kapanie. Cisza, jaka zapanowała nie wróżyła jednak niczego dobrego. Nagle uświadomiła sobie, ze coś jej pali bok. To grzałka, która ciągle jeszcze włączona, nadal próbowała spełniać swój obowiązek Zaczęła się szarpać, by zrzucić ten ciężar, lecz jedynym ruchem jaki mogła wykonać, to trzepotanie ogonem. Szyba nadal bezlitośnie przytłaczała ją do kłębowiska roślin, a grzałka coraz bardziej parzyła. Gorączkowo próbowała się wyrywać. Wiedziała, że to jedyna szansa na uniknięcie bólu, który właśnie zaczął ogarniać jej wszystkie zmysły. Wkrótce stała się jednym wielkim bólem i nawet łapczywe chwytanie powietrza na moment nie przerywało jej panicznych prób uwolnienia się. Katorga jednak trwała nieprzerwanie. Oczy zaszły jej mgłą, ciało wiło się trąc o rozżarzona grzałkę. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością.... Wyobraźnia podsuwała jakieś obrazy, niewyjaśnione, zagmatwane..... widziała siebie wewnątrz grzałki..... widziała jak miażdży sobą korzeń........ Korzeń się wije....... Korzeń ma łuski..... Pali mu łuski........ Łuski płoną........Rośliny uciekają......... Grzałka rwie rośliny.......... Woda miażdży piasek......... Piasek pali rośliny........ Pojawia się sylwetka człowieka......... Człowiek robi się wielki....... Rośnie w jej oczach do rozmiaru domu........ Grzałka pali człowieka......... Człowiek w grzałce.......... Człowiek rwie rośliny ....... Człowiek się pochylił......... Człowiek przysuwa rękę.......... Ręka parzy........ Czuje się lekko....... Lata......... Leci w powietrzu.......... Grzałka pali powietrze....... Powietrze rozrywa człowiek........... Ona leci.......leci.......leci.......

     Odeszła w nicość...........

***
     Unosi się w powietrzu ... Człowiek nadchodzi.... Człowiek ją parzy....... Ból rozsadza jej głowę......Ból jest wszędzie........ Ból...... Ból...... Boli!!!!!!!!!!!!!!! Ból był tak silny, że zaczęła odzyskiwać świadomość. Była w wodzie, zaczął się dzień. Bąbelki powietrza opływały jej ciało. Mogła wreszcie oddychać swobodnie, tylko ten potworny rozrywający ból nie dawał szans na jakiekolwiek rozsądne myślenie. Leżała na dnie, na boku. Pod nią była goła szyba, żadnych roślin, piasku, tylko brzęczyk, grzałka i filtr. Obok leżało jedzenie, ale nie miała siły ani ochoty jeść. Próbowała popłynąć w jakiś kąt, lecz skończyło się to tylko bezładną szamotaniną. Leżała więc na dnie i próbowała przypomnieć sobie zdarzenia ostatniej nocy. Przypomniała sobie grzałkę i koszmar, który jeszcze się nie skończył. Spojrzała na siebie i fala gorąca uderzyła jej do głowy. Z przerażeniem stwierdziła, że to, co wcześniej było jej ciałem, przypomina strzęp ryby. Płetwy miała poszarpane, miejscami wystawały tylko ości. Płetwa piersiowa była złamana i wisiała bezwładnie unoszona przez słaby prąd wody. Jej bok przypominał krwawą miazgę z której wystawały tylko pojedyncze martwe łuski. Z rany wisiały strzępy skóry falując w wodzie, jak koronkowe firanki. Oddychała ciężko. Skrzela, poobijane upadającą szybą i wyrywane przez wodospad wody, bolały ją przy każdym oddechu. Czuła się niesamowicie zmęczona i obolała. Znów zapadła w letarg.

***
     Gdy wróciła jej świadomość, nadal leżała na boku, wszystko wokół żyło swoim życiem, filtr buczał, bąbelki niezmordowanie wędrowały ku powierzchni.... Ból także był, wypełniał ją, był jej niepodzielnym władcą. Nagle, gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, ujrzała twarz człowieka zaledwie kilka centymetrów od niej. Gwałtownie poderwała się, by uciec, lecz ból uwięził ja natychmiast na dnie. Leżała więc skulona i czekała na najgorsze.... Nic jednak takiego nie następowało. Człowiek niezmiennie tkwił przy szybie i nie robił żadnych gwałtownych ruchów. Jego oczy wpatrywały się w welonkę. Trwali tak kilka minut, ona spięta do ostatniego mięśnia, człowiek w bezruchu przy szybie. Wtem usłyszała jakiś dźwięk. Był to niski, stonowany, kojący i ciepły zarazem głos. Ten głos pochodził od człowieka:

     Moja maleńka, moje biedactwo. Wyzdrowiej, proszę..... Nie zostawiaj mnie samej....
Nie rozumiała, co on do niej mówi, lecz czuła drżenie wody powstałe na skutek jego głosu. Był monotonny i spokojny. Nagle uświadomiła sobie, że nie ma w nim żadnej groźnej nuty, że działa na nią dziwnie uspakajająco. Człowiek mówił do niej, a ona, obolała, leżąc na boku, coraz bardziej poddawała się temu kojącemu dźwiękowi. Przypomniał jej się dźwięk brzęczyka u Helmuta w domu, wróciły wspomnienia...... Ból przestał paraliżować jej zmysły, powoli uspokajała się. Patrzyła w tą wielka twarz i widziała olbrzymie, spokojne, dobroduszne oczy człowieka. Nie tak Helmut go opisywał.

     - Moja rybeńko, nie odchodź... walcz malutka.... Przepraszam.... To nie moja wina....... Nawet nie wiem, ile się męczyłaś, moje biedactwo..... Powinnam wcześniej wrócić, powinnam czuć, że coś się stało. Kocham cię, moja rybuchno........ Postaraj się wyzdrowieć....... Dam ci trochę odkażalnika....... Masz malutka....... Niech ci się boczek goi, moje słoneczko....... Jak mam ci jeszcze pomóc?....... Podniosę ci troszkę temperaturę...... Dam witaminki....... Masz.....Nie odchodź tylko........

     Welonka leżała na dnie i patrzyła człowiekowi w oczy, dobre oczy. Wiedziała już, ze on nie zrobi jej krzywdy. Nikt, kto tak ciepło i spokojnie mówi, nie może skrzywdzić. Patrzyli tak na siebie długie godziny. Człowiek przemawiał do welonki, ona słuchała i czuła w sercu dziwne ciepło, ciepło, którego nigdy jeszcze nie zaznała......

***
     Z dnia na dzień czuła się lepiej. Pływała jeszcze niezdarnie. Bolał ją poparzony bok a postrzępione płetwy nie pozwalały na utrzymanie zamierzonego kierunku. Wyglądało to komicznie. Płetwy zaczęły już na szczęście powoli odrastać. Zaczęła również jeść i to sporo..... Zaokrąglała się szybko i człowiek zaczął ją przezywać żartobliwie Pulpetta. Jej dom nabrał dawnego blasku. Wszystko było jak dawniej, nawet rośliny podobne rosły. Dom był jeszcze większy od poprzedniego. Piasek iskrzył się figlarnie, bąbelki były drobniejsze i było ich więcej. Lubiła w nie wpływać i koić w ten sposób ból zranionego ciała. Powoli wracała do zdrowia, fizycznego i psychicznego.

***
     Minęło kilka tygodni. Skóra odrosła, łuski w miejscu poparzenia już nie odrodziły się niestety. Jej ciało nigdy już nie będzie takie gładkie jak dawniej. Pozostała jej blizna na całe życie. Polubiła natomiast przeglądanie się w szybie. Patrzyła na siebie z dużą przyjemnością. Zawsze jednak pamiętała, którym profilem do szyby się ustawiać. Druga strona jej ciała była oszpecona a wspomnienia zbyt świeże.

     Człowiek teraz często ją odwiedzał. Uwielbiała te chwile. Gdy tylko widziała jego zbliżającą się sylwetkę, podpływała do szyby i tańczyła robiąc "ósemeczki". Prężyła wszystkie płetwy, nawet te jeszcze nie do końca odrośnięte. Falowała swoim ogonem owijając się nim zalotnie. To zawsze wywoływało śmiech człowieka. Dawał jej wtedy parę kuleczek pysznego jedzonka. Połykała je łapczywie, choć nie była przecież głodna. Ot, taka już chyba jej natura. Człowiek śmiał się dobrodusznie z jej łapczywości. Siadywał przy szybie i mówił do niej czule, a ona tańczyła przed nim swój taniec radości. Tworzyli zgraną parę.

     Wydawałoby się, że nic więcej jej już nie trzeba, a jednak.... Gdy człowiek odchodził, jej entuzjazm powoli gasł i snuła się smutno po swym pięknym, idealnym domu. Z czasem Pani Samotność coraz częściej gościła w jej serduszku. Nawet wizyty człowieka nie były już dla niej takie radosne jak dawniej. Zawsze podpływała jednak do szyby i patrzyła mu w oczy, jakby chciała podzielić się z nim tą pustką, która powstaje po jego odejściu. Po drugiej stronie szyby widziała, także smutne, oczy człowieka. Martwił się o nią.

***
     Pewnego dnia o niecodziennej porze człowiek zjawił się w pobliżu akwarium. Zdziwiła się. To przecież nie był czas na jedzenie. Z ciekawością podpłynęła do szyby i stała tak wachlując płetwami. Z ciekawością wpatrywała się w jego świat.

     Mam coś dla ciebie! Nie uwierzysz! Zaraz zobaczysz! Poczekaj jeszcze momencik, tylko rozpakuję. Już za chwileczkę... Bądź cierpliwa. Będzie ci się podobało, zobaczysz....

     Stała z bezruchu i z ciekawością wpatrywała się w jego krzątaninę. Czyżby coś pysznego? Człowiek zbliżył się szybko do akwarium i od góry położył coś na powierzchni wody. Szybko podpłynęła, by sprawdzić jadalność tej nowości. Nagle stanęła w miejscu. Ruszała nerwowo płetwami i wpatrywała się w skądś już znany przedmiot. Był to malutki domek z mętnymi szybami, a wewnątrz COŚ się poruszało. Cały ten mały domek miotał się po powierzchni wody poruszany przez wewnętrzna siłę. TO było bardzo przestraszone. Poczuła ukłucie w sercu, znała to uczucie aż za dobrze. Podpłynęła bliżej i zobaczyła wewnątrz rybę, piękna, dużą, kolorową rybę. Przytknęła pyszczek do tej miękkiej szyby i wpatrywała się z ciekawością. Ryba miotała się po domku i szamotała chcąc się wydostać. Trwało to jakąś chwilę, gdy wreszcie człowiek wypuścił rybę z jej małego domku. To była WELONKA. Piękna, duża welonka. Nowa ryba nerwowo popłynęła w najciemniejszy kąt akwarium i zaszyła się obserwując nowe dla niej otoczenie. Człowiek bacznie obserwował spotkanie dwóch rybek. Podpłynęła do nowego przybysza. Stały tak naprzeciw siebie. Jedna uśmiechnięta i ciekawa, druga przestraszona i zagubiona.

     Nie bój się, tu jest dobrze. Nic ci się nie stanie. Uspokój się. Zobacz, tu leży jedzonko. Spróbuj, jest pyszne. Człowiek nazywa mnie Pulpetta. A ty kim jesteś?
Przez jakiś czas panowało milczenie. Tylko filtr buczał monotonnie.

     Jestem Borys. Gdzie ja jestem?
Jej serduszko zabiło szybciej. Oczy się śmiały, a Pani Samotność gdzieś na horyzoncie machała jej ręką na pożegnanie.

     Tego wieczora długo ze sobą rozmawiali i byli tak sobą zajęci, że nie zauważyli nawet, iż cały czas towarzyszą im wlepione w szybę szczęśliwe oczy człowieka.

***
     Oj... wiele pracy było jeszcze przed nią. Borys nadal jeszcze panicznie bał się człowieka, mimo, iż setki razy zapewniała go, że ten człowiek jest czymś najlepszym, co mogło im się przytrafić. Na początku całe dnie oprowadzała go po akwarium i opowiadała, jak się wszystko nazywa. Z rzewnością myślała wtedy o Helmucie. Był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie znała. Borys uczył się bardzo szybko. Wkrótce sam ją zaskakiwał swymi teoriami na temat filtracji i zasadności podmian części wody w akwarium. Najprzyjemniejszą częścią dnia zawsze jednak były wspólne harce. Tańczyli wspólnie w firance z bąbelków, bawili się w przyciąganie z filtrem, zakładali się, kto ładniej rozrzuci piasek, kto pierwszy chwyci granulkę. Jego radość życia była urzekająca. Lubiła patrzeć na jego piękne płetwy, na sposób, w jaki się poruszał. Było w tym coś majestatycznego. Czasem łapała jego ukradkowe spojrzenia, pełne podziwu i szacunku.

     Wieczory spędzali na długich rozmowach. Towarzyszyło im tylko światełko grzałki. Rozmawiali o swych doświadczeniach, marzeniach, dzieciństwie, przyszłości......

***
     Minęło kilka miesięcy. Byli już dorośli i odpowiedzialni, choć zawsze znajdowali czas na wspólne zabawy i spacery między roślinami. Teraz jednak nie mieli go już tak wiele. Ich dzieci baraszkowały w piasku i ciągle biły się o jedzenie. Musieli je rozdzielać i pouczać, jak prawdziwa welonka powinna się zachowywać. Słuchały rodziców z otwartymi pyszczkami, ale na krótko tych rad starczało. Mimo najszczerszych chęci teraz nie miała tyle czasu na opiekę nad dorastającą młodzieżą, więc Borys przejął obowiązek nauki swych dzieci reguł i prawideł rządzących akwarium. Ona teraz pilnowała kolejnego owocu ich niepowtarzalnej miłości. Spojrzała czule na ikrę leżącą w piasku. Sama wybierała miejsce. Pracowicie wachlowała płetwami, by jajeczka były dostatecznie dotlenione. Potem, gdy zaczną wylęgać się maluszki, będzie towarzyszyć im w pierwszych chwilach życia. Będzie dbać o ich bezpieczeństwo i rozkruszać im granulki. Borys na początku był przeciwny jej instynktom opiekuńczym, ale po jednej z długich rozmów dał się przekonać, że dzieci powinny mieć szczęśliwsze od nich dzieciństwo.

     Wie, że jest nietypową welonką. Wie również, że jej dzieci kiedyś odejdą. Jest jednak pewna, że TEN człowiek znajdzie im tak samo piękne domy, jak ten, w którym przyszły na świat. Jej natomiast zadaniem jest jak najlepiej je do tego przygotować. Na początku tłumaczyła sobie, że "będzie, co ma być", lecz teraz mówi już tylko: "będzie dobrze.......... ".

sk. serwis akwarystyczny.
Zapisane

zyraffka

  • Gość
Opowiadanie...
« Odpowiedź #1 : 2003-04-17, 08:25 »
Świetna opowieść co prawda nie doczytałam do końca bo musze juz isc (sprzątać bleee) ale jak wróce przeczytam bo naprawde bardzo fajna odpowiedź :)
Zapisane

vioaoiv

  • *
  • Wiadomości: 9883
    • WWW
Opowiadanie...
« Odpowiedź #2 : 2003-04-17, 10:11 »
Sliczne....piękne......popłakałam się  :cry:
Zapisane

Forum Zwierzaki

Opowiadanie...
« Odpowiedz #2 : 2003-04-17, 10:11 »

  • Gość
Opowiadanie...
« Odpowiedź #3 : 2003-04-17, 10:25 »
CUDNE !!!  :)
gdybym właśnie nie siedziała w pracy to chyba bym się popłakała
Zapisane

zyraffka

  • Gość
Opowiadanie...
« Odpowiedź #4 : 2003-04-17, 11:05 »
Doczytałam do końca ŚWIETNE ! poprostu cód ! Nie moge tegowyrazic słowami :) strrrrrrasznie mi siem podobało
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
 

Strona wygenerowana w 0.152 sekund z 24 zapytaniami.