No...tak jak sie zarzekalam opowiem Wam bajke...tfu...historyjke z mojego dziecinstwa...
Moj tata jako zawodowy trep (czytaj: zolnierz) jezdzil swego czasu na poligony. I za ktoryms razem przywiozl mi zapakowane w bawelniana chusteczke do nosa...nie nie cmy hehehe tylko liszki...takie zajebiscie duze i wlochate
Byly w kolorze brazowym z pomaranczowa kropka na glowie...i byly 3....oczywiscie bylam dzieckiem, ktore bardzo sie interesowalo przyroda i stwierdzialam, ze bede te liszki hodowac
wlozylam je do duzego sloika, karmilam trawa i salata i takimi tam...przykryte byly gaza, zeby nie wypelzly...
byla zrozpaczona, gdy zauwazylam, ze po jakims czasie moje liszki zaczynaja gubic wlosy i powoli upodabniaja sie do dzdzownic...tylko byly bardziej bordowe...ale jak zaczely robic pajeczyne...to juz w ogole nie wiedzialam o co chodzi...wiec tata mi wytlumaczyl, ze zawijaja sie w kokony a potem wykluja sie z nich motylki
no i faktycznie po jakims czasie urodzily sie nowe stworzonka...ale nie motyle..tylko ćmy - sprawdzalam w atlasie owadow...nazywaly sie niedźwiedziówki-nożówki i w przeciwienstwie do standardowych ciem mialy bardzo ladne kolory...byly dosyc duze, czekoladowe z bialymi plamkami i czyms pomaranczowym...albo glowka, albo calym tulowiem...i tulow mialy wlochaty hehe
wypuszczalam je zeby polataly sobie po pokoju w nocy...i ktoregos razu nie mialam kogo wlozyc do sloika...
mama powiedziala, ze otworzyla okno i wylecialy w swiat...
dopiero pozniej powiedziala mi, ze takie zwierzatka krotko zyja...no i pewnie po prostu zdechly...
Ale tak czy siak jestem z siebie dumna...bo chyba nie kazdy moze sie pochwalic takim osiagnieciem hihihi