Prawde mówiąc nie mogłam się doczekać, aż ten 'potwór' mnie już zeżre, bo już mi zaczęło być nudno w czasie tej 'wycieczki' po korniakach.
Nagle 'porywacz' się zatrzymał, a wraz z nim zaczęłam słyszeć warczenie , a potem przeraźliwe ujadanie psa. Poznaje..!. To ...Dżeki?
Nie mogłam zobaczyć co tam się działo, bo miałąm napuchnięte oczyod tego pełzania po ziemi. Wiem tylko to, że potwót mnie puścił.
Usłyszałam skowyt.. 'Nie!' - krzyczałam w myślach - 'Dżeki!' . Teraz wydusiłam z mojego gardła coś na kształt krzyku, lecz będąc nawet w samym lesie, nikt by tego nie usłyszał.
Nie mogłam się ruszyć i to mnie denerwowało. Porywacz uciekł, tak mi się przynajmniej wydawało, a ja nie mogłam tutaj tak leżeć.
W końcu zebrałam się na siły, żeby podnieść się do pozycji siedzącej. Nie boło to łatwe, ale wściekłość była wystarczającą pomocą, aby to uczynić.
Odezwał się stary ból w ręce, który sprawił, że upadłam. Spróbowałam drugi raz. Teraz udało mi się otworzyć nawet oczy.. I co ja widziałam?
. Dżeki.. Leżał pokrwawiony cały.. Jeszcze oddychał..
Podpełzłam do niego 'jakoś' i ryknęłam przerażającym płaczem.. Przytuliłam psa do siebie nie zważając na krew, która ubrudziła mi twarz, która o dziwo nie byla uszkodzona, lecz tylko opuchnięta.
Słyszałam jego cichy pisk.. Teraz doszło do mojej świadomości, że stanął w mojej obronie. Prawde mówiąc, nie spodziewałabym się tego po nim. Był bardzo lękliwy wobec różnego typu zagrożeń.Ale najwidoczniej, pomyliłam się i tym razem.Prawde mówiąc nie wiedziałam, co mam zrobić dalej?
Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to była chatka Likoia. Nie było to dość blisko, ale zawsze bliżej, niż do domu.
Długo mi jeszcze czasu zeszło zanim wstałam na równe nogi.
Noc była już głęboka, choć momentami wydawało mi się, że lada chwila będzie świta.
Następnym trudnym krokiem, było wzięcie psa na ręce. Próbowałam zrobić to delikatnie, tak aby nie sprawić mu większego bólu, od tego jaki teraz cierpi.
Z psem na rękach, błąkałam się po niemym lesie. Tak, było tu naprawde cicho, jak to zazwyczaj w lasach o tej porze bywa.
Nareszcie! Jeszcze tylko przedostane się przez gęstwinę i wejde na podwórko Likoia.
Tuż przed samym wyjściem z tych chaszczy, zobaczyłam przy jego domu dziwną postać.. O mój Boże to był!... Wilkołak!!
W pierwszej chwili nawet mi przez głowe nie przeszło, że to może być Likoi.
Ów wilkołak był zakrwawiony i... teraz wiedziałam, że to on był sprawcą dzisiejszego mojego nieszczęścia. Zaraz potem skojażyłam, że to był Likoi..
Wycofałam się jak najciszej tylko się dało, lecz wilkołak chyba usłyszał coś. O nie! Zwrócił głowę w moją stronę. Nie wiem czy mnie widział, ale jeśli nie, to na pewno zdradziła nas krew, a właściwie jej ostry zapach.
Stanęłam nieruchomo, a nawet próbowałam nieoddychać. "Boże, i co teraz będzie?" - pomyślałam przerażona - "Czy to koniec?" . Zaczęłam się modlić po cichu. Począwszy od "Ojcze nasz" ..
Wilkołak był coraz bliżej. Nie było wątpliwości, że wiedział o naszej obecności.Jednak ja modliłam się dalej " ... Chleba naszego powszedniego.."
Gdy zbliżał się coraz bardziej, mogłam się bliżej jemu przyjżeć. Miał zarysy podobne do Likoia, oraz nos. Mogłabym nawet powiedzieć, że gdyby nie oczy, takie jaskrawo żółte, i nie sierść, to mogłabym przysiąc, że to Likoi.
Wznioslam oczy ku niebu i jedyne co zapamiętałam z tamtej chwili, to było jaśniejące niebo.