W tym poście jest zawarte wszystko to, co dotychczas napisałam
ROZDZIAŁ I
- Antonio! Nie, nie rób tego!
- Muszę… Nie mogę już dłużej żyć bez Belli!
Ktoś, kto by wszedł do naszego mieszkania, mógłby pomyśleć, że rozgrywa się tutaj jakaś scena miłosna. Błąd. Moja matka, ogromna fanka telenoweli brazylijskich i seriali dla gospodyń domowych, jak zwykle pewnie z emocji podgłośniła telewizor.
- Mamo! Ścisz to wreszcie!
No, ale jak nie jedno to drugie. Mój brat, wybitny wielbiciel rapu nadawał właśnie na całe mieszkanie (odpowiednio przy tym fałszując ) ‘ Dla mnie masz stajla ‘. Westchnęłam. Wyszłam od siebie i puknęłam dość głośno do pokoju mojego złotego braciszka. Nie podziałało. Otworzyłam drzwi, podeszłam do niego stanowczym krokiem, zdjęłam słuchawki z uszu i zabrałam je z powrotem. Wróciłam do swojego pokoju. W przeciwieństwie do całego naszego domu ( tak, mam dom jednorodzinny ), który był cały kolorowy, obklejony różnymi plakatami i malowidłami Piotrka - w moim pokoju panowała przyjemna czerń. Czarne ściany, czarne biurko, czarna podłoga, czarny dywan, czarna szafa i czarne łóżko - wszystko to dawało mi uczucie spokoju. Położyłam się na łóżku i natychmiast jęknęłam - mój kot Lyon siedział mi na brzuchu i wpatrywał się we mnie chytrze. Wiedziałam o co mu chodzi, ale nie chciało mi się podnieść.
Powód jego miauknięcia mnie wydawał się oczywisty - JEDZENIE. Był to zwykły dachowiec, jednak wagą i budową ciała przypominał niemalże persa. Zrzuciłam go z siebie tak brutalnie, że biedna kocina spadła z łóżka. Zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach do kuchni, gdzie moja matka robiła obiad. Dla Lyona wzięłam kawałek żołądka i witaminki. Wybiegłam szybko z kuchni, albowiem od niedawna moja matka wkroczyła na ścieżkę wojenną nieszczęsnego Lyona. Kot na początku był jej, ale nie wiedzieć czemu, teraz jest mój. Biedak miał dość życia w salonie i chowania się po kątach, dlatego przeniósł się do mnie. Wcale mu się nie dziwię. Siadłam wreszcie do lekcji. Spojrzałam ze zniechęcaniem na matematykę, zrobiłam ćwiczenia i pouczyłam się trochę. Biologia! Zlituj się Boże, ale zupełnie tego nie rozumiem. Trudno, odrobię później. Historia… Pierwsza olimpiada? Gdzieś to było w podręczniku… Aha, jest! Który to wiek, zrób oś czasu… Dobra, skończyłam. Powtórnie zeszłam po schodach, ale tym razem chciałam wziąć jedzenie dla siebie. Na obiad był kurczak, ziemniaki, sałata i brokuły. Podziękowałam za kurczaka, zjadłam same ziemniaki i brokuły. Na sałatę też jakoś nie miałam ochoty. Obiad minął spokojnie.
Po obiedzie zadzwoniła do mnie Karolina, moja przyjaciółka. Zaproponowała, żebyśmy poszły do nowo otwartej kawiarenki internetowej. Zgodziłam się szybko, bo komputer u mnie w domu był jeden, na dodatek okupowany raz przez brata, a raz przez mamuśkę. Doszłyśmy tam szybko, bo była na naszym osiedlu. Prezentowała się bardzo ciekawie - ładne, błękitne komputery wyglądała bardzo zachęcająco na tle niebieskich ścian pomalowanych delikatnie srebrnym brokatem. W środku siedziało już wiele ludzi - niektórzy pochyleni, w skupieniu pisali coś bardzo powoli, co chwila drapiąc się w głowę. Inni stukali szybko w klawiaturę, przesiadując pewnie na czacie, a jeszcze inni grali w gry, co chwila wykrzykując gniewne słowa. Kawiarenka miała też zaletę - komputery były od siebie starannie oddzielone ściankami, dlatego nikt nie mógł do nikogo zaglądać, nawet gdyby bardzo się wysilał. Siadłyśmy obok dwóch położonych blisko siebie komputerów. Ja weszłam na stronę o kotach, a Karolina siedziała na czacie. Co chwila mówiła:
- O, matko, ale ona kłamie!
- Jaaa nie mogę, jaki głupek!
- Ty popatrz, jaki koleś!
Zmarszczyłam czoło, bo nie przepadałam za tym rodzajem rozrywki.