Daje następną część! Tylko teraz nie kończe nią rozdziału! Ciąg dalszy drugiego rozdziału!
A więc:
Po połowie godziny usłyszał pukanie do drzwi. Zbiegł po schodach i otworzył. Przed nimi stał jego tata.
- Witaj synu. Jak tam dzisiejszy dzień?- zapytał uśmiechnięty ojciec
- Cześć. Dzisiaj nic...yyy... ciekawego- skłamał Daniel
- Jak tam Happy?
- Bardzo dobrze się czuje.
- Byłem u babci Laury. Wyjaśniłem jej te kłopoty- orzekł Jack.
Poszli w stronę kuchni. Jack zaczął robić obiad. A Daniel zajął się Happy’m.
Po pewnym czasie obiad był już gotowy. Jedli dosyć długo, gdyż rozmawiali o wielu sprawach. Kiedy w końcu zjedli, usłyszeli dzwonienie telefonu. Jack podniósł słuchawkę.
- Susan? Jak tam na imieninach?- zabrzmiały słowa Jacka- U nas wszystko w porządku. Nie ma problemów z Happy’m. A u ciebie?- zapytał niecierpliwy mąż- Jesteś w sklepie? Aha, po prezent. Kiedy wrócisz?... Nie tak późno, ale na pewno już będziemy spali. Jutro mam pojechać do starszej pani, której zachorował kot... Do zobaczenia.
Daniel usłyszał odłożenie słuchawki.
- Mama wróci późno. Dziwię się, że dopiero o północy. Jest dopiero siedemnasta trzydzieści. Nie wiem, co tam będą robić- rzekł Jack wchodząc do salonu.
- Też jestem zdziwiony. Mama mówiła mi, że jedzie przed imprezą do sklepu po prezent. Z godzinę to może go wybierać, a jeśli wszyscy goście będą szukać prezentu to za dwie, trzy godziny zacznie się impreza. Podejrzewam, że wszyscy będą wybierać- odrzekł ze śmiechem Daniel.
- Masz racje- zgodził się Jack- Cieszę się, że jest weekend. Będzie spokój, chyba, że nasi sąsiedzi będą tu często przyjeżdżać z tym psem. Mam dość tego szczekania. Poza tym chciałbym pochwalić ich, że szybko idzie im budowa. Aha, Happy już w poniedziałek wraca do szopy, będziesz musiał tam trochę posprzątać.
- Też tak sądzę- odrzekł Daniel. – Yyy... Mama mówiła, gdy kupowaliśmy szopę coś o koniach. Czy to znaczyło, że będziemy je mieć?
- Ależ skąd! Będziemy tam przechowywać nasze zboże, które później sprzedamy panu Kopaczyńskiemu. Mama wtedy miała dobry humor i sobie zażartowała. Oczywiście będą tam też powidła i dżemy babci Laury, które nam będzie dawała. Byłem dzisiaj u niej, gdyż mnie wezwała, żeby i to omówić. Babcia powiada, że ma swoich przetworów za dużo i niema, komu ich dać.
- Już rozumiem.
Po tej rozmowie Jack skierował się do gabinetu, a Daniel spojrzał na Happy’go, ten zaś merdał swoim ogonkiem po chwili jednak wybiegł z pokoju i wrócił ze smyczą w pysku. Daniel bardzo się zdziwił, gdyż niedawno był z psiakiem na spacerze.
- Coś knujesz?- zapytał chłopak.
Wziął smycz z pyska Happy’go i przyczepił do obroży. Wyszli z domu. Przeszli przez ulicę. Znaleźli się na wielkiej łące. Na horyzoncie widać było bloki, znajdowało się tam, bowiem centrum Londynu. Szli w tamtą stronę.
Po godzinie wędrowali już po uliczkach miasteczka. Daniel zauważył jak ludzie patrzą się na niego i Happy’go. Kiedy przeszli kawałek ulicy usłyszeli krzyki pewnego pana.
- Skąd wy jesteście? Dlaczego ten pies nie ma kagańca?
- Wyszliśmy tylko na spacer, a mój pies nie jest groźny- odpowiedział zdziwiony Daniel.
- Nic mnie to nie obchodzi! Bierz psa i jazda stąd- krzyknął nieznajomy.
Daniel nie chcąc wzbudzać konfliktu wyszedł z miasteczka.
Niebo przybrało teraz kolor różowo-niebieski, a zachodzące słońce było pomarańczowe. Daniel wraz z Happy’m usiedli na młodej zielonej trawce i patrzyli na wspaniały krajobraz, przypominało to obraz namalowany przez słynnego malarza. Wpatrywali się tak przez pół godziny. W końcu Daniel ocknął się i spojrzał na zegarek, była dziewiętnasta. Dookoła nikogo już nie było. Słychać było jedynie oddech Daniela. Po chwili chłopiec wstał i poszedł w stronę domu. Zaraz przy chłopca nodze biegł truchcikiem Happy.
W końcu dotarli do domu. Weszli do kuchni. Na krześle siedział Jack i czytał gazetę. Happy podbiegł do miski, natomiast Daniel podszedł do swojego taty.
- Nie gniewasz się, że tak późno wróciłem?- zapytał
- Raczej cieszę się, że byłeś na takim długim spacerze. Co tam w ogóle robiłeś?
- Najpierw poszliśmy do miasta, lecz nie przyjęli nas tam serdecznie. Robili awanturę o to, że Happy nie ma kagańca- Jack spojrzał na Happy’go - Potem, gdy zniechęcili nas do spaceru po mieście, poszliśmy na łąkę. Słońce wtedy zachodziło i niebo było piękne. Więc pomyślałem, że opłaca się spojrzeć na ten widok, bo rzadko zdarza się taki zachód. Kiedy się ocknąłem była już dziewiętnasta, więc wróciłem do domu- opowiedział Daniel.
- Dużo przeszliście. Od nas do miasta jest około 5 kilometrów. Skończmy już tą rozmowę, bo nie zjemy w końcu kolacji. Na co masz ochotę?
- Dostosuję się do tego, co zrobisz.
Po kolacji Daniel miał już iść do swojego pokoju, lecz przypomniał sobie o swoim spotkaniu z nową sąsiadką. Podszedł do taty, który już zaczął zmywać naczynia.
- Powiedz mi tato, czy już się zapoznałeś z naszymi sąsiadami?
- Aha, rozumiem. Pójdę dzisiaj wcześniej spać, ale jeszcze sobie poczytam i nie będę już tu schodzić, więc dobranoc.
- Do jutra.
Daniel poszedł4r do swojego pokoju. Wyjął z regałów książkę, którą już dzisiaj czytał, lecz poszedł jednak do łazienki, żeby się umyć. Wrócił pięć minut później. Usiadł na łóżku i zaczął czytać:
„ Amarlog zsunął się ze zmęczenia na ziemię po walce z Bish’em. Jego wróg zniknął, gdy poczuł uderzenie magicznego miecza Amarloga, zaś ten został trafiony w lewe ramie przez zaklęcie Bish’a. Nie spotkał się nigdy z taki m mocnym ciosem ani też nie walczył jeszcze z takim wrogiem.
Jego rana powodowała zamazania widoczności. Po pewnym czasie poczuł jakby wysysanie krwi. W końcu Amarlog stracił przytomność, był silny, lecz to zaklęcie przewyższało jego umiejętności pokonywania bólu.
Amarlog leżał na ziemi około dwie godziny, potem podeszła do niego jakaś biała postać na białym koniu. Wzięła go i posadziła na białym zwierzęciu. Później sama na niego wsiadła i pojechała w stronę lasu. Przejechali go galopem i znaleźli się na łące. Było tam wzgórze, a na nim biały zamek. Skierowali się w jego stronę. W końcu byli już pod jego bramą, przy której stał staruszek z białą, długą brodą w białej szacie.
- Przywiozłam Amarloga tak jak kazałeś mistrzu Ras’ie- powiedziała biała postać na koniu.
- Dobrze się spisałaś Pim’o- odrzekł stary człowiek- Agem, Shifo zanieście go do części leczniczej- dwóch chudych, również odzianych na biało mężczyzn podeszło do Amarloga- Pim’o bądź przy nim- biała postać na koniu zdejmując z głowy kaptur mrugnęła oczami na znak zgody.
CDN[/img]
P.S. Ten rysunek przed "A więc" jest troche pomylony. Zdradzę wam jeśli byście nie zauwżyli że pies na obrazku jest dorosły a to miał być "Mały bernardyn"!