Skleroza mnie bierze - zapomniałam dać CD
6
Zdziwiłby się przypadkowy gość Hogwart widząc słynnego Mistrza Eliksirów zapakowanego w strój Świętego Mikołaja i rozdającego prezenty (również zapakowane). A sam Severus Snape, o którym mowa (tak, tak, on dał się zrobić w Mikołaja) nie był wprawdzie zbyt zadowolony z obecnej sytuacji, ale też nie byłby zadowolony musząc stąd uciekać (w końcu jakiś honor trzeba mieć, nawet będąc byłym Śmierciożercą).
Tak więc cierpliwie łowił w ogromnym worku kolejne paczki, czytał dla kogo są przeznaczone i dawał adresatom. Nie przejmował się spontanicznymi wybuchami radości wyżej wymienionych (nawet profesor McGonagall wieszającą mu się na szyi).
Gdy już dopełnił rytuału wręczania prezentów odnalazł na dnie worka paczkę z własnym nazwiskiem, wypisanym ozdobnym pismem. Paczka nie była wprawdzie zapakowana w obrzydliwie różowy papier w prosiaczki (no bo kto pakuje prezenty świąteczne w obrzydliwie różowy papier w prosiaczki?), ale i tak nie budziła zaufania swojego nowego właściciela.
Niestety próba ukrycia prezentu się nie powiodła, z powodu bardzo prostego, prostego za to głośnego.
-No rozpakuj Severusie - zachęciła McGonagall
-Tak! - rozległy się zewsząd głosy
No i biedny Severus musiał rozpakować prezent. Jak się okazało w środku były czerwone, puchate skarpetki z reniferami.
Wszyscy (oprócz samego właściciela) skwitowali nową część garderoby Mistrza Eliksirów śmiechem. Niestety, nawet usilne nalegania, aby przymierzyć prezent nie pomogły (a szkoda, tak zobaczyć Severusa w czerwonych skarpetkach z reniferkiem…). Za to sam obdarowany odczuł niemałą ulgę, kiedy przypomniał sobie swój poprzedni prezent (tak, ten od obrzydliwie różowego papieru).
Rozpoczęła się świąteczna uczta. Ku niezadowoleniu Severusa nie pozwolono mu jeszcze zdjąć czerwonego kubraczka i reszty. Z miną cierpiętnika skonsumował więc wystawny posiłek.
Właściwie miał iść do swojego lochu tuż po uczcie, ale perspektywa lodowatego wiatru hulającego mieszkaniu nie była zbyt kusząca. Za to cieplutki kominek o wiele bardziej.
Tak wiec Severus postanowił złamać swoją odwieczną tradycję i zostać z wszystkimi na świątecznej herbatce, deserze i czym tam jeszcze. Jednak bardzo szybko pożałował swojej decyzji. A dokładniej w momencie, kiedy usłyszał głos profesor McGonagall stojącej obok niego:
-Severusie… spójrz do góry…
I Severus spojrzał do góry (no w końcu dżentelmen nie odmawia kobiecie)…
Tuż nad nimi unosiła się w powietrzu gałązka jemioły z czerwoną kokardką.
-Co widzisz? - zapytała McGonagall zbliżając się do niego
-Dorodny okaz Viscum album - powiedział, starając się zachować spokój. A nie było to łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że stał na środku Wielkiej Sali w stroju Świętego Mikołaja, z dziwnie uśmiechniętą profesor McGonagall obok siebie i pęczkiem jemioły nad głową.
-Doskonale nadaje się do sporządzania delikatnych trucizn, jak na przykład Vegite… - dokończył, bezceremonialnie pakując gałązkę do kieszeni (swojej, nie Mikołaja).
Zaczynał mieć dość tych świąt. Jednak to nie zmieniało faktu, że loch był bardzo zimny.
Powoli, ale zdecydowanie oddalił się od niebezpiecznego rejonu i zajął bezpieczną (to się jeszcze okaże) pozycję przy ogromnej choince.
Delektował się właśnie smakiem świątecznego soku z dyni, kiedy tuż przed nim stanął…
-Potter! Czego chcesz? Mikołaja nie widziałeś?!
-Ee…nie - przyznał się Potter (biedne dziecko…) i trzeba przyznać, że trochę zbił Mistrza Eliksirów z tropu.
-Nie gap się tak na mnie! - krzyknął ten zbity (z tropu oczywiście)
-Ale…
-Żadnego ale! - warknął Severus
Niestety nie przyniosło to żadnego skutku. Harry Potter nadal stał przed swoim nauczycielem, gapiąc się na niego, a raczej za niego, z co najmniej dziwnym wyrazem twarzy.
-I co się tak gapisz! - ryknął Severus ostatecznie wyprowadzony z równowagi (a co mu się będzie taki Potter bezwstydnie przyglądał)
-Bo…
-Bo co? Może mi jeszcze powiesz, że za mną jest coś niezwykłego?
-No… - przytaknął Potter z przejęciem
-I może jeszcze to jest ogromny renifer?! - zadrwił nauczyciel
-Ehe….
-Z czerwonym nosem…. i dzwoneczkiem na szyi…
Potter wpatrywał się z przejęciem w rzekomego renifera.
-I może jeszcze pomylił mnie ze Świętym Mikołajem?!
Dziwna mina ucznia (oraz doświadczenie byłego Śmierciożercy) sprawiła, że Severus w końcu się odwrócił. I zamarł, bowiem faktycznie stał za nim (a obecnie przed nim) ogromny renifer. Naprawdę miał czerwony nos i dzwoneczek na szyi, a co najgorsze naprawdę wziął Severusa za Świętego Mikołaja. Severus nie pozostał mu dłużny i też wziął, ale nogi za pas.
Pognał jak najszybciej potrafił do swojego lochu. Wszedł do zimnego lochu i rozkoszując się lodowatym wiatrem, a poniekąd dzwoniąc zębami, zasiadł w fotelu i stwierdził, że jednak woli tradycyjne święta. (no, przynajmniej skarpetki mu się przydadzą - przyp. aut.).
THE END