Myślałam, że mam przyjaciela... Myślałam...
Ostatnio coraz bardziej się na nim zawodzę. Byłam chora - wogóle się tym nie zainteresował, nawet nie wysłał głupiego sms'a, potrzebowałam go - nie był przy mnie... a podobno przyjaciele nigdy nie zawodzą? Teraz nie wiem, czy to wogóle kiedykolwiek była przyjaźń.. Nie wiem, dlaczego się ode mnie aż tak odsunął? Może dlatego, że nie akceptowałam jego związku z jedną taką dziewczyna? Ale naprawde ciężko mi było (i jest) patrzeć, jak ona nim manipuluje i rządzi. Ale czemuż się dziwić, w końcu ona jest zakochana w kimś innym? On dobrze o tym wie, ale jest ślepy... I naiwny...
Czy ja jestem mu potrzebna? Chyba już nie... Znaczy się jestem. Gdy ON nie ma z kim pogadac, gdy ON nie ma się komu wyżalić, gdy ON potrzebuje rady. A gdzie w tym wszystkim ja? Zawsze myślałam, że przyjaciele to ludzie, którzy sobie coś dają i otrzymują. Ja tylko daje.. Nie mam od kogo wziąść....