Geneza „Orki”.
P- wychowawca, A – Asia, Ja – ja
P: Dlaczego „Orka”?
Ja: Koledzy z gimnazjum uważali, że to oddaje prędkość mojego chodzenia do tablicy na matematyce.
P(uczy matmy, więc wie, o jakie tempo chodzi): Myślałem, że orki są raczej szybkie…
A: Nie na lądzie.
W-F
Przed wf-em okazało się, że mam plamkę na koszulce, więc pożyczyłam od Jacola czarny flamaster (musiałam wejść do męskiej szatni pełnej półnagich kolegów) i machnęłam z przodu napis „Orka”, a nad nim jeszcze orkę .
W-nauczyciel
Ja – ja
Kl – pozostałe dziewczyny
Zbiórka. W spogląda na moją koszulkę.
W: Ładna orka.
Ja: Cieszę się, że się panu podoba.
W: W Gnieźnie jest klub wędkarski „Orka”. Nie wiem, czy wiesz.
Ja: Nie wiem, a tym bardziej nie należę.
Nieco później:
W: I rozgrzewkę poprowadzi koleżanka… Orka. Nie będzie cię na drugiej lekcji, to teraz musisz być aktywna.
Ja: Ale nie tylko mnie nie będzie…
W: No to potem następną sobie zrobię.
Ja: Zrobi pan sobie?
W: Zrobię następną zmianę.
Kolejny w-f. Skok w dal. Skoki próbne. Za nic nie mogę trafić lewą nogą w deskę.
Skaczę.
W: Krok do przodu.
Skaczę.
W: Stopę do przodu i będzie dobrze.
Ja: Nie będzie dobrze, bo muszę się wybić z lewej nogi, a nie z prawej.
W: No to stopę do przodu i jeszcze zamień nogi.
Skaczę… i oczywiście nic.
Ja(wybijając się): No i co? No i g**no.
W: Ja tu żadnego g**na nie widzę.
Ja: Bo to taka metafora mająca na celu ukazanie ogromu mojego niezadowolenia.
W: Aaa.. No to nie załapałem.
Kolejny w-f. Dwugodzinny.
Zbiórka:
Ja: To rozumiem, że na pierwszej lekcji gramy w palanta.
W: Źle rozumiesz. Trochę sobie poskaczecie.
Ja: Ale panie profesorze… Niedługo będzie zimno i nie pogramy, a potem to my mamy maturę i skończymy tą szkołę, zanim się ociepli i już nigdy nie pogramy sobie w palanta. Ta gra ma znaczący wpływ na naszą integrację, co z kolei rzutuje na naszą osobowość i psychikę…
W: Dobra, dobra. Na pierwszej lekcji sobie poskaczecie, a na drugiej ewentualnie zagracie w palanta.
Ja: To ja na pierwszej lekcji proponuję palanta, a na drugiej siatkówkę.
W: Nie.
Ja: ale…
W: Ustawcie się.
Ja: Uuu… To chyba oznacza koniec dyskusji?
W: Ustawcie się.
Ja: Ale tu nie ma linii. Zawsze miałyśmy problemy z chodze… ze staniem w linii prostej.
-
Potem:
W: To teraz sobie poskaczecie.
Kl: Ale piaskownica taka niepograbiona…
W: No to będziecie sobie grabić na zmianę.
Kl: Ale mamy się dodatkowo męczyć…
W: dobra, dobra. Skaczcie.
Skaczemy, a on gdzieś zniknął. Potem wyłania się ze szkoły z grabiami.
Zmierza w stronę piaskownicy wywijając tymże narzędziem ogrodniczym, a mijając nas, zarzucił je sobie na ramię. Podziałało to na mnie niezwykle inspirująco…
Ja: „Old McDonald had a farm…”
Kl: … i ja i ja oł.
W(odwraca się): Chodź Kasia, widzę, że jesteś chętna do grabienia.
S: Ja mogę grabić.
W: Nie… Kasia zgłosiła się na ochotnika. Proszę… (wręcza mi grabie)
Ja: Dziękuję.
No to zaczynam grabić, a tu…:
W: Pozwól… (bierze ode mnie grabie) Musisz rozgrabić piach tak, żeby nie było dołków… Jasne?
Ja: Tak, tak… Świetnie panu idzie. Całkiem nieźle, naprawdę.
W: Tak uważasz?
Ja: Oczywiście. Tylko tu trochę panu zostało, ale ogólnie to znać rękę fachowca.
W: Cieszę się, że ci się podoba.
Ja: Ja też się cieszę, że pan się cieszy, że mi się podoba… Ej, gdzie pan poniósł te grabie?!
W: Oparłem o drzewo.
Ja: Widzę. To ja już nie mam grabić?
W: Masz tylko, że po skoku.
Ja: No ale nie mógł mi pan dać tych grabi, jak tu stałam obok pana, tylko polazł pan pod to drzewo? To teraz ja muszę się fatygować i je sobie z powrotem przynieść.
W: Marudzisz. Zaczynajcie!
Grabię i grabię. W końcu:
W: Dobra. Zostaw już te grabie i idź sobie poskakać.
Ja: Już się naskakałam.
W: Ile razy skoczyłaś? Dwa?
Ja: Trzy.
W:Mi się wydaje, że dwa.
Ja: A mi się jednak wydaje, że trzy.
W: To ja bym chciał jeszcze ze trzy twoje zobaczyć.
Ja: Ale ja nie jestem pewna, czy chcę, żeby pan oglądał moje skoki.
W: Ale ja jestem pewien, więc i tak wychodzi na moje.
Ja: Ja natomiast jestem pewna, że nie znajdzie pan godnego zastępstwa na moje miejsce. Proszę zwrócić uwagę na fakturę piasku… Kto jeszcze będzie potrafił tak zagrabić?
W: Spokojnie. Jak będziesz skakać, to ja ci ładnie pograbię.
Ja: Tym bardziej wolałabym zostać na tym stanowisku…
Początek drugiej lekcji:
W: No to chodźcie po sprzęt do palanta.
No to idziemy.
W: A gdzie jest kij?
Ja: Gdzieś tu musi być. On był tak połam… fajny.
M: Znalazłam.
W: Rzeczywiście fajny.
Kij jest złamany wzdłuż na pół po tym jak rok wcześniej jakiś chłopak przesadził z siłą odbicia piłki.
Ja: No przecież mówiłam.
Stoję na boisku z kijem i próbujemy się jakoś podzielić. Przychodzi W z piłką i wyciąga rękę po kij.
W: Daj.
Ja: Niee…
W: No daj.
Ja: Ale on nie jest panu do niczego potrzebny…
W łapie za koniec kija.
W no daj.
Ja: Nie.
W: Puścić.
Ja: Słucham?
W: Puścić.
Ja: Puścić?
W: Kasia, puść ten kij.
Ja: Proszę.
W: Kasia puść proszę ten kij.
Ja: Ależ oczywiście, proszę bardzo.
W: No to teraz się odwróć i pochyl. Sprawdzimy, czy się nadaje, bo jak się połamie, to szkoda by było zaczynać grę.
Ja: Taki jestem dowcipny?
W: No czasem taki jestem.