A mi żal ludzi, którzy siedzieli w ciszy poza kończeniu, bo "tak wypada", a nie dlatego, że serio uważają film za dobry. Ostatnio wytworzyła się taka moda, by nie krytykować ewidentnie słabych filmów, gdy opowiadają o ważnych wydarzeniach. "Jan Paweł II", "Karol, człowiek, który został papieżem", "Człowiek, papież, który został Karolem", "Katyń" - filmy w oczach wielu krytykoodporne, tylko dlatego, że mówią o wąznych sprawach. I dla niektórych nieważna jest, że są koszmarnie zrobione. "Katyń" poległ na wszystkich frontach - miał słaby scenariusz, złe aktorstwo, kiepsko poprowadzoną linię fabularną, wykazywał się calkowitym brakiem pomysłu i nie wywoływał żadnych emocji (przynajmniej we mnie). A jednak, jak widac powyżej, niektórym żal osób, które z kina wyszły z uśmiechem... cóż, wyszedłem z uśmiechem od ucha do ucha, że ten przydługi, nudny i nieudany film wreszcie się skończył. Jakoś nie czuję, abym potrzebował z tego powodu współczucia.