Ach, idiota.
Gdyby spojrzeniem można było zabijać, to większość ludzi niepomnych na niebezpieczeństwo, przechodzących tymi samymi ulicami co Brigitte, byłaby już stygnącymi zwłokami, a ona nie płakałaby nad ich losem.
Wielka szkoda, że nie wzięłam dziś pieniędzy, pomyślała, ponieważ zaczynały boleć ją stopy, uwięzione w wyzywająco czerwonych bucikach na niebotycznie wysokim obcasie. Mogłabym wziąć taksówkę.
Zawsze mogła liczyć na przyjazne nastawienie kierowców, którzy może podwieźliby ją do domu nie żądając nic w zamian, ale jakoś nie miała dziś nastroju na wdzięczenie się przy ulicy. Poza tym, biorąc pod uwagę jej kusą sukienkę, mogłoby to zostać odczytane inaczej, niż by tego oczekiwała.
Jeszcze kawałek, wytrzymam; próbowała dodać sobie otuchy, chociaż z każdym krokiem jej cierpienie pogłębiało się.
A wszystko przez tego...
Nie, nie mogę o nim myśleć pokręciła głową z dezaprobatą. Dziś spakuje swoje rzeczy i wróci do domu. Nie ma tu już nic do roboty.
Nareszcie dotarła do domu ciotki. Z ulgą zacisnęła palce na chłodnej klamce i przez chwilę stała tak, rozkoszując się orzeźwiającym zimnem metalu.
Au. To buty znów dały o sobie znać. Chcąc- niechcąc, Brigitte weszła do mieszkania i szybko zrzuciła je ze stóp. Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie ulgi, gdy obolałe pięty dotknęły miękkiego dywanu.
- To ty, Brigitte?- usłyszała drżący głos ciotki.
- A któżby inny?- odpowiedziała trochę niemiłym tonem.
- Powiedziałaś, że wrócisz dopiero jutro- odparła ciotka obronnie.
- Ale jestem teraz. I za chwilę mnie nie będzie.
- A gdzie jedziesz, dziecko moje?
Brigitte skrzywiła się- odkąd sięgała pamięcią, nienawidziła tego określenia.
- Do domu.
Na chwilę zapanowała cisza.
- ...do domu?- powtórzyła ciotka- ...do Oosterhout?
- Ta mieszkam, nie?- zauważyła opryskliwie Brigitte i poszła do swojego pokoju, po drodze zabierając kurtkę z wieszaka.
- Ale.. dlaczego?- zdziwiła się kobieta z tak autentycznym żalem w głosie, że Brigitte poczuła lekkie wyrzuty sumienia- zjawisko niezwykle rzadko spotykane u niej.
- Praca- skłamała bez mrugnięcia okiem- Szef dziś dzwonił, i...
- Biedna jesteś, taka zapracowana...- współczuła jej ciotka- Ale przyjedziesz jeszcze kiedyś...?
- Oczywiście- zapewniła ją Brigitte, wyciągając torbę spod łóżka, mimo, że nie miała ochoty tu przyjeżdżać po raz kolejny. To miejsce zawsze kojarzyło jej się wyłącznie z nudą- a teraz doszedł jeszcze przesympatyczny epizod z mężczyzną, który zainteresował się nią tylko dlatego, że mogłaby porozmawiać z jego ukochanym.
Ukochanym, jak to brzmi. Facet dał mi kosza, bo miał INNEGO.
Brigitte z furią zaczęła wrzucać ubrania do torby. Powstał malowniczy nieład, ale nie zwróciła na to wyjątkowo uwagi. Poszła jeszcze do przedpokoju po buty na szpilkach- przecież nie będzie w nich jechała samochodem!- i założyła na bose stopy adidasy. Może nie wyglądało to najlepiej, ale przynajmniej było jej jako tako wygodnie.
- To idę, do zobaczenia!- zawołała, zaglądając do pokoju, w którym leżała jej ciotka
- Kochanie, myślałam, że zostaniesz jeszcze na obiad...!- zdziwiła się ciotka. Brigitte prychnęła.
- Naprawdę nie mam czasu, cześć.
I nie czekając na odpowiedź, wyszła z domu, zarzucając sobie torebkę na ramię.
Samochód stał kawałek dalej, więc musiała ponieść kawałek ciężką torbę podróżną, załadowaną tak, że właściwie cudem było, że zamek jeszcze się nie rozpiął. Uśmiechnęła się więc na widok czarnego, zakurzonego Mercedesa, stojącego przy krawężniku. Otworzyła bagażnik i wrzuciła do niego bagaż, po czym zatrzasnęła go z trzaskiem (narzeczony zawsze jej mówił, że tak go w końcu zepsuje, bardzo ją to irytowało) i wsiadła do nagrzanego wnętrza samochodu.
- No to w drogę!- wzięła głęboki oddech, przekręciła kluczyk w stacyjce, silnik zamruczał zachęcająco i ruszyła ulicą w stronę granic miasta.
Boże, co za upał! Brigitte otworzyła na oścież wszystkie okna i zaczęła wachlować się gazetą, znalezioną na miejscu pasażera.
Przypadkiem jej wzrok padł na mijany budynek. Na hotel. TEN hotel.
W sumie dlaczego by nie...?
Kręcąc z dezaprobatą głową, zatrzymała samochód z piskiem opon na hotelowym parkingu.
Jak tak dalej pójdzie, to zacznę działać w wolontariacie, doprawdy! Zaczynam się chyba starzeć.
Z niepokojem spojrzała w lusterko. Wyglądała nieźle, co nie zmienia faktu, że... Rozpięła pas bezpieczeństwa i wysiadła z samochodu, zamykając kluczykiem drzwi.
Właściwie, to w którym pokoju on mieszka?
Cóż, najwyżej będę musiała się zapytać.
Drzwi hotelu bezszelestnie rozsunęły się przed nią i weszła do środka, z zadowoleniem witając chłodny powiew na twarzy- budynek miał klimatyzację.
- Dzień dobry- przywitała ją drobna blondynka z recepcji. Brigitte uprzejmie skinęła głową i spojrzała ku schodom.
- Który pokój zajmuje Christoph Schneider?- spytała. Nie miała ochoty na zgadywanki.
- Przykro mi, nie mogę udzielić pani takich informacji- odparła blondynka, robiąc taką minę, jakby naprawdę było jej przykro.
- Czemu?- zdziwiła się Brigitte. No proszę, Richard nie wspominał o tym, że mogą wystąpić jakieś komplikacje.
- To oczywiste, proszę pani. Nie mógłby opędzić się od fanek!
Ciekawe, czy specjalnie powiedziała „fanek”, a nie „fanów”...
- Mam do niego bardzo ważną sprawę- oznajmiła więc, odgarniając z twarzy rude włosy- Praktycznie rzecz ujmując, życia i śmierci. Przysyła mnie Richard Kruspe.
Ha ha, jeździec apokalipsy po prostu. Jakoś nigdy nie miałam tendencji do hiperbolizowania.
- Proszę pani- recepcjonistka sprawiała wrażenie, jakby tłumaczyła coś komuś nierozgarniętemu psychicznie- Każdy może tak powiedzieć! Naprawdę nie...
I po co mi to było!? Już bym wyjeżdżała z miasta.
- To niech pani go zawoła, on mnie zna.
- Proszę pani...- westchnęła blondynka- Niech pani nie prowokuje...
No tak. Czas sięgnąć po stare, wypróbowane sposoby.
- To jest naprawdę bardzo ważne- powtórzyła Brigitte, wolno cedząc słowa. Otworzyła torebkę i wyciągnęła portfel.
- Co pani robi!?- przestraszyła się recepcjonistka. Za przyjmowanie prezentów groziło zwolnienie z pracy.
- Ciii...- szepnęła uspokajająco Brigitte, kładąc banknot na stoliku- Nikt nie musi wiedzieć...
Blondynka wciąż bała się wziąć pieniądze. W końcu obiekt był monitorowany!
- Chciałabym wynająć pokój na jedną dobę- powiedziała przesadnie głośno Brigitte, kładąc dodatkowe dwa banknoty.
- Och... – recepcjonistka wzięła pieniądze; a było ich zdecydowanie więcej niż za jedną dobę- No... dobrze... proszę się tu wpisać...- podsunęła duży zeszyt. Brigitte złożyła zamaszysty podpis.
- Za moment przyjdę, muszę pójść do samochodu po bagaż- powiedziała i odwróciła się, ale zamiast do samochodu, skierowała się do windy. Kamera nie mogła tego zarejestrować, okolice wind były martwym polem. Brigitte poczuła się jak kryminalistka i, co dziwne, to poprawiło jej humor.
- Piętnaście- zawołała za nią blondynka. To musiał być numer pokoju.
To do akcji, uśmiechnęła się do siebie Brigitte, skinęła recepcjonistce głową, na znak, że zrozumiała i wsiadła do windy, naciskając przycisk z numerem 1. Pierwsze piętro. Drzwi zsunęły się z cichym szelestem.
Rozległ się dźwięk dzwonka i rozsunęły się, ukazując korytarz.
To już? Nawet nie poczułam jak ruszyła... !
Brigitte wyszła z windy i od razu przypomniała sobie, że jest w adidasach, które rozkosznie nie pasowały do reszty ubrań, które miała na sobie. Przez chwilę rozważała zdjęcie butów, ale przypomniało jej się, że Holendrzy- geje gorzej niż ona teraz dobierali ubrania i jakoś nie raziło ich to. Była nadzieja, że Niemcy są tacy sami.
Wzdychając, podeszła do drzwi ze srebrnym numerem „15” i zapukała cicho. Przez chwilę nikt nie odpowiadał i już zaczęła się niepokoić, że Schneider gdzieś wyszedł, a ona niepotrzebnie traci czas i pieniądze, ale wreszcie drzwi się otworzyły.
- Tak?- rzucił perkusista, patrząc na nią wrogo, wyraźnie zaskoczony.
- Mogę?- spytała, wskazując na wnętrze pokoju.
Przez chwilę była wręcz pewna, że zatrzaśnie jej drzwi przed nosem, ale odsunął się, zapraszając ją do środka.
- Usiądź- powiedziała rozkazująco Brigitte, uznając, że to ona powinna dyktować warunki rozmowy. Schneider otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć jej coś niemiłego, ale pokręcił głową i posłusznie zajął miejsce przy stole, naprzeciwko niej. Przez chwilę panowała krępująca cisza.
- Widziałam się dziś z Richardem- powiedziała wreszcie Brigitte, mimowolnie uśmiechając się zalotnie. Wbrew wrażeniu z poprzedniego spotkania, perkusista miał całkiem przyzwoitą prezencję.
Ale nie był to dobry początek rozmowy.
- Ach, a więc najpierw... – urwał, nie chcąc powiedzieć za dużo-... a potem spotyka się z tobą, tak?
- Najpierw CO?- spytała, nie mogąc zapanować nad ciekawością. Od razu zdała sobie sprawę, że to był błąd, bo mężczyzna spojrzał na nią ze złością.
- A co panią to obchodzi?- odpowiedział również pytaniem z chłodną, oficjalną sztywnością.
Brigitte wzdrygnęła się, nieprzyzwyczajona do takiego przebiegu rozmowy. Postanowiła od razu przejść do sedna, zanim rozdrażniony perkusista wyrzuci ją na korytarz.
- Przepraszam- powiedziała, chociaż wcale nie było jej przykro- Richard spotkał się ze mną tylko po to, żeby mi coś powiedzieć. O coś poprosić.
Zrobiła dramatyczną pauzę, oczekując lawiny pytań. Nic takiego nie nastąpiło, Schneider nadal siedział bez ruchu, patrząc bezmyślnie w jakiś punkt za nią. Jedyną oznaką tego, że słucha jej z uwagą, były jego palce kurczowo zaciśnięte na pustym kubku. Kobieta, nieco zrażona jego zachowaniem, wzięła głęboki oddech.
- Powiedział mi, że nie mam na co liczyć z jego strony. Że jego serce jest zajęte przez kogoś innego.
Celowo użyła wyrażenia jak z jakiegoś romantycznego, amerykańskiego filmu; podświadomość podpowiadała jej, że takie będzie najlepsze dla przebiegu rozmowy. I jak zwykle się nie pomyliła, bo Schneider po raz pierwszy spojrzał na nią z nieukrywanym, chociaż nieco smutnym, zaciekawieniem.
- Tak powiedział?- upewnił się nieco drżącym głosem.
Ten to w ogóle nie potrafi ukrywać uczuć, pomyślała Brigitte z dezaprobatą.
- Tak- odpowiedziała- I poprosił mnie, abym powiedziała tej osobie o jego szczerości, bo jemu najwyraźniej nie chce wierzyć.
- No i...?- ponaglił ją.
- No i co?- zdziwiła się, a on nagle przechylił się do niej i złapał ją za rękę, wpatrując się w nią natarczywie. W tej chwili zrozumiała, co może się w nim podobać. Był taki... spontaniczny.
- Kim jest ta osoba?
Brigitte spojrzała na niego, jakby uważała go za niespełna rozumu.
- Chyba to jasne, że to tobie?
- ... o mnie?- powtórzył, oblewając się rumieńcem i puszczając jej dłoń.
Brigitte nie miała zamiaru odpowiadać na jego pytanie.
- To ja już idę, do widzenia- oznajmiła wstając- Chociaż wątpię, żebyśmy się jeszcze kiedykolwiek widzieli.
Schneider również wstał, podszedł do niej i objął ją ostrożnie.
- Jesteś taka delikatna...- powiedział, jakby do siebie- Dziękuję ci. I mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, żebym mógł się jakoś odwdzięczyć.
- Może...- odpowiedziała, skuszona możliwością otrzymania jakiegoś prezentu.
- To do zobaczenia- puścił ją, a ona odwróciła się i wyszła już bez słowa.
Na szczęście nie zauważył moich adidasów, pomyślała.
_________
I tak oto pomału zbliżamy się ku końcowi... ;3
(Scherz, jeszcze trochę jednak zostało )