Krótkie, powiadasz...... :PTylko że to wsio co narazie jest napisane :
:
- Wsiadaj Aniu. – bezbarwny głos, idealnie pasujący do jego oczu, zaprosił mnie do samochodu.
Już nabrałam powietrza, żeby zapytać się, co się stało, ale wypuściłam je, nie wydawszy dźwięku. Stwierdziłam, że jeśli pan Robert będzie chciał, to sam mi powie. Więc musiałam wykrzesać z siebie całą cierpliwość i opanowanie, które we mnie drzemały i wystawić do walki z nerwami. Wsiadłam do auta, pełna niepokoju, ale z opanowaną miną. Ruszyliśmy. Jechaliśmy w stronę domu Kasi, która mieszkała na wsi, kilka kilometrów do Warszawy, skąd ja niedawno się przeprowadziłam. Pan Robert pogrążył się w smutnym milczeniu i wcale nie zamierzał go przerwać. Dojechaliśmy wreszcie na miejsce. Miałam nadzieję, że ta nieznośna niepewność się wreszcie skończy. Auto przestało pracować, pan Robert spojrzał na mnie, nabrał w płuca powietrza, jakby chcąc coś powiedzieć…. Po chwili jednak wypuścił je, a oczy zaszkliły mu się łzami. W tym momencie moje opanowanie przegrało walkę i moje serce zalała fala niepokoju, jakiego nigdy wcześniej nie odczułam.
- Aniu… - zaczął wreszcie pan Robert – Aniu… bo… - pierwsza łza potoczyła się po jego policzku, jednak głos został równie zdecydowany i smutny, jak był - chciałem ci powiedzieć... - urwał
- Proszę pana? – nie chciałam kombinowania. Jak coś jest nie tak, niech mówi bez owijania w bawełnę. – Co chciał mi pan powiedzieć?
- Chodzi o to, że… że już raczej nie zobaczysz Kasi… bo Kasia… Kasia nie żyje.
Wytrzeszczyłam oczy, które wypełniły się prawie taką samą pustką jak oczy pana Roberta. Wyszłam z samochodu i pobiegłam, dobrze znaną ścieżką w las. Nie wiedziałam, po co, chciałam po prostu biec, uciec od rzeczywistości, uciec do niej, porozmawiać, zwierzyć się, jak zwykle. Potknęłam się o kamień i upadłam w trawę, a pierwsze łzy zaczęły kapać mi z oczu. Wydało mi się, że razem z nimi wypływa ze mnie całe serce wierzące, że po śmierci jest Bóg i lepsze życie, a zostaje tylko umysł przygnieciony wieścią, że ona już nie wróci. Że te długie godziny, spędzone właśnie tu, na tej łące, na którą przywiodły mnie moje zdesperowane nogi, odeszły na zawsze, te śmiechy, żarty i poważne rozmowy. Wlewałam swój żal w tą ziemię, która niedługo ją pokryje. Leżałam i płakałam. W końcu opanowałam się troszkę, wstałam i poszłam z powrotem. Odczuwałam coś dokładnie przeciwnego niż kiedy biegłam w drugą stronę. Teraz nie miałam na nic siły, chciałam po prostu się położyć i zasnąć, po czym obudzić się i usłyszeć dźwięk telefonu, a w słuchawce Kasi głos, jak zwykle