Myśliwi znowu będą mogli strzelać do psów i kotów - wynika z przyjętej niedawno przez Sejm noweli do ustawy, nieco ironicznie zwanej ustawą o ochronie zwierząt. Jeśli czegoś nie zmieni jeszcze Senat albo nie zawetuje ustawy prezydent, na polską wieś wróci stan prawny, jaki znam z własnych wspomnień. Wiejski kundel nosa nie miał prawa wystawić za róg stodoły, bo go kładł trupem pierwszy napotkany strażnik łowiecki. Bywało nieraz, że ginął na służbie pies strzegący bydła, w dodatku na oczach przerażonych i bezradnych dzieci. Ich łzy po utracie czworonożnego przyjaciela, szok i stres panowie myśliwi mieli w całkowitej pogardzie. Zdarzały się masowe pacyfikacje psów w całych wsiach. Rolnik nie miał na własnym polu nic do powiedzenia. Absolutną władzę sprawował myśliwy. I teraz - to się wróci.
Teoretycznie nie wszędzie wolno będzie zabijać psy i koty, lecz w odległości co najmniej 200 metrów od zabudowań. Nikt jednak taśmy nie będzie nosił i mierzył. Racja będzie zawsze po stronie myśliwego. Nie wiadomo jak właściwie postępować z wiejskim psem. Trzymać na łańcuchu, dla jego własnego bezpieczeństwa - źle, niehumanitarnie. Puścić luzem - jeszcze gorzej, bo zostanie zastrzelony.
W sejmowej debacie zwolennicy fuzji równo obśmiali miłośników psów i kotów. Loża szyderców miała silne argumenty. Dowiedzieliśmy się, że grasują po kraju watahy bezpańskich psów, atakujące ludzi. Świetnie zorganizowane, sprawnie dowodzone, są wedle relacji myśliwych groźne niczym gang wołomiński przed aresztowaniem Dziada. Ktoś został zagryziony, kilku innych odniosło poważne rany. Nie ma mowy o resocjalizacji - jedynym wyjściem jest szajkę otoczyć i wystrzelać. Był też żal nad krzywdą sarenek, które zamiast należnej im śmierci z ręki myśliwego, giną rozszarpywane przez psie hordy. Przypomniał mi się rysunkowy dowcip Mleczki: dwaj myśliwi maszerują przez las, na ramionach dymiące strzelby. Jeden mówi do drugiego: mnie tam cieszy każde zwierzątko! Coś jednak zgrzyta we wzruszającej argumentacji myśliwych. Zgoda, pies może być niebezpieczny, i wyobrażam sobie sytuację, że z konieczności trzeba go zabić. To zresztą przewiduje dotychczasowa ustawa, zezwalając na zabicie zwierzęcia z powodu jego niebezpiecznej agresywności. Tymczasem myśliwi chcą mieć wolna rękę do zabijania nie tylko psów, ale i kotów. A koty przecież nie polują stadami na ludzi i chyba też nie zagryzają sarenek. Owszem, mają z nimi swoje porachunki wróble i myszy, ale to akurat z ludzkiego punktu widzenia nie jest okolicznością obciążającą. Nie rozumiem więc, dlaczego myśliwi chcą zabijać koty. Dlaczego za pogryzionych ludzi i zjedzone sarenki koty mają zbiorowo odpowiadać wespół z psami?
A propos kotów - słuchałem niedawno audycji radiowej o starszych paniach karmiących koty osiedlowe. Mają przeciw sobie front oburzonych, że brud, fetor i tak dalej. Zdarza się, że przeciwnicy dokarmiania trują koty, a chętnie by też otruli opiekunkę. Zastanawiam się nad podstawami tej nietolerancji. Uciążliwość ze strony kotów jest niewielka. Fetor bywa większy z powodu pijaka, który zwykł załatwiać swoje potrzeby na klatce schodowej. Napaść ze strony kotów nie grozi żadna, podczas gdy od osiedlowej łobuzerii oberwać można w każdej chwili. Nie bardzo wiemy, co począć z pijakami, a szajki agresywnych dresiarzy budzą grozę. Strach policję wezwać, a do świadkowania żadna siła nas nie skłoni. Z bezradności bierze się stres, który trzeba gdzieś rozładować. Staruszka dokarmiająca koty jest odpowiednim obiektem ataku. Można ją tępić, wyszydzać, bez żadnego ryzyka i obawy. Niczego nam nie zrobi ani ona, ani jej koty. Słabemu biada - kiedyś już o tym pisałem.
Przeciwko obrońcom zwierząt wytaczana jest chętnie armata, że chcą większych praw dla zwierząt niż dla ludzi. Że zawracają głowę bezdomnością psów, gdy tak wielu jest bez opieki bezdomnych ludzi. A przecież nie ma żadnej sprzeczności między jednym i drugim. Humanitarny stosunek do zwierząt służy dobru człowieka, jakiekolwiek okrucieństwo jest z tym dobrem sprzeczne. Los psa nie jest daleki od losu człowieka. Są na świecie kraje, w których strzela się nie tylko do bezdomnych psów, ale i do bezdomnych dzieci
JANUSZ WOJCIECHOWSKI
Źródło: Rzeczpospolita