Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

Strony: [1]   Do dołu

Autor Wątek: Zbiorowa odpowiedzialność psów i kotów  (Przeczytany 1591 razy)

0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

ZEMAT

  • Gość
Zbiorowa odpowiedzialność psów i kotów
« : 2002-07-27, 09:11 »
Myśliwi znowu będą mogli strzelać do psów i kotów - wynika z przyjętej niedawno przez Sejm noweli do ustawy, nieco ironicznie zwanej ustawą o ochronie zwierząt. Jeśli czegoś nie zmieni jeszcze Senat albo nie zawetuje ustawy prezydent, na polską wieś wróci stan prawny, jaki znam z własnych wspomnień. Wiejski kundel nosa nie miał prawa wystawić za róg stodoły, bo go kładł trupem pierwszy napotkany strażnik łowiecki. Bywało nieraz, że ginął na służbie pies strzegący bydła, w dodatku na oczach przerażonych i bezradnych dzieci. Ich łzy po utracie czworonożnego przyjaciela, szok i stres panowie myśliwi mieli w całkowitej pogardzie. Zdarzały się masowe pacyfikacje psów w całych wsiach. Rolnik nie miał na własnym polu nic do powiedzenia. Absolutną władzę sprawował myśliwy. I teraz - to się wróci.

Teoretycznie nie wszędzie wolno będzie zabijać psy i koty, lecz w odległości co najmniej 200 metrów od zabudowań. Nikt jednak taśmy nie będzie nosił i mierzył. Racja będzie zawsze po stronie myśliwego. Nie wiadomo jak właściwie postępować z wiejskim psem. Trzymać na łańcuchu, dla jego własnego bezpieczeństwa - źle, niehumanitarnie. Puścić luzem - jeszcze gorzej, bo zostanie zastrzelony.

W sejmowej debacie zwolennicy fuzji równo obśmiali miłośników psów i kotów. Loża szyderców miała silne argumenty. Dowiedzieliśmy się, że grasują po kraju watahy bezpańskich psów, atakujące ludzi. Świetnie zorganizowane, sprawnie dowodzone, są wedle relacji myśliwych groźne niczym gang wołomiński przed aresztowaniem Dziada. Ktoś został zagryziony, kilku innych odniosło poważne rany. Nie ma mowy o resocjalizacji - jedynym wyjściem jest szajkę otoczyć i wystrzelać. Był też żal nad krzywdą sarenek, które zamiast należnej im śmierci z ręki myśliwego, giną rozszarpywane przez psie hordy. Przypomniał mi się rysunkowy dowcip Mleczki: dwaj myśliwi maszerują przez las, na ramionach dymiące strzelby. Jeden mówi do drugiego: mnie tam cieszy każde zwierzątko! Coś jednak zgrzyta we wzruszającej argumentacji myśliwych. Zgoda, pies może być niebezpieczny, i wyobrażam sobie sytuację, że z konieczności trzeba go zabić. To zresztą przewiduje dotychczasowa ustawa, zezwalając na zabicie zwierzęcia z powodu jego niebezpiecznej agresywności. Tymczasem myśliwi chcą mieć wolna rękę do zabijania nie tylko psów, ale i kotów. A koty przecież nie polują stadami na ludzi i chyba też nie zagryzają sarenek. Owszem, mają z nimi swoje porachunki wróble i myszy, ale to akurat z ludzkiego punktu widzenia nie jest okolicznością obciążającą. Nie rozumiem więc, dlaczego myśliwi chcą zabijać koty. Dlaczego za pogryzionych ludzi i zjedzone sarenki koty mają zbiorowo odpowiadać wespół z psami?

A propos kotów - słuchałem niedawno audycji radiowej o starszych paniach karmiących koty osiedlowe. Mają przeciw sobie front oburzonych, że brud, fetor i tak dalej. Zdarza się, że przeciwnicy dokarmiania trują koty, a chętnie by też otruli opiekunkę. Zastanawiam się nad podstawami tej nietolerancji. Uciążliwość ze strony kotów jest niewielka. Fetor bywa większy z powodu pijaka, który zwykł załatwiać swoje potrzeby na klatce schodowej. Napaść ze strony kotów nie grozi żadna, podczas gdy od osiedlowej łobuzerii oberwać można w każdej chwili. Nie bardzo wiemy, co począć z pijakami, a szajki agresywnych dresiarzy budzą grozę. Strach policję wezwać, a do świadkowania żadna siła nas nie skłoni. Z bezradności bierze się stres, który trzeba gdzieś rozładować. Staruszka dokarmiająca koty jest odpowiednim obiektem ataku. Można ją tępić, wyszydzać, bez żadnego ryzyka i obawy. Niczego nam nie zrobi ani ona, ani jej koty. Słabemu biada - kiedyś już o tym pisałem.

Przeciwko obrońcom zwierząt wytaczana jest chętnie armata, że chcą większych praw dla zwierząt niż dla ludzi. Że zawracają głowę bezdomnością psów, gdy tak wielu jest bez opieki bezdomnych ludzi. A przecież nie ma żadnej sprzeczności między jednym i drugim. Humanitarny stosunek do zwierząt służy dobru człowieka, jakiekolwiek okrucieństwo jest z tym dobrem sprzeczne. Los psa nie jest daleki od losu człowieka. Są na świecie kraje, w których strzela się nie tylko do bezdomnych psów, ale i do bezdomnych dzieci

JANUSZ WOJCIECHOWSKI


Źródło: Rzeczpospolita
Zapisane

ZEMAT

  • Gość
Zbiorowa odpowiedzialność psów i kotów
« Odpowiedź #1 : 2002-07-27, 09:13 »
"Zbiorowa odpowiedzialność psów i kotów", będący recenzją jednego przepisu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Chodzi o ust. 3 art. 33a, który dopuszcza zwalczanie zdziczałych psów i kotów przebywających bez opieki i dozoru człowieka na terenie obwodów łowieckich. Od lat jestem admiratorem publicystyki autora tego tekstu, nie mogę jednak pozostawić bez reakcji bałamutnego sposobu przedstawienia jednego z poważniejszych problemów z dziedziny ochrony przyrody, z jakim przyszło się zmierzyć Sejmowi. Rzecz dotyczy bowiem konfliktu między różnymi dobrami: dobrem zdziczałych psów a dobrem innych zwierząt (w tym chronionych) oraz ludzi, atakowanych przez psy.

Autor (który jest prawnikiem) musi znać taką - ujętą choćby w kodeksie karnym - sytuację, w której dobro poświęcone przedstawia wartość niższą od dobra ratowanego. Dobrem ratowanym są w tym wypadku zwierzęta, będące naturalnym elementem środowiska przyrodniczego, dobrem poświęcanym - zdziczałe psy, element w środowisku obcy. Sytuacja jest dramatyczna. Ze względu na szczupłość miejsca przytoczę tylko wynik badań naukowych przeprowadzonych w Poznańskiem, z których wynika, że kłusujące psy to drugi pod względem liczebności czynnik powodujący śmiertelność wśród saren (odstrzał jest na miejscu piętnastym!).

Oczywiście, można by próbować zagrożenie to zmniejszyć przez wyłapywanie bezpańskich psów i umieszczanie ich w prowadzonych przez gminy schroniskach, przez zobowiązanie gmin do prowadzenia rejestru psów, co pozwoliłoby na skuteczne dyscyplinowanie ich właścicieli, by nie wypuszczali ich na noc z domów, w nadziei, że pies się sam wyżywi, przez wszczepianie chipów, pozwalających zidentyfikować właściciela kłusującego psa, jednak te wszystkie propozycje Sejm odrzucił! A przecież albo - albo. Nie można nie robić nic. Tak czy owak, nie sposób nie zauważyć, że stanowisko autora felietonu jest typowym unikaniem problemu i graniem na emocjach, co wydaje się zbyt łatwe, jak na rangę tego właśnie publicysty.

Felietonista roztacza wizję powszechnej masakry psów, rozstrzeliwanych przez żądnych krwi łowców, i pisze, że absolutną władzę na polu będzie sprawował myśliwy, a racja będzie zawsze po jego stronie. Pogląd taki zaskakuje, zważywszy, że jego autor jest przecież także sędzią i z pewnością zna stosowne przepisy o odpowiedzialności za nieuzasadnione zabicie zwierzęcia.

"Nie wiadomo, jak właściwie postępować z wiejskim psem. Trzymać na łańcuchu dla jego własnego bezpieczeństwa - źle, niehumanitarnie. Puścić luzem - jeszcze gorzej, bo zostanie zastrzelony" - boleje Wojciechowski. Odpowiem nie pytany: Należy go właściwie karmić i pójść z nim na spacer. Będzie wówczas pod opieką i dozorem człowieka.

Janusz Wojciechowski pisze na temat debaty nad nowelizacją: "Dowiedzieliśmy się, że grasują po kraju watahy bezpańskich psów, atakujące ludzi (...), ktoś został zagryziony, kilku innych odniosło poważne rany. Nie ma mowy o resocjalizacji - jedynym wyjściem jest szajkę otoczyć i wystrzelać". Muszę stwierdzić, że kpiarski ton tej frazy jest - co najmniej - nie na miejscu, zważywszy, że mowa jest o ludzkich tragediach. Chyba że autor sugeruje, że wypadków takich nie było, a wymyśliła je sejmowa "loża szyderców".

I na koniec: nigdy w życiu nie strzeliłem do psa, a w domu hoduję aż trzy.

Mieczysław Teer

Źródło: Rzeczpospolita
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
 

Strona wygenerowana w 0.061 sekund z 24 zapytaniami.