Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

Strony: [1]   Do dołu

Autor Wątek: Mały, drewniany flecik  (Przeczytany 5933 razy)

0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Lolusia666

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 290
  • Śmierć...
    • WWW
Mały, drewniany flecik
« : 2008-02-16, 19:35 »
To jest pierwsze opowiadanie, które zaczęłam pisać na poważnie (tj. opisy, uczucia, plany, brudnopisy, poprawianie błędów, bety, konsultacje itd...), czyli bardzo, bardzo się do niego przyłożyłam i mam zamiar go kontynuować. Bardzo ważna jest też dla mnie krytyka, poprawianie błędów i opinie także negatywne, abym mogła zobaczyć, jakie błędy robię, a jakich mam nie robić. Liczę na was ;).

 Prolog

 Mały, drewniany flecik leżał na szafce koło lustra. Miał czerwony kolor i namalowaną piękną łąkę w słoneczny dzień. Był bardzo dokładnie i starannie wyrzeźbiony, a gdyby się go podniosło, zauważyłoby się, jaki jest lekki. Jednak cały sekret nie tkwił w pięknie instrumentu, ale w barwie jego dźwięku – wszyscy ludzie, którzy dotąd go słuchali, byli nim oczarowani. Jeden ze słuchaczy chciał nawet kupić flecik od właściciela, ale ten nie mógł go oddać. Instrument był najcenniejszą rodzinną pamiątką, został bowiem wyrzeźbiony przez jednego z członków rodziny właściciela.

 Flecik przez wiele pokoleń przechodził z rąk do rąk i z ust do ust. Niejednokrotnie trzeba było go na nowo pomalować, bo farba zbladła. Ale dźwięk zawsze pozostawał ten sam i wielu ludzi uważało, że jest to zaczarowany przedmiot. Nawet wtedy, kiedy drewniane flety zastąpiły piękne, metalowe i jeszcze bardziej lśniące instrumenty uważano, że jest najlepszym ze wszystkich.

 Ów instrument był jak stare drzewo – był bacznym „obserwatorem” ludzi i ich życia przez wiele lat. Trafiając z rąk do rąk napotykał coraz to ciekawsze "okazy". Do niektórych bardzo się przywiązał, inni po prostu sami nie chcieli go nikomu oddać. Ale zawsze nadchodził taki moment w ich życiu, w którym wszystko się zmieniało. I znowu wędrował do nowej osoby, i znowu obserwował ją uważnie przez całe jej życie.

 Mimo wszystko nigdy od dnia wystrugania nie spotkał kogoś takiego, jak chłopak, do którego trafił pod koniec dwudziestego wieku. Ten człowiek był inny, niż wszyscy jego poprzednicy. Po pierwsze był samotny, a życie go nie rozpieszczało. Mieszkał na uboczu, zazwyczaj rano wychodził z flecikiem na rynek miasteczka, siadał na ławce koło ulubionej, młodej brzozy i zaczynał grać smutne, wolne melodie. Miał niesamowity talent – umiał wykorzystać śliczną barwę dźwięku fletu w taki sposób, że już po chwili gromadził się przed nim mały tłum ludzi.

 Kiedy chłopak zauważał, że ludzi jest już dostatecznie dużo, wstawał, zdejmował z głowy beret i kładł go u swoich stóp. Później delikatnie gładził instrument i czule mówił do niego:

 - Dziękuję ci, fleciku…

 Zawsze mówił tylko te słowa, zawsze wypowiadał je z taką miłością… jakby nie miał innej istoty, którą tak bardzo miłował. I znowu zaczynał grać, tym razem coraz to weselsze i skoczniejsze melodie.
 
 Wszyscy w mieście go znali, uwielbiali słuchać, jak gra na czerwonym fleciku. Wielu ludzi czasami zagadywało młodego artystę, jednak on z nikim nigdy się nie zaprzyjaźnił, nikogo nie zaprosił, nikogo nie obdarzył jakimkolwiek uczuciem. Każdemu rzucał tylko to smutne spojrzenie i odpowiadał cichym głosem jakieś małoznaczące słowa. Czy to on nie pozwalał do siebie dotrzeć, czy też żaden człowiek nie dostrzegał tego cierpienia w jego oczach?...

 Flet nie umiał tego dostrzec. Przez wiele lat starał się zrozumieć ludzi, ale tym razem było całkiem inaczej. Nie umiał nawet krótko scharakteryzować chłopaka, który na nim grał. Nie umiał powiedzieć o nim nic. Chociaż… może niezupełnie. Umiał coś o nim powiedzieć.

 „Nie jest pozbawiony uczuć… jest człowiekiem…”


Pozdrawiam :).
Zapisane
Żyć... umierać... być nieśmiertelnym...

"...Zawsze są powody do zabicia człowieka. Nie sposób za to udowodnić, że powinien żyć..."

Jedyna winna. Skazana na śmierć. Fajnie, niee? x3

anas

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 4660
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #1 : 2008-02-16, 19:44 »
Boskie ^^
Czekam na cd
Zapisane
"Gdyby istniało Newtonowskie trzecie prawo konwersacji, głosiłoby, że każde stwierdzenie wywołuje kontrstwierdzenie o równej sile i przeciwnym zwrocie."
~Hugh Laurie "Sprzedawca Broni"

***KITKA***

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 3794
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #2 : 2008-02-16, 20:38 »
Łał. ;)
Śliczne. Masz talent :wink:
Zapisane
"Pragnienie bycia kimś innym to marnowanie osoby którą się jest." - Kurt Cobain

Forum Zwierzaki

Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedz #2 : 2008-02-16, 20:38 »

meraviglia

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 257
  • I don't put my hands up and surrender...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #3 : 2008-02-18, 11:14 »
Powiem tak, jestem mile zaskoczona :) Nie doszukałam się błędów, podoba mi się Twój styl, w ogóle interesująco się zapowiada :) Niesamowite :D  Jeśli teraz piszesz takie ładne opowiadania, a masz 11 lat, jak dobrze pamiętam, to co będzie dalej, kiedy będziesz starsza? :)
Zapisane

Lolusia666

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 290
  • Śmierć...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #4 : 2008-02-18, 21:18 »
No cóż dużo mówić - na początek 3 to i tak nieźle. Ale ten prolog to była rozgrzewka ^^. W tym rozdziale się już rozpisałam, i w ogóle nie liczę, że komuś się będzie chciało tyle czytać na jeden raz ;O. Cóż... Moim zdaniem dialogi są trochę sztuczne i w ogóle mi nie wyszło, ale przynajmniej próbowałam i starałam się ;P.

Powiem tak, jestem mile zaskoczona :) Nie doszukałam się błędów, podoba mi się Twój styl, w ogóle interesująco się zapowiada :) Niesamowite :D  Jeśli teraz piszesz takie ładne opowiadania, a masz 11 lat, jak dobrze pamiętam, to co będzie dalej, kiedy będziesz starsza? :)

Tak, mam 11 lat ;). I, jak narazie, zamierzam być pisarką :).

Miłej lekturki ;).

 1

 Filip usiadł na parapecie i podkurczył nogi pod siebie objąwszy je rękami. Później zapatrzył się w ulewę za oknem – uwielbiał oglądać takie widowiska pogodowe. Wiatr wył, targając drzewami rosnącymi przy alejce, deszcz bębnił w szyby z niesamowitą siłą, a chmury kłębiły się na niebie niespokojnie, zwiastując nadchodzącą burzę.

 Chłopak patrzył na to z fascynacją i iskrą wariactwa w oczach. Czuł się przepełniony weną, burza inspirowała go. Z zapartym tchem obserwował, jak pierwsza błyskawica przecina niebo. Zaczęło się.

 Huk poniósł się po okolicy. Boskie łzy wirowały w powietrzu z niesamowitą szybkością, mając tylko jeden cel – rozbić się o najbliższą ścianę, zniknąć, przepadną, zakończyć krótkie życie. Potężny piorun ponownie przeciął niebo na pół, tym razem pozostawiając na ziemi ciemność.

 Chłopak wstał z parapetu i rozejrzał się po skąpanym w ciemnościach mieszkaniu. Uwielbiał podczas burzy patrzeć na niewyraźne kształty mebli i wsłuchiwać się w ciszę, która była jego ulubionym dźwiękiem. Zaczął iść w kierunku lustra, po chwili zauważył zarysy twarzy na tle okna, błyskawic. Znowu przemknęło mu przez głowę kilka pytań, na które nigdy nie znalazł odpowiedzi. Pochylił głowę. Zauważył go, leżał tam. Uniósł rękę i ujął flet w dwa drżące palce. Przez chwilę obracał mały instrument na dłoni, później przyłożył usta do ustnika i zaczął grać.

 Akompaniowały mu dźwięki Gniewu Zeusa. Dla Filipa czas stanął, nic innego się nie liczyło… w tej chwili od ciszy cenniejszy był ten dźwięk, który nie zostawiał po sobie pustki. Zawsze przemawiał do umysłu chłopaka, ten wiedział, że musi grać, gdyż inaczej… gdyż inaczej co się stanie? Czy zwariuje?

 Uczucia targały nim jak wiatr drzewami. Był przepełniony również emocjami – te były niespokojne, niepewne, jednak po chwili wybuchły jak wulkan. Gorąca lawa gniewu i euforii zalała jego umysł. Czuł szczęście, a zarazem wściekłość, niesamowitą energię i natchnienie.

 Mógł grać stuleciami. Był wolny od wszelkiego istnienia niczym ptak, mógł nie przemijać, czuł się nieśmiertelny. Ale właśnie wtedy, pierwszy raz od bardzo dawna, usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi.

 Kiedy burza minęła? Kiedy prąd przypłynął do jego mieszkania? Wariactwo minęło mu z oczu, osunął się na podłogę, flet wypadł mu z rąk. Poczuł się bezsilny, dzwonek nadal głośno brzmiał mu w uszach. Wszystko minęło – uczucia, natchnienie, siła… za sprawą jednego, krótkiego dźwięku.

Jeszcze raz krótki dźwięk dzwonka, a później lekkie pukanie do drzwi. Kto to mógł być? Nikt od wielu lat go nie odwiedził. Może listonosz? Ale… czego chce listonosz? I po co tak właściwie się fatygował?...

 Filip wstał, nie patrząc na flet. Podszedł do drzwi i uniósł dłoń, która wędrowała wolno, aż nie musnęła klamki. Była zimna. Bardzo zimna. W tej chwili w zasadzie tylko to odczucie wędrowało po umyśle Filipa. Czuł dotkliwy chłód, którym zwykle nie przejmował się na co dzień. On zawsze mu towarzyszył, a jednak nigdy nie zwracał na to uwagi, a teraz, gdy się temu przyjrzał… wiedział już, że trzeba będzie zagrać jakąś melodię na ten temat.

 Z rozmyślań wyrwało go kolejne, tym razem bardziej stanowcze pukanie. Pociągnął klamkę w dół i szybko zdjął z niej dłoń. Drzwi zaskrzypiały i uchyliły się. Uniósł wzrok. Listonosz?... nie, na pewno nie. Listonosz nie chodzi w srebrnobiałej tunice i w dżinsach. Po drugie okoliczny listonosz jest mężczyzną. 

 Stała przed nim najprawdziwsza kobieta, z krwi i kości. Posiadała czarne włosy, długie do łokci. W wyglądzie dostrzegało się amerykańską naturę, chociaż można by powiedzieć, że miała coś ze współczesnej Niemki. Jej oczy, podkreślone czarną kredką, również były czarne i lśniące. Rysy miała łagodne, a cerę lekko opaloną.

 - Pan Fribel? – spytała po chwili z obcym akcentem.

 Teraz był już pewny, że jest amerykanką. Mimo wszystko dziwnie było mu słyszeć swoje nazwisko w jej ustach. Być może właśnie przez ten akcent i robienie delikatnego „aj” po „i”.

 Kiedy skinął głową, ona poprawiła czarnobiałą torebkę przewieszoną przez ramię i wyciągnęła w kierunku Filipa dłoń.

 - Kimberly Bright – powiedziała. – Szukałam pana prawie trzy lata i znalazłam pana… akurat tutaj – rozejrzała się po mieszkaniu.

 Do Filipa dopiero po chwili dotarł sens tych słów. Ktoś go szukał. Kobieta, do tego ładna. Najprawdopodobniej Amerykanka. I znowu. Ktoś go szukał, na pewno ktoś go szukał… czyli jednak jest jeszcze komuś potrzebny na tym świecie. Uścisnął jej dłoń. Dopiero po tym dotyku obudziło się w nim coś… ludzkiego. Dawno zatracone umiejętności życia pośród ludzi przebiły wariactwo artysty i w końcu wiedział, co robić. Po raz pierwszy od bardzo dawna.

 - Proszę, niech pani wejdzie do środka – powiedział drżącym głosem i zaprosił brunetkę do mieszkania.
 
 Wyślizgnął dłoń z jej gładkich palców, spuścił wzrok i przesunął się. I już po chwili czuł, że… nic nie czuł. Znowu nie wiedział, co robić. Chwilowa pewność minęła. Zamknął drzwi.

 - Przepraszam, wytłumaczę to pan – powiedziała Kimberly. – Trzy lata temu zamieszkałam w swoim własnym domu, porzucając dom rodzinny… ale dokładnie miesiąc później… odwiedziła mnie moja matka – dobrze władała językiem polskim, ale niepewnie układała zdania. – Powiedziała, że musi wyjechać. I powiedziała jeszcze… - Filip zauważył, że z każdym zdaniem brunetka coraz gorzej radzi sobie z językiem polskim – że mam pana… odszukać… ona nazywała się Luca Bright.

 Kimberly zakończyła z wyraźną ulgą. Filip natychmiast skojarzył osobę o tym nazwisku, wiedział, kim jest matka nieoczekiwanego gościa. I nie wierzył, że kiedykolwiek spotka córkę Luci.  Że w ogóle spotka kogokolwiek z nią spokrewnionego.

 - Znam ją. Czy ona…?

 - Moja mama nie żyje. Tylko tyle wiem.. Przez trzy lata jeździłam po świecie… miałam nadzieję… to miało… sens, cel? Mama chciała, żebym pana poznała. I flet.

 Chłopak wskazał dziewczynie fotel. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wypadałoby od razu zacząć prezentować się od jak najlepszej strony – miał w końcu do czynienia z kimś bardzo ważnym. Z potomkiem Luci.

 - Proszę, usiądź – powiedział wolno wskazując fotel.
 
 Czemu była tak lekko ubrana? Przecież dopiero padał deszcz, musiało więc być zimno i wilgotno. Spojrzał w okno. Świeciło słońce, burza dawno przeszła, a lato znowu kwitło.

 - Chce pani herbatę? Kawy co prawda nie mam… - zapytał śmielej, w duchu karcąc się, że od dawna nie potrzebował żadnego napoju z zawartością kofeiny.

 - Tak, bardzo proszę. Polacy mają dobrą herbatę, już wiem – powiedziała z miłym uśmiechem.

 Od samego początku sprawiała wrażenie, jakby chciała być miła, uprzejma i ukazać się z jak najlepszej strony, jak Filip i ogólnie jak każdy człowiek, który poznał nową osobę. Artysta nie umiał nic więcej o niej powiedzieć. Pierwsze wrażenie… którego nie było. A może on nie umiał…?

 Wszedł do kuchni zastanawiając się nad całą sprawą. Była to jego szansa na jakieś życie, na odrodzenie się na nowo. Mógł nie być sam, zacząć pracować, może jeszcze się kształcić. Cała sprawa wyglądała tak, jakby w domu nie pojawiła się córka Luci, ale właśnie ona. Zaczął myśleć w końcu jak człowiek, nie jak zwariowany artysta. To Luca go do tego zmusiła. W jego życiu na nowo pojawił się przebłysk dawnej świadomości.

 Pospiesznie wrzucił torebki z herbatą do dwóch kubków. Później włączył elektryczny czajnik i pospiesznie wszedł do salonu, gdzie siedziała Kimberly. Oglądała jego rodowy flet.

 - Przepraszam. Leżał na ziemi, chciałam go zobaczyć… jest piękny… - powiedziała zachwycona, jednak Filip dostrzegł, że patrzy na niego kącikiem oka.

 Chłopak spojrzał na ten uważny wzrok. Była ostrożna, sprawdzała go. Mimo zwodzących uwag na temat fletu, ona chciała się najpierw przekonać, kim jest Filip Fribel. Badała każdy jego ruch, minę i zachowanie. Była czujna. Mimo to Filip uśmiechnął się lekko.

 - Luca musiała pani mówić o tym flecie – stwierdził banalnie – a po moich przeżyciach nie dziwię się, że jest pani ciekawa.

 Kimberly popatrzyła na niego, teraz z zupełnie innym błyskiem w oku.

 - Jeśli łączy nas tak wiele… i sporo o sobie wiemy, to może zechce pan… nazywać mnie Kimberly? Lub łatwiej – Kim.

 Filip poczuł ulgę. Mimo, iż spotkali się po raz pierwszy, mieli zbyt wiele wspólnego, by odzywać się do siebie w sposób… który wydawał mu się „oficjalnym”. Zwłaszcza, że to była właśnie córka Lucy, a nie jej… siostrzenica, kuzynka, ciotka. Dla chłopaka był to ktoś wyjątkowy, a zarazem potrzebny. Jakaś ważna osoba.

 W końcu przytaknął i uśmiechnął się. Nie był to jakiś promienny uśmiech, ale był to już większy wyczyn. Czuł uważny wzrok Kim, który przeszywał go na wylot.
 
 - W takim razie… jestem Filip.

 „W filmach podają sobie ręce i wyciągają wino… a ja nie wiem, co robić… co robić?!” – myślał gorączkowo szalony artysta. Nadal bardzo przeszkadzał mu wzrok Kim, fakt, że go obserwuje. Każdy jego krok i posunięcie, odruch i uczucie – wszystko było pod lupą. Chciał dobrze wypaść, ale przez to, że sam skazał się na samotność zdziczał i oddalił się od rzeczywistości. A teraz chciał urosnąć w oczach Kim. Chciał zyskać sens życia.

 I pobłogosławił moment, w którym z kuchni dobiegło go ciche pyknięcie.

 - Woda – powiedział z uśmiechem. Jednak już po chwili tego żałował.

 - Jasne – odparła Kim z miłym, przyjaznym uśmieszkiem. Dobrze rozwinięty słuch chłopaka rozpoznał w głosie ciepło, ale i pewną uwagę.

 Ogólnie Kim sprawiała wrażenie, jakby z jednej strony była miła, a z drugiej mająca wątpliwości, zbierająca informacje, testująca go. Możliwe nawet, że odczuwała swojego rodzaju strach, a może była tylko sztuczną lalką, która podrabiała uczucia. Wyglądała jak detektyw.

 Jednym słowem kobieta była nieprzewidywalna i jakby zamknięta. Dla Filipa, mimo wielu informacji, tworzyła jedną wielką niewiadomą. A może jego nadzieja na wydostanie się z dołu życiowego była złudna? Czyżby mogła mieć już kiedyś wizję tego spotkania?

 „Na pewno, szuka mnie już trzy lata, musiała sporo o tym myśleć” – rozważył w myślach kwestię planów.

 - Mam tylko herbatę owocową. Czy ci to przeszkadza? – spytał głośno, nie wychodząc z kuchni.

 „No ładnie, mógłbym częściej wychodzić do sklepu” – pomyślał ze strachem, ale po chwili ciszy z sąsiedniego pokoju dobiegł głos Kimberly:

 - Oczywiście, że nie. Może być taka.

 „To dobrze, bo już dawno wrzuciłem torebki” – pomyślał Filip i zalał herbatę. Postanowił już teraz zacząć rozmowę. Nie wiedział jednak, jak to się robi – rzadko z kimś rozmawiał, a jeśli już była okazja, to zwykle krótko i zwięźle. Musiał sobie wszystko przypomnieć.

 - Od jak dawna właściwie jesteś w Polsce?

 Jednocześnie zastanawiał się już, czy dobrze i kulturalnie postąpił od początku do końca. Czy wypada zostawiać ją samą, rozmawiać pomiędzy pokojami, odzywać się w taki, a nie inny sposób?...

 Usłyszał pewny, śmiały głos Kim:

 - Od razu wpadłam na pomysł, by poszukać cię w Polsce. Byłam już w Lublinie… Wrocławiu, Łodzi, Krakowie… później przeszukałam góry, co zajęło mi chyba najwięcej czasu… - ten tekst musiała już dawno opracować. Widocznie przewidziała to pytanie. – Kilka miesięcy temu znalazłam informację o flecie rodowym Dębowskich. Od razu… zaczęłam szukać. Aż dotarłam… z powrotem do Krakowa.

 Filip wyszedł z kuchni niosąc dwa kubki i postawił je na dębową, niską ławę. Następnie wyciągnął cukierniczkę z barku. Ciągle czuł wzrok Kim, która porzuciła już oglądanie instrumentu i zajęła się herbatą.

 Wypadałoby zapytać o inne szczegóły.

 - Kiedy znowu przyjechałaś do Krakowa?

 - To znaczy?...

 Nie zrozumiała pytania. Ugryzł się w język. „Aj, potknięcie. Nie lubię potknięć. Zawsze zawalały mi życie” – jęknął w duchu Filip i odetchnął cicho.

 - Od jak dawna znowu tutaj jesteś?

 Kim uśmiechnęła się i od razu zrozumiała poprzednie pytanie.

 - Od rana. Trochę pochodziłam, zjadłam obiad… i w końcu znalazłam kogoś, kto znał mężczyznę z czerwonym fletem.

 „Czyli jest po obiedzie…” – spojrzał na zegar. Dochodziła piętnasta. – „Nie powinna być na razie zmęczona…” - Natomiast trzeba było zadbać o to, czy miałaby gdzie spać.

 - Walizkę zostawiłam w małym… Hmm… hotelu… w którym na chwilę się zatrzymałam.

 - Dobrze, więc jeśli ci to nie przeszkadza, zatrzymasz się u mnie, ja wszystko ci wyjaśnię, a jutro porozmawiamy na poważniejsze tematy, dotyczące Lucy… - powiedział szybko Filip i dodał cicho – i innych takich.

 Chłopak czuł się odpowiedzialny. Wiedział, że kto jak kto, ale to była córka Lucy. Mogła się zachowywać, jak chciała, on mógł być wariatem, ale nic nie zmieniało faktu, że w końcu znalazła się druga gałąź jego rodziny.
 

Pozdrawiam :).
Zapisane
Żyć... umierać... być nieśmiertelnym...

"...Zawsze są powody do zabicia człowieka. Nie sposób za to udowodnić, że powinien żyć..."

Jedyna winna. Skazana na śmierć. Fajnie, niee? x3

***KITKA***

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 3794
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #5 : 2008-02-18, 21:21 »
Śliczne to jest. Jak ty potrafisz tak pisać? :D
Czekam na następną część - będzie, prawda? :)
Zapisane
"Pragnienie bycia kimś innym to marnowanie osoby którą się jest." - Kurt Cobain

meraviglia

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 257
  • I don't put my hands up and surrender...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #6 : 2008-02-19, 13:58 »
Fajnie :) Błędów się nie dopatrzyłam, jedynie w dwóch wyrazach zjadłaś literki:

przepadną,


oraz

- Przepraszam, wytłumaczę to pan

Jeszcze do tego mam zastrzeżenia:

 - Przepraszam. Leżał na ziemi, chciałam go zobaczyć… jest piękny… - powiedziała zachwycona, jednak Filip dostrzegł, że patrzy na niego kącikiem oka.

Na początku myślałam, że Kim patrzy kącikiem oka na flet, bo była o nim mowa.


I do tego:
 „Na pewno, szuka mnie już trzy lata, musiała sporo o tym myśleć” – rozważył w myślach kwestię planów.

Jakich planów?

I jeszcze zastrzeżenie co do matki Kim. Ona w końcu nazywała się Luca czy Lucy?
Kim ona w ogóle była dla Filipa? :P
Zapisane

Lolusia666

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 290
  • Śmierć...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #7 : 2008-02-19, 14:10 »
Jeszcze do tego mam zastrzeżenia:

 - Przepraszam. Leżał na ziemi, chciałam go zobaczyć… jest piękny… - powiedziała zachwycona, jednak Filip dostrzegł, że patrzy na niego kącikiem oka.

Na początku myślałam, że Kim patrzy kącikiem oka na flet, bo była o nim mowa.


I do tego:
 „Na pewno, szuka mnie już trzy lata, musiała sporo o tym myśleć” – rozważył w myślach kwestię planów.

Jakich planów?

I jeszcze zastrzeżenie co do matki Kim. Ona w końcu nazywała się Luca czy Lucy?
Kim ona w ogóle była dla Filipa? :P


 1. A no rzeczywiście *plask*... Z tymi planami i kącikiem oka nie było pomyślane ^^'...
 2. Imię stworzono na potrzebę opowiadania i jest ono pośrednie między Luca i Lucy ^^'...
 3. A tego, kim ona jest, dowiecie się niedługo :P. Przecie nie wszystko naraz ;P. (Tu było specjalnie "przecie"). Po drugie im bardziej tajemniczo, tym lepiej, nie prawdaż? ^^
Zapisane
Żyć... umierać... być nieśmiertelnym...

"...Zawsze są powody do zabicia człowieka. Nie sposób za to udowodnić, że powinien żyć..."

Jedyna winna. Skazana na śmierć. Fajnie, niee? x3

meraviglia

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 257
  • I don't put my hands up and surrender...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #8 : 2008-02-22, 15:23 »
1. :D
2. :P
3. no przecie (wiem, że to specjalnie to "przecie" :p moje też ), że lepiej, kiedy jest tajemniczo ;p ;d
Zapisane

Forum Zwierzaki

Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedz #8 : 2008-02-22, 15:23 »

Lolusia666

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 290
  • Śmierć...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #9 : 2008-02-22, 16:31 »
Next ;P


 2

 Następnego ranka Filip obudził się na kanapie w salonie. Od razu przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. W końcu pojawił się ktoś, kto mógłby być podporą w jego życiu. Kimś bliskim, kimś, kto będzie nawet, jeśli odejdzie. I znowu pojawiła się chęć do życia. Ale on jeszcze nie marzył, nie planował. Wiedział i bał się, że jego nadzieja może prysnąć.

 Leżał na kanapie bardzo długo i rozmyślał. W końcu z porannych marzeń wyrwał go odgłos otwierania drzwi. Z łazienki wysunęła się postać Kim, kompletnie już ubranej.

 - Dzień dobry – powiedziała z miłym uśmiechem.

 Tym razem Filip nie doszukał się ani krzywego spojrzenia, ani uwagi. Czyżby jej ostrożność zmalała w ciągu jednego dnia? Czy to może on ubzdurał sobie, jaka naprawdę jest Kim?

 - Eee… dzień dobry – Filip zdał sobie sprawę, jak dziwnie musi wyglądać rozłożony na kanapie. Nie, to stanowczo nie było na miejscu.

 Kim obdarzyła go jeszcze promiennym uśmiechem i weszła do sypialni. Jego sypialni. Ale cóż, miał proponować gościowi małą kanapę? Filip szybko uniósł się i również postanowił ubrać się i umyć. W tym roku lato było bardzo upalne i gorąco doskwierało zarówno w dzień, jak i po zmierzchu. Musiał więc zmyć z siebie poty nocy.

 Gdy już miał wejść do łazienki, usłyszał za sobą głos Kim:

 - Czy mogę zrobić śniadanie? To będzie moje… Hmm… - zastanawiała się chwilę. – Podziękowanie?... – zapytała.

 Filip próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu wyszło.

 - Jesteś moim gościem, ale jesteś też moją kuzynką… - chwilę zastanawiał się na głos, po czym odpowiedział jej - jeśli chcesz, możesz zrobić śniadanie.

 Uśmiechnęła się. W tym promiennym uśmiechu bardzo przypominała Lucę. W zachowaniu też – Luca co prawda nigdy nie była uważna, ale zawsze uwielbiała pracę, a zwłaszcza gotowanie i sprzątanie. I jego jedyna, ukochana ciotka zawsze była aż nader opiekuńcza.

 *

 Okazało się, że dostał BARDZO amerykańskie śniadanie. Dwa jajka sadzone, chleb podpiekany na patelni i trochę szynki (która również pochodziła z patelni). Kiedy wszedł do kuchni, Kim powiedziała:

 - Tak jemy w Ameryce. Dodatek, to ziemniaki, ale chyba ich nie masz – powiedziała łamaną polszczyzną.

 Z trudem przyszło mu zrozumienie tego przekazu, ale po chwili domyślił się, że chodzi o śniadanie w jej ojczyźnie. Tam dodają jeszcze ziemniaki, ale niestety, on ich nie posiadał. Dlatego ich nie przygotowała. „I chwała Bogu” – pomyślał Filip, myśląc o tym, jak zareagowałby na to jego żołądek.

 - Dobrze. Tak też jest dobrze – zapewnił ją i usiadł przy stole przy swojej porcji.
 
 - Herbata – powiedziała, podając mu kubek ze świeżo zalaną torebką.

 „Jak to się szybko zmienia – najpierw ja robiłem jej herbatę, a ona robi mi już następnego ranka” – pomyślał, zaczynając jeść.

 Śniadanie wcale nie było takie okropne, jak przypuszczał. Czuł się jeszcze trochę winny, że dopuścił ją do „garów”, ale wiedział, że sprawiło jej to radość. A jednak, odziedziczyła umiejętności kulinarne po Lucy. Tak, aż nazbyt dobrze pamiętał, jak codziennie witał go widok jego ciotki przy garnku z zupą, albo pochyloną nad patelnią. W końcu była kucharzem w amerykańskiej pizzerii. Mimo to Luca nigdy nie robiła mu amerykańskiego śniadania.

 Kim usiadła i zabrała się do jedzenia. Po chwili jednak zapytała go:

 - Po co w ogóle mama przyjechała do ciebie, do Polski?

 Filip zatrzymał rękę w powietrzu, gotów za chwilę otworzyć usta i zjeść kawałek jajka, który niebezpiecznie zwisał z widelca. Opuścił dłoń. Spodziewał się tego pytania od czasu, kiedy dowiedział się, że Kim jest jego kuzynką. Sam jednak czasami zadawał sobie podobne pytanie. Po co? W końcu westchnął i odpowiedział:

 - To długa historia. Dla mnie to też jest ciekawe… dlaczego po śmierci mojego ojca Luca przyleciała tutaj, aby się mną zająć, a nie kazała mi przylecieć do niej. To dla mnie bardzo dziwne, że nie zabrała mnie do Ameryki ze sobą. Opiekowała się mną tylko do moich osiemnastych urodzin, a później wróciła do kraju. Pytanie. Czemu cię zostawiła? Czemu zostawiła rodzinę i pracę? Czemu nie zabrała mnie do Ameryki?...

 Kim uważnie go słuchała (ale to była już całkiem inna uwaga, niż poprzedniego dnia), a jej oczy błyszczały. Chwilę myślała, aż w końcu wypaliła:

 - Czyli nie masz rodziców, tak?... Przy… przykro mi – powiedziała cicho (Filip nie wiedział, czy to ona nie była pewna znaczenia ostatnich słów i dlatego mówiła ciszej, czy zrobiło jej się go żal). – Mama miała się tobą opiekować, tak? – spytała śmielej.

 Filip zauważył, że Kim jest odważną osobą i jąkanie i nieśmiałość jest nieczęstym zjawiskiem. („Dokładnie jak Luca. Jak jej klon. Zaraz, czy ona czasem nie jest nią?!”)

 - Tak – padła krótka odpowiedź. Filip nie bardzo wiedział, jak odpowiadać Kim, żeby go zrozumiała.

 Jego kuzynka uśmiechnęła się z lekka i spojrzała na niego ze współczuciem. Później znowu przystąpiła do wypytywania go.

 - Ale jak my w ogóle jesteśmy ze sobą… - przerwała. Teraz naprawdę miała niezłe kłopoty ze znalezieniem odpowiedniego słowa.

 - Spokrewnieni? – podsunął jej Filip.

 Skinęła. Obdarzyła go ciekawym spojrzeniem.

 - Właściwie, to wiem od mojego ojca, jak to się stało, tylko ciągle nie jestem pewien… Zaczęło się chyba od mojego… naszego dziadka. On miał żonę i syna, czyli mojego ojca – Filip zaczął gestykulować, na wypadek, gdyby Kim nie zrozumiała. – Niestety, moja… NASZA – poprawił się chłopak – babcia umarła bardzo młodo. Nasz dziadek… nie wiem, dlaczego, tego tata nigdy mi nie opowiedział… wyjechał do Stanów Zjednoczonych, zostawiając mojego tatę. Tam poznał piękną kobietę i wziął z nią ślub… i urodziła się właśnie twoja mama, czyli moja ciocia – Luca. Mój tata – który nazywał się Dariusz – wiedział, że ma siostrę… przyrodnią – spojrzał z powątpieniem na Kim.

 Tak, jak przewidział – Kim nie zrozumiała ostatniego słowa. Zaczął więc tłumaczyć:

 - To znaczy, że Luca i Dariusz mieli tego samego ojca, ale inne matki – Kim skinęła. – I teraz, będąc dziećmi tego rodzeństwa, jesteśmy kuzynami.

 Zrozumiała. Filip odetchnął. Nie sądził nawet, że wyjaśnianie wszystkiego w prosty sposób, prostymi słowami i tłumacząc całe powiązania rodzinne może być tak trudne. Na szczęście Kim pojęła, o co mu chodziło. I znowu, to ona zaczęła zadawać dalsze pytania, nie dopuszczając go więcej do głosu:

 - Ten flet jest rodowy i przechodzi z… - zatrzymała się i po chwili powiedziała – z posiadacza na jego dziecko?

 Kiwnął głową. Jeśli Kim zaczęła tak swoją wypowiedź, to mogła spytać o wiele rzeczy i nie był przygotowany na odpowiedź. Musiał więc mieć nadzieję, że opowiadanie kuzynce kolejnych powiązań przyjdzie mu szybko.

 - Więc czemu nasz dziadek dał flet… twojemu tacie?

 „Tak, to było oczywiste, głupku. Mogłeś się spodziewać tak banalnego pytania… zaraz, banalnego, tylko… jaka jest na nie odpowiedź?!” – Filip poczuł się bezsilny i zagubiony. Sam nie wiedział, co powiedzieć. Jedynym, co mu pozostało, było powiedzenie:

 - Nie wiem. Naprawdę, tego nie wiem. Może mój tata był starszy, być może – Filip przełknął nerwowo ślinkę – dziadek bardziej kochał Dariusza…

 - …it’s impossible! – wyrwało się Kim po angielsku.

 Na szczęście Filip znał podstawy tego języka i zrozumiał taki odruch („a kto by nie zrozumiał” – pomyślał potem). Westchnął. Sam nie wiedział, czy spodziewać się takiej reakcji, czy nie. W sumie na razie nie znał za dobrze swojej kuzynki.

 - Też tak myślę – powiedział. – Nie mógłby przecież…

 Jego kuzynka dokończyła jedzenie, ale nie odniosła po sobie talerza, ani nie wstała. Rzuciła tylko tęskne spojrzenie na salon, a wzrok utkwiła w małym, czerwonym fleciku. W jej oczach malowało się małe, tajemnicze „nic”…



A w następnym odcinku zacznie się cała akcja opowiadania, ponieważ narazie brakuje nam przynajmniej jednej osoby. A w trójeczce może dojdą nawet dwie, jak się postaram ;P. Pozdrawiam.
Zapisane
Żyć... umierać... być nieśmiertelnym...

"...Zawsze są powody do zabicia człowieka. Nie sposób za to udowodnić, że powinien żyć..."

Jedyna winna. Skazana na śmierć. Fajnie, niee? x3

meraviglia

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 257
  • I don't put my hands up and surrender...
    • WWW
Odp: Mały, drewniany flecik
« Odpowiedź #10 : 2008-02-22, 20:06 »
  Nie sądził nawet, że wyjaśnianie wszystkiego w prosty sposób, prostymi słowami i tłumacząc całe powiązania rodzinne może być tak trudne.

Nie klei się :P Nie powinno być bardziej "(...) i tłumaczenie całych powiązać rodzinnych (...)" ? ;D :)

Poza tym super :) A więc Luca to ciocia :D

Czekam na ten całkowity rozwój akcji ;D :p
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
 

Strona wygenerowana w 0.151 sekund z 29 zapytaniami.