Chodzi z klamką w kieszeni, opowiada o wojnie, a cały jego świat to psy, które przeszkadzają sąsiadom. - Oddam je, ale tylko w dobre ręce - zgadza się z bólem Henryk Dombek, staruszek z ul. Łącznej.
Obskurne baraki na Łącznej. Niżej w Dąbrowie spaść nie można. Trafiają tu najubożsi mieszkańcy. Dombek ma ponad tysiąc złotych emerytury. Jeszcze dwa lata temu mieszkał przy ul. Kasprzaka. - Nie płacił czynszu i dostał wyrok eksmisji - wyjaśnia Józef Paw, naczelnik wydziału gospodarki miejskiej w dąbrowskim magistracie. - Teraz też mamy z nim problem. Trzyma w mieszkaniu sforę psów.
Łączna 7, piętro, pierwsze drzwi na prawo. Tabliczki z nazwiskiem brak. Ktoś nabazgrał słowo "Hitler". - Urodzony 15 września 1929 roku, były oficer wojska polskiego - przedstawia się Henryk Dombek. Mieszkanie zamyka na klamkę, którą chowa do kieszeni. Do środka nikogo nie wpuszcza. Za drzwiami szczekanie i kotłowanina. Z wypalonej dziury nad klamką wystaje psi łeb. Dombek nie liczy, ile tych łbów ma. Z rachunków sąsiadów wyszło, że piętnaście, bo niedawno oszczeniły się dwie suki. - Sam nie zjem, a psy nakarmię - zarzeka się staruszek.
- Zwierzęta są zadbane, tyle, że nieszczepione - ocenia Maria Jakubska, prezes Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Dąbrowie. - I gryzą. Strach przejść korytarzem. Jak biegają po podwórzu, w ogóle nie można wejść do domu - skarżą się sąsiedzi.
Jakubska: - My się psami zajmiemy, ale staruszkowi też trzeba pomóc.
- Tak, tak, do czubków go trzeba wziąć - lituje się Beata Nawrocka z końca korytarza na piętrze. Dombek kiedyś zaatakował Nawrocką śrubokrętem, który pod "7" służy do zamykania ubikacji. - Dostałam w szyję, jak zmywałam podłogę w korytarzu. Stare czasy - macha ręką. Wycofała sprawę z prokuratury, bo przecież nie będzie staruszka sadzać w więzieniu.
- Ja wiem, czy jemu potrzebna jest pomoc? - zastanawia się Wiesława Buźniak, starszy pracownik w dziennym Domu Pomocy Społecznej w Dąbrowie. U Buźniakowej Dombek miałby z kim porozmawiać o wojsku. - Przychodzi do nas ponad 30 osób. Więcej chłopów, niektórzy pamiętają wojnę. Jedzą śniadanie, chodzą na spacery, oglądają telewizję i znikają po obiedzie. Ale to są ludzie samotni, a pan Dombek ma swój świat - psy.
Problem w tym, że staruszek musi się psów pozbyć. - Do schroniska ich nie oddam, bo to obóz koncentracyjny, ale w dobre ręce tak - zaznacza. Zostawi sobie tylko Dżeka i Mikę.
- Biedny chłopina - wzdycha Buźniakowa. Wyśle do staruszka swoich pracowników, żeby go zachęcili do korzystania z domu pomocy. Dombek sam by nie poszedł, taki ambitny. - Nigdy nie żebrałem - mówi hardo. Swoich dwóch córek dawno nie widział. - Przecież nie zaproszę ich do baraku, gdzie tylko powrozek można sobie na szyi uwiązać.
Naczelnik Paw ubolewa: - Nie ma w mieście budynku, w którym ten pan mógłby sobie z tymi psami żyć odizolowany. Jednak nie zostawimy tak tej sprawy. Osobiście będę ją pilotować.
Małgorzata Goślińska 23-08-2002