Dziękuję za odpowiedź.
Cały czas nie daje mi to spokoju, bo moja wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć ten temat.
Boli fakt że pies tyle wycierpiał , kiedy w końcu został wyleczony , i nadeszła wiosna został rozszarpany jak śmieć na własnym wybiegu.
Właścicielka kundelka już kombinuje adopcje, a więc zadzwoniliśmy do shcroniska przedstawiajac sytuacje i jej zaangażowanie o wyzwienie i warunki dla psa, takze została na czarną liste wpisana.. więc o adopcji nie ma już mowy.
Ale uważam że wykombinuje sobie innego psa, skądś indziej i kolejne bezbronne zwierze będzie sie męczyło w warunkach fatalnych.
Cały czas zastanawiam się jak można ruszyć tą sprawą tak aby właściciele ponieśli konsekwencję zarówna amstaffa jak i kundelka.
Chodzi też o bezpieczeństwo ludzi, oraz innych zwierząt.
16 latka o 5 rano z psem na terenie domków jednorodzinnych gdzie są same psy , to już jest dla mnie abstrakcja..
Nie jej teren to raz.
Dwa, bez kagańca Amstaff.
Podejrzewam ze wcale jej sie nie wyrwał tylko puściła go wolno..
i podejrzewam też że jak to w weekend nastolatki lubią wrócić nad ranem więc może niekoniecznie była to spontaniczna pobudka tylko powrót z imprezy i szybkie wyprowadzenie ''na fali'' psa.
bardzo ten temat nie daje mi spokoju,
został poruszony u kobiety która prowadzi pogotowie dla zwierząt , wszystko było ustawione, obydwoje mieli ponieść konsekwencje, plan był ułożony.
Piesek gdyby przeżył, i dotarł do swojego domu a włascicielka w takim stanie jakim był dalej by go przywiązała do budy nie lecząc go w domu , wkroczyłaby ta kobieta, wystawiła jej zarzuty i zabrała psa na własną odpowiedzialność w celu wyleczenia a potem do adopcji.
Ale niestety piesek zmarł w lecznicy..
wszystko byłoby inaczej jakby dotrwał do przyjazdu na swoją posesje.
I teraz jesteśmy w kropce bo pomysłów brak
i juz co raz bardziej chętnych.
Chciałam jeszcze poruszyć jedną sprawe,
swego czasu przypałętał się do nas na osiedle leśny kruk zaobrączkowany,
tak się przyzwyczaił do mnie , że codziennie przylatywał na balkon, stukał mi w okno żebym wyszła sie z nim bawic i dać mu jego ulubione parówki.
kruk został przez sąsiednie bloki postrzelony wiatrówką ze względu na to że wygryzał im kwiatki.
Udało mu się przeżyć, leczony był antybiotykami, dbaliśmy bardzo o niego.
Niestety drugi atak był śmiertelny,
kruk bowiem dostał w jedzeniu od ''uprzejmych sąsiadów'' trucizne.
Dzwoniłam po ornitologach ale oczywiście
nie ma świadków- nie ma winy.
Nie moze tak być że zwierzęta sobie od tak giną nawet te pod ochroną bo ludzie są albo nieodpowiedzialni albo zepsuci do szpiku kości.