Cisza trwała przez cały czas do zakończenia kolacji. Kiedy Jack poszedł włożyć naczynia do zmywarki, Daniel, który już wchodził na schody zawrócił do kuchni i zapytał:
- Tato? Gdy byliśmy tam, w szopie, wtedy, kiedy znaleźliśmy bernardyny, mama mówiła coś o koniach, pamiętasz? Czy to znaczy, że ona ma zamiar założyć hodowlę?
- Chwileczkę… nie przypominam sobie… Ach, rzeczywiście, mówiła tak, ale to był tylko żart. Mama nie miałaby już czasu zajmować się hodowlą. Co to, to nie…- odpowiedział Jack, śmiejąc się cichutko.
- Aha… No trudno- rzekł daniel, któremu w tej chwili przywrócił się uśmiech.- A właśnie, tato. Czy ty już spotkałeś kogoś z naszych sąsiadów?
- Nie, jeszcze nie.
- Dobra, to ja już pójdę. Jestem trochę zmęczony po całym tygodniu pracy. Poczytam sobie i pójdę wcześniej spać. Dobranoc.
- Miłych snów.
Chłopak wyszedł z kuchni razem z Happy’m.
- Cześć piesku- pożegnał się, widząc, że bernardyn idzie do sypialni rodziców, tam gdzie ma swoje posłanie.
Pies odwrócił się, słysząc głos swojego przyjaciela. Zaszczekał i parę razy obrócił się skacząc. Potem pobiegł w stronę Daniela, a ten podniósł pupila na ręce. Jego przywiązanie do tego bernardyna było tak wielkie, że nie mógłby przeżyć spokojnie rozstania. Dziwił się, jak to możliwe, aby szczeniak w tak zadziwiającej szybkości nauczył się reagować na komendy i głos właściciela. Tak właśnie zachowywał się pies, którego w tej chwili trzyma chłopak o nazwisku Neshib. To naprawdę nadzwyczajne!
Daniel poklepał miło główkę Happy’ego i postawił pupila na podłodze. Skierował się do swojego pokoju.
Na biurku leżała otworzona książka pt. „Podróże Amarloga”. Z zewnątrz były jedynie wydrukowane czarne litery, tworzące tę powieść, ale wewnątrz dla prawdziwego czytelnika toczyła się bitwa dwóch wojowników: jeden z nich to potężny czarnoksiężnik Bish(czyt. Bisz), drugi natomiast: wytrzymały jak skała i odważny jak orzeł to Amarlog.
Daniel, odświeżony nocnym prysznicem oraz przebrany, usiadł na łóżku i sięgając po grubą książkę „zanurzył się do środka akcji”.
„Amarlog zsunął się na ziemię ze zmęczenia po walce z Bish’em. Jego wróg zniknął, gdy poczuł uderzenie magicznego miecza Amarloga. Ten zaś został trafiony w lew ramie przez zaklęcie Bish’a. Nie spotkał się nigdy z takim mocnym ciosem, ani też nie walczył z wrogiem silnym jak ten.
Zaklęcie owładnęło całe ciało. Ból przeszywał go jakby leżał na łożu tortur. Każdy najmniejszy ruch zdawał się uderzeniem bicza w jego skórę. Amarlog widział coraz gorzej, niby przez mgłę. A teraz również poczuł… jakby… wysysanie krwi. Po chwili stracił przytomność, był silny lecz to zaklęcie przewyższało jego umiejętności pokonywania bólu. Chwilę później już nic nie czuł… Tak jest mu dobrze…
„Niech to się nie skończy…”-myślał.
Jednak nie zdawał sobie bardzo ważnej sprawy, takiej że… umiera!
Wiatr szeleścił liśćmi na wysokich drzewach. Przez pewien czas można było poznać, że nikogo nie ma w pobliżu, jednak na szczęście dążyła do Amarloga pomoc. W końcu dotarła na miejsce jasno ubrana postać na białym koniu. Z pośpiechem podniosła umierającego i usadowiła na zwierzęciu. Sama siadając, pogoniła konia do biegu galopem. Minęli las i wielkie jezioro. Teraz widać było łąkę, na której znajdował się pagórek. Będąc na jego szczycie ukazał się ogromny śnieżnobiały zamek. Jechali w jego stronę.
Naprzeciw nim wyszedł stary, siwy człowiek odziany w białe szaty.
- Przywiozłam Amarloga tak jak kazałeś mistrzu Ras’ie- rzekła postać, która przybyła z pomocą dla wojownika.
- Dobrze się spisałaś Pimo- odparł staruszek- Agem, shifo, zanieście go do części leczniczej, a ty Pimo, czuwaj nad nim.
Dwóch mężczyzn zabrało ostrożnie Amarloga. Postać na koniu zdjęło z głowy kaptur i skinęła popierając zdanie.
Znaleźli się w dużym pokoju. Na środku stało wygodne łóżko, na którym został położony Amarlog. Po lewej stronie były wielkie okna z krajobrazem na zielone łąki i lasy. Na prawo od posłania stały dwie szafki, na jednej z nich znajdował się średniej wielkości posąg w kształcie anioła ze wzniesioną ręką w stronę kąta obok drzwi. W tamtym miejscu była figura rycerza, który patrzy na dłoń drugiego posągu. Była to rzecz, która przyciągała wzrok.
W całym tym zamku można było spostrzec takie rzeźby mające w sobie coś nadzwyczajnego.
Pałac, w którym się teraz znajdowali, należał do bardzo rzadkiej rasy stworzeń na ziemi, nazywających się: catwhite (czyt. katłajt). Wszystkie osoby, które należą do tej rasy są częściowo usposobione jako koty. Ich oczy przystosowane są do widzenia w ciemnościach, ale także odróżniania wszystkich kolorów lepiej niż ślepia ludzi. Catwhite’y mają bardzo dobrze wykwalifikowaną zręczność. Wszyscy ubierają się na biało i budują budynki wyłącznie z marmuru.
Pima siedziała przy rannym, patrząc jak jedna z catwhite’ek zajmująca się ranami spowodowanymi przez zaklęcia, kładzie teraz okład na czoło Amarloga i zieloną, wilgotną szmatę na jego klatkę piersiową. Strój uzdrowicielki różnił się od innych tym, że na rękawach miała naszyty czerwony, porośnięty winoroślą krzyż. Po chwili wyszła, mając niezadowoloną minę i zostawiła Pimę oraz Amarloga samych. Czuwająca catwhite’ka chwyciła powoli dłoń rannego. Na jeden z jego palców założyła srebrny pierścień z czerwonym jak ogień rubinem. Spojrzała na opuszczone powieki wojownika, oczekując jakiejś reakcji. Z zrezygnowaniem wstała z łóżka i podeszła do jednego z okien. Siadając na parapecie skierowała swój wzrok na zielone łąki i las pełen tajemnic.
Natomiast w Amarlogu działo się coś fantastycznego; czuł jakby jakieś zioła obmywały mu serce. Odczuwał wspaniały chłód. Jego oczy otworzyły się powoli. Widząc sufit, którego jeszcze nie spotkał rozglądnął się. Zatrzymał wzrok na pięknej białej postaci, drzemiącej na oknie. Brązowe włosy opadały jej na twarz.
- Kim jesteś?- zapytał.
Pima lekko zaskoczona, przebudziła się szybko i spojrzała na rannego.
- Nareszcie…- powiedziała krótko.
Zdziwiony Amarlog usiadł nagle, a na jego kolana spadł okład i biała szmata, ta która wcześniej była zielona. Poczuł zapach mięty.
- Co to za świństwo? Nie znoszę tego zapachu…
- Jestem Pima, a to był okład nasączony najlepszym lekarstwem na rany spowodowane zaklęciami. Nie powinieneś narzekać Amarlogu, to uratowało ci życie…-rzekła spokojnie catwhite’ka, schodząc z okna.
- Jakie zaklęcie? Skąd mnie znasz?! A tak w ogóle… gdzie ja jestem?!
- Właśnie niedawno walczyłeś z…
- Bish’em… Tak, pamiętam- przerwał Pimie, Amarlog.- Ale…
- Pozwól mi dokończyć. Zostałeś przeze mnie przywieziony do zamku catwhite’ów z rozkazu mistrza Ras’a.
- Catwhite…? Nie znam takiej rasy…A ten mistrz, jest gdzieś w pobliżu? Mógłbym się z nim w jakiś sposób spotkać?
- Nasza rasa jest bardzo rzadka, więc nie dziwię się, że nas nie znasz, natomiast mistrz Ras jest…
W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się i wszedł ten, którego chciał zobaczyć Amarlog.
-…już tutaj- dokończył mag.- Witaj wielki wojowniku! Pytałeś, skąd ciebie znamy… Otóż od twojego wyjazdu obserwujemy twoje czyny. Jesteś kimś kogo nie możemy stracić. Od ciebie zależy dalsze życie catwhite’ów i dlatego…
- ŚLEDZICIE MNIE?!!!- oburzył się Amarlog.
Spojrzał niedowierzająco na czarodzieja i Pimę. Mag widząc, że wojownik próbuje wstać z łóżka, krzyknął:
- Nie ruszaj się człowieku! Jesteś wciąż pod działaniem czaru Bish’a. Masz za mało siły- zdenerwował się mistrz Ras, rzucając na Amarloga zaklęcie, które położyło go znowu w łóżku.- Zrozum śmiertelniku, że robimy to dla twojego i naszego dobra. Nie śledzimy ciebie, nie chcemy cię uśmiercić, tylko staramy utrzymać cię przy życiu!
- Ach ci ludzie…-szepnęła Pimo łapiąc się za głowę.
Amarlog popatrzył na catwhite’kę. Zaufał jej, ale dlaczego w to nie wierzy?
- Przepraszam…- powiedział cicho.- Ale, po co to robicie?
- Nierozumiesz?- rzekła spokojnie Pima, widząc wychodzącego maga.- Twoje życie, to także i nasze…Odpocznij. Musisz się wyspać do wyjazdu.
Catwhite’ka ruszyła w stronę drzwi, a wtedy ranny zauważył srebrny pierścień na swoim palcu.”
Daniel poczuł senność. Jak to możliwe, że o tak wczesnej porze powieki same mu się zamykają? Nigdy to się nie zdarzało. Mimo swojej silnej chęci dowiedzenia się o dalszych losach Amarloga, odłożył księgę na biurko i zgasił światło.
W pokoju nastała ciemność. Ciężkie, zmęczone powieki w końcu doczekały się opadnięcia na czarne oczy Daniela.
Chłopak jednak otworzył je z powodu wiatru. Nie znajdował się już w swoim pokoju, ale na łące, a tak dokładnie w… śnie. Obrócił się. Nagle przed sobą zobaczył jakiegoś człowieka. Nie poznał go, gdyż słońce zaświeciło mu prosto w ślepia. Po chwili jednak ujrzał wojownika, którym był:
- Amarlog? Czy to ty?
Po tych słowach Daniel jednak zorientował się, że człowiek go nie słyszy, ale patrzy na biały zamek.
„To pałac catwhite’ów… O ja! Ktoś tu jedzie!”- pomyślał chłopak, nie zdając sobie sprawy, że to tylko sen i że nikt go nie widzi.
Na koniu, w ich stronę jechała biała postać.
- Pima?!- zawołał Amarlog.- Dlaczego nie jesteś w mieście? Nie możesz długo przebywać za jego bramami.
Catwhite’ka zwolniła. Biały rumak stanął na tylnych nogach tuż nad Danielem. Zręczna Pima, spokojnie utrzymała się na pionowym tułowiu konia, a z paniki zdążył jedynie „runąć” na ziemię, dalej nie wiedząc, że nic nie może mu się stać podczas snu.
- Wiem, ale nie możesz wyjechać bez odpowiedniego wyposażenia- odparła catwhite’ka, uspokajając rumaka.
- Więcej już od was nie mogę przyjąć.
- Zrozum to, jako podarunek odemnie. Przygotowałam lekarstwa i posiłek dla ciebie na kilka dni.
- Skoro nalegasz to… ale… jednak tego nie mogę przyjąć- Amarlog mówiąc to z trudem, chwycił dłoń Pimy i pozostawił w niej srebrny pierścień. Ta popatrzyła na czerwony, magiczny rubin.
- To musisz mieć przy sobie…- powiedziała wkładając pierścień na palec wojownika.
Daniel patrzył na to wszystko ciągle z ziemi, był strasznie zdziwiony. Na niego wciąż „nadeptywały” kopyta konia, a on nic nie czuł, przenikały przez niego jakby był duchem…
- Danielu! Danielu!- rozległo się nad chłopcem wołanie.
Otworzył oczy i …
- Aaaa!- krzyknął.- Amarlogu! Amarlogu!
- Co się stało?- zapytało stworzenie nad Danielem.
- To ty tato?
- Zdaje się, że tak. Nie sądzę abym był jakimś potworem- zdziwił się Jack, odsłaniając żaluzje.- Jest już 10:30 danielu, więc nie dziw się, że cię budzę. Paskudny dzień, że też musiał się trafić dzisiaj.
- dzisiaj co? Iiidziesz gdzieeeeeeś?- zapytał zaspany chłopak, ziewając.
- Raczej nie, ale wolałbym aby ten weekend był słoneczny.
- Aha.
Jack wychodził już z pokoju mówiąc coś o śniadaniu, ale Daniel go zatrzymał, mówiąc:
- Tato… Nie uwierzysz mi jaki miałem sen.
- Uwierzyć, uwierzę, ale zależy co to za bajka.
- Więc zasypiając…
- Danielu… Czy mógłbyś mi to opowiedzieć przy śniadaniu?- przerwał swojemu synowi ojciec.
Chłopak skinął głową.
- Aha. Tato. Jeszcze jedno pytanie…
- Tak?
- Nappy już się obudził?
Jack uśmiechnął się, ale jego odpowiedź brzmiała krótko: nie. Wyszedł.
CDN
Data wysłania: 2005-01-24, 16:43
Halo! czy ktoś chce czytać to opowiadanie? czekam
Data wysłania: 2005-02-13, 18:36
Piszę dalej, chociaż nie wiem czy się opłaca pisać dla nikogo. Jeśli ten fanfick zostanie usunęty to szkoda, że tak szybko zrezygnowali ci co (możliwe że) czytali. Wiem że początek jest trochę przymulasty, ale dajcie mi jeszcze szansę
. (tym razem trochę krócej)
Daniel przebrał się szybko i zbiegł po schodach do kuchni. Był tam jedynie jego tata. Chłopak zdziwił się, że nie ma przy stole mamy, ale przypomniał sobie, że Susan wczoraj była na imprezie.
Usiadł na krześle i zaczął opowiadać o śnie, przegryzając raz po raz kanapką. Kończąc spojrzał przez okno. Jack natomiast uśmiechnął się mówiąc:
- To musiało się tak skończyć.
- Słucham? Ale co „tak musiało się skończyć”?- zdziwił się chłopak, odwracając uwagę od domu Steffenów.
- Czytanie tej książki „Wędrówki Amarloga” czy jakoś tam- odrzekł Jack, chwytając za szklankę z herbatą.
- Eee… „Podróże Amarloga” tato, podróże- poprawił ojca, naciskając na pierwsze słowo w tytule.- Ale co ci w tym przeszkadza?
Jack zastanowił się.
- Zdaje się, że nic. Nie rozumiem po co zaczynałem gadkę. Uznajmy, że tej rozmowy nie było. Pasuje?
Jego syn pokiwał głową uśmiechając się. Dopił herbatę i rzekł:
- To ja pójdę zobaczyć co z Happy’m.
- Nie pomożesz mi poskładać naczyń?
- Może później. Zaraz wracam. Mówiąc to już wybiegał z kuchni, ale zza rogu wyszedł bernardyn. Daniel będąc odwróconym, nie wiedział psa i dlatego po chwili wpadł na niego, przewracając się. Zdążył wtedy jedynie krzyknąć, spadając na łokieć lewej ręki oraz uderzając czołem o róg ściany. Natomiast Jack widząc to wydobył z siebie jedynie:
- Uważaj!
Nappy, leżący na ziemi po tym zdarzeniu, wstał na nogi i zaczął ujadać zawzięcie.
- Cicho Nappy!- wrzasnął Jack odciągając psiaka na bok.
Szczeniak ucichł. Daniel trzymał się za łokieć i stękał z bólu. Ojciec obejrzał rękę i powiedział, że to złamanie. Ruszył szybko po telefon.
Ranny podciągnął się, opierając plecy o ścianę. Poczuł, że krew ścieka mu po czole. Zagryzł zęby, aby trochę uśmierzyć ból.
W tym czasie z sypialni wyszła chwiejnym krokiem Susan. Była ubrana w szlafrok, a oczy miała podkrążone. Zatrzymała się tuż przed Danielem.
- Ty krwawisz!- rzekła.- Co się stało? Gdzie tata?
- Przewróciłem się. Zdaje się… że złamałem rękę… Tata poszedł zadzwonić…- odparł chłopak, jąkając się, nie mogąc wymówić słów.
- Dobrze synku, już nic nie mów. Pójdź ze mną do łazienki, musze ci przemyć to rozcięcie na czole.
Susan już całkowicie otrzeźwiała. Pomogła wstać Danielowi i razem z nim ruszyła do małego pomieszczenia.
„Zaraz będzie po wszystkim… Mam nadzieję”- pomyślał Daniel, nie mogąc wytrzymać bólu ręki.
- Niestety synu. Głowa do zszywania- oznajmiła Susan, załamując ręce bezradnie.
Chłopak przyjął to spokojnie, myśląc tylko o ręce. Do łazienki właśnie wbiegł Jack, kiedy Daniel chciał skomentować sytuację.
- Pogotowie już jedzie- oznajmił ojciec.- Wszystko w porządku? Dobrze Danielu się czujesz?
- Jak może się czuć człowiek ze złamaną ręką i rozciętym czołem?- zapytał cicho ranny.
- Yyy… źle- odpowiedział ponuro ojciec, patrząc na syna.
...
Czy CDN? Możliwe
, że tak.