- Zapowiada się długi proces - wzdycha prezes sądu w Grodzisku. 3 grudnia odbędzie się tu pierwsza rozprawa o Toffiego - setera irlandzkiego, którego zabił ktoś w lutym tego roku. Kto?
- Zabił go myśliwy Józef S. z Poznania - twierdzi Ireneusz Majewski (też z Poznania), właściciel setera. - Nie widziałem tego psa ani żywego, ani martwego - zaprzecza jednak oskarżeniom myśliwy.
Bo latał luzem
Był 22 lutego 2003 r., przed godz. 15. Alina Majewska z matką wyszły na spacer. Zabrały czteroletniego setera, o imieniu Toffi. Kobiety szły drogą asfaltową od strony Niepruszewa w kierunku Otusza, potem skręciły w drogę leśną. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że był to obwód łowiecki - przyznaje Ireneusz Majewski. Panie w czasie spaceru zauważyły samochód, a przy nim kobietę z lornetką. Alina Majewska zawołała psa, wzięła go na smycz, a gdy kobiety przeszły przez las i weszły na polną drogę, spuściły Toffiego. Ten zniknął za zakrętem. Nagle padł strzał. Kobiety podbiegły do psa - już nie żył, nad nim stał ok. 70-letni mężczyzna, który na ich widok rzucił się do ucieczki. - Żona i teściowa złapały go, gdy próbował odjechać samochodem. Doszło do szarpaniny, ale myśliwemu udało się uciec. Spisały jednak numery rejestracyjne jego auta.
- Ten człowiek strzelił do naszego psa ze sztucera z lunetą. A przecież było widać, że nie jest to zwierzę zdziczałe: był zadbany, miał obrożę na szyi, a kilkadziesiąt metrów za nim szli jego właściciele - relacjonuje Ireneusz Majewski. - Zawiadomiliśmy o przestępstwie policję - dodaje. Następnego dnia Majewscy jechali z Poznania do Buku, po drodze zauważyli samochód myśliwego, który zatrzymali. - Zapytałem Józefa S., dlaczego zastrzelił mi psa. Ten odpowiedział "Bo latał luzem" - mówi pan Ireneusz.
Nie tylko na polowanie
Józef S.: - Miałem w tym dniu pozwolenie na odstrzał lisa, ale nie strzelałem. Do lasu nie chodzi się tylko na polowanie - podkreśla. Ma 69 lat, myśliwym jest od 30 lat, członkiem Koła Łowieckiego "Szarak" w Otuszu od 1992 r.; nie był karany. - Kiedy porozkładałem lizawki [kawałki soli dla zwierząt - przyp. red.] - miałem przy sobie broń - wróciłem do samochodu. Chwilę jeszcze w nim siedzieliśmy, rozmawialiśmy. Nagle przybiegły dwie kobiety, kazały otworzyć bagażnik. Zrobiłem to. Wtedy jedna chwyciła za sztucer, zaczęła krzyczeć, że lufa jest ciepła. Wykręciłem jej ręce, bo przecież musiałem odzyskać broń. Wtedy zaczęły tłumaczyć, że ktoś im zabił psa. Ale ja go nie widziałem ani żywego, ani martwego! - zapewnia. - Na drugi dzień na drodze do Buku Ireneusz Majewski wyciągnął mnie siłą z samochodu, chciał pobić. Potem skopał auto - opowiada. Myśliwy oszacował uszkodzenia samochodu na 1970 zł.
Smród to nie dowód
Sprawę komplikuje kula. Nie ma jej. Przebiła serce Toffiego i poleciała dalej. - Była robiona sekcja zwłok tego psa. Lekarz znalazł tylko kawałek płaszcza [to metal, np. miedź, który otacza kulę - przyp. red.], ale jest on tak zniekształcony, że nie można użyć go do badań balistycznych - mówi Tomasz Biedermann, komendant policji w Buku.
Wykonał złą robotę
Józef S. został wykluczony z Polskiego Związku Łowieckiego przez Okręgowy Sąd Łowiecki. "Sąd uznał, iż kara ta jest adekwatna do stopnia zawinienia i społecznej szkodliwości czynu. Sąd jako okoliczność obciążającą potraktował zachowanie obwinionego po dokonaniu czynu, jak również niezachowanie przez niego szczególnej, wymaganej od niego jako myśliwego z wieloletnim stażem ostrożności i roztropności w używaniu broni palnej" - czytamy w orzeczeniu. - Takim postępowaniem facet wykonał złą robotę dla wszystkich myśliwych - komentuje Michał Kolasiński, instruktor zarządu okręgu PZŁ w Poznaniu. Józef S. odwołał się do Głównego Sądu Łowieckiego w Warszawie, ten jeszcze się nim nie zajął. Po pięciu latach od uprawomocnienia się wyroku każdy myśliwy może starać się o ponowne przyjęcie do PZŁ.
Józefowi S. zarzuty postawiła też wągrowiecka prokuratura za to, że "bez uzasadnionej potrzeby zabił psa rasy seter irlandzki o wartości 500 zł". Jego proces rozpocznie się 3 grudnia w sądzie w Grodzisku Wlkp.; zeznawać ma 21 świadków. - Mamy po 70 lat, czego oni od nas chcą na stare lata... - szlocha pani Wanda, żona myśliwego.
- Dla mnie najważniejsze jest, by ten człowiek już nigdy nie strzelał - mówi Ireneusz Majewski. Ma już nowego psa - setera irlandzkiego o imieniu Toffi. To syn zabitego psiaka.
Ustawa o ochronie zwierząt zezwala na odstrzał zdziczałych zwierząt na terenie obwodów łowieckich w odległości większej niż 200 m od zabudowań. Zwykle robią to strażnicy łowieccy lub wyznaczeni doświadczeni myśliwi, którzy znają łowisko - łatwo mogą ustalić, czy pies ma właściciela, czy nie.