Mam doła. Albo po prostu jest mi smutno, w każdym razie nie wiem dokładnie z jakiego powodu.
Nie mam co robić i jak to stwierdził mój ojciec, sama siebie ograniczam. Tak jak te moje psy, zamknięte na podwórku, mający do dyspozycji spory obszar ziemi po której co dzień, co noc się poruszają. Wychodzą na spacery, owszem, ale w miejsce odludne, gdzie spotkanie psa, a tym bardziej przyjaźnie nastawionego, czy tak jak oni nie ograniczonego smyczą z pozwoleniem zapoznania się, zabawy graniczy z cudem. A przecież po drugiej stronie bramy, kawałek dalej są inne psy, wolne, nie ograniczone spędzające czas w swoim towarzystwie, wspólnie bawiąc się. Jednak gdy moje psy ograniczone smyczą zbliżą się do nich zostają odganiane warkiem i szczekiem niczym śmiech, niczym odtrącenie i to tylko dlatego, gdyż one są na smyczy. a przecie niczym się nie różnią. Przecie gdyby dały im szansę smycz nie byłaby przeszkodą.
Mój dom jest hak to podwórko, pies jak ja, a smycz...nie wiem jak to określić.