Przyznaje sie że u mnie dość długo utrzymywało sie kupowanie żywych ryb i własnoręczne zabijanie ich (przez tate) Jednak około 3 lata temu zaczełam molestować rodziców żeby tego nie robili, poszliśmy na kompromis, oni żywych ryb nie kupią ale ja mam znaleść miejsce skąd można dostać je pod inną postacią. Więc od 2 lat jeździmy sąsiadowskim samochodem (bo swoich czterech kółek brak) do Zatora do pewnej przemiłej pani która ryby trzyma w bardzo dobrych warunkach (duży basen, filtry, pompki, niema ścisku) i nam je na miejscu bach w łeb szybko i bez ceregieli. Takie mięsko jedzie do domciu.
Prawde mówiąc jeżeli odemnie by miało zależeć to nie kupowałabym karpii tylko jakieś filety (mintaj, morszczuk, dorsz) Troche sie to gryzie z moją pasją którą jest akwarystyka No i trzeba trzeźwo pomyśleć, czy śmiercią zwierzęcia mam celebrować święta?