Dyzio walerianę (kropelkę w rumianku) olał.
Zero zainteresowania.
Gerberki niestety też zabronione. Miałam na myśli, że wcześniej, gdy jadły "normalnie", warzywa udawało mi się przemycić tylko w postaci Gerberka.
Co do wody Jana... Faktycznie Rolek chętnie ją pije?
Dyziowe najnowsze badania moczu - sprzed ataku:
ciężar właściwy - 1.030
PH - 6.5
białko - 25 mg/dl (zadzwoniłam do laboratorium - wg pani laborantki jest to ilość śladowa)
leukocyty - 2-5 w polu widzenia
nieliczne kryształy kwasu moczowego
nieliczne pasma śluzu
Teraz nie mam szans złapać siuśków, bo robi potajemnie
i zawsze na podłogę koło kuwety. Na szczęście sika często (5 - 7 razy na dobę).
Ptyś
ciężar właściwy - 1.015
PH - 7
barwa - żółta
Jest na karmie urologicznej i ipakitine. Sczerze powiem, to mnie nie przekonuje, bo jego wyniki sa świetne, wyjąwszy to obojetne PH... No, może ten ciężar własciwy też za niski, ale poza tym nic w moczu nie było.
Krawatek - nie mam przy sobie badań, napisze z pamięci:
PH - 7
cieżar - niski
białko - tyle co u Dyzia
w osadzie - struwity
Krawatek nie jest leczony lekami, dostaje karmę urologiczną i ipakitine. Przestraszyłam się, że białko świadczy o stanie zapalnym. Idę dzis do wetki z Dyziem (na zastrzyki) i pokazac Krawatkowe dziąsła, więc jeszcze raz pokaże jej wyniki badania.
Co do Dyzia...
Dziwnie się zachowywał. Ja twierdze, że z bólu, wet (nie prowadzacy), że tęskni za wolnością i jest rozpieszczony.
Wyglądało to tak (bo na szczęście od wczoraj zamiaukał chyba tylko ze dwa razy): zaczynał nerwowo chodzić po domu. Od kącika za szafą przez całe mieszkanie. I tak w kółko. Po drodze zatrzymywał się najczęściej pod drzwiami wyjściowymi i strasznie wył. Ale wył też w tym kąciku za szafą, a bywały też takie momenty, że patrzył mi w oczy i wył.
Zdarzało się to przed atakiem, a kilka dni po ataku jak zaczął, to trwało to ze 4 dni... Byłam wykończona, bo trwało to godzinami. Przestawał, jak się wysikal (oczywiście na podłogę). Wtedy szedł spać od razu, albo jeszcze trochę powył i dopiero szedł spać. Wg mnie bolało go... biedę moją...
Brałam go od razu do weta. W drodze i w gabinecie był idealnie spokojny. Wet stwierdzi: jak boli to cały czas, a nie tylko w domu. Dlatego uznał, że Dyź chce uciec z domu (bo wył pod drzwiami wyjsciowymi). Ale najczęsciej po serii zastrzyków, nastawał spokój. Choć zdarzyło się i tak, że po zastrzykach jeszcze długo wył.
Dziś zachowuje się już inaczej: chodzi swoją trasa po domu, ale nie miauka i nie wyje. Pochodzi i idzie siku, najczęściej robi koło kuwety, choć czasem i do kuwety. Ma swoją, osobną, wyłożoną ligniną, która po każdym skorzystaniu jest wyparzana. Odkąd postawiłam tę specjalną kuwetę, przestał lać po domu, tylko do niej, albo obok niej. Gdzie indziej juz nie sika. Niestety omija nadal kuwety "oficjalne".
Jak duż pił, mało sikał. Jak mało pił, sikał często i wtedy właśnie wył. Po kolejnej dyskusji juz z naszą nową wetką, doszłyśmy do wniosku, że jak mało pił, mocz sie zagęszczał i drażnił chory pęcherz (po ataku Dyź sikał krwią, więc pęcherz mógł go porządnie boleć), stąd Dyziowa nerwowośc i to straszne wycie... Jak pił dużo, osady się ładnie wypłukiwały.
Kryzys na szczęscie raczej mamy za sobą: dużo sika, nie miauka, nie wyje, dużo pije. Oczywiście nadal bierze leki, a w lecznicy zastrzyki...
Nie mam tylko teraz sposobu na złapanie tych śiuśków, które zawsze zostawia za kuwetą, a bardzo by się przydało...
Nie chcę zbierać z podłogi, ani z kuwety, bo jeszcze jakiś badziew wyjdzie podczas badania i nie bedzie wiadomo, czy z powodu zanieszczyszczenia, czy faktycznie "takie coś" jest w Dyziowym moczu... A bardzo by się przydło te siuśki zbadać...