^^
*13 styczeń*Godzina 13:46
Piękna, słoneczna sobota. Postanowiłam odwiedzić ciotkę. Szłam przez ruchliwe uliczki. Piękna, słoneczna pogoda oraz wysoka jak na styczeń temperatura pozwoliła wyjść więkdzości osób na dwór. Masywne, czarne drzwi pozwoliły mi zapomnieć o wiosennej pogodzie. Zapukałam. Po chwili zobaczyłam ciotkę i jej długie, jasne warkocze.
- Wejdź, wejdź.
- Dzień dobry - Wśliznęłam się pod jej masywnym ramieniem do środka. Uderzył mnie zapach pieczonego ciasta. Nerwowo szłam za nią rozglądając się. Nie pamiętam już kiedy am ostatnio byłam.
- Szarlotka, lubisz? - Uśmiechnęła się.
- Pewnie.
W milczeniu powoli jadłam każdy kawałek ciastsa. Starałam się nie patrzeć na ciotkę.
- Dlaczego się nie odzywasz, kochanieńka? Ciasto nie smakuje?
- Nie, nie! Pyszna szarlotka, naprawdę.
- To co cię gryzie?
Nie chciałam odpowiedzieć. Milczenie też było nie na miejscu, więc wymamrotałam:
- Głowa mnie boli, to chyba przez tę zmianę pogody...
- Możliwe, możliwe.
Chciałam odkroić łyżeczką kolejna kawałek, jednak dopiero teraz zobaczyłam, że talerzyk jest pusty. Byłam najedzona, ale chciałam jeść, aby nie było potrzeby rozmowy.
- Ach, zapomniałabym - złapałam się za głowę i sięgnęłam po plecak - mama kazała cioci przekazać tę książkę, którą ostatnio pożyczyła.
Ciotka wzięła książkę, przejżała szybko jakby chcąc coś znaleźć. Westchnęła.
- To ja już muszę lecieć na basen, dziękuję za pyszne ciastko.
- Pozdrów mamę, trzymaj się.
Zatrzasnęła drzwi. Świerzy, chłodny powiew sprawił, że zapomniałam o wszystkich problemach. Zeszłam ze schodków koło domu ciotki i rozradowana szłam po chodniku. Mijałam sklepy, zatłoczne bary. -"Nie będę się spieszyła do domu, mama by pewnie sie nie ucieszyła na mój widok". Skręciłam w boczną uliczkę i usiadłam na murku. Naokoło leżały porozwalane pudła i skrzynki. Patrzyłam na nie, az usłyszałam że ktoś idzie. Nerwowo wstałam. Pan M.
- Cześć, co ty tu robisz? - powiedział - zwariowalaś, że w takim miejscu przebywasz?
- Eee... Rozmyślałam. Cześć - uśmiechnęłam się nerwowo i poprawiłam kosmyk włosów.
- Chodź ze mną na soczek lepiej - mrugnął.
Wyszliśmy na ruchliwe chodniki. Poczułam jego chłodnął dłoń na mojej dłoni. Przełknęłam ślinę i tak po chwili weszliśmy do jakiegoś baru. Siedząc przy stoliku i pijąc zimny sok który wolno spływał mi po gardle patrzyłam na jego oczy. Dosyć dlugie, czarne kosmyki włosów rozwiane na wszystkie strony sprawiły, że uśmiechnęłam się. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym, po czym wróciliśmy do domów.
- Gdzie ty do cholery łaziłaś z tym chłopakiem?
- Mamo, o mój przyjaciel. Poszliśmy do baru.
- A ksiązka? Dużo wypiłaś?
- Oddana. O tak, jeden sok pomaranczowy - mrugnęłam, odwróciłam sie na pięcie i poszłam do swojego pokoju jakoś dziwnie zadowolona.
Komentujcie