Ekhm.. Ekhm. To opowiadanie jest jakby moim wymyślonym odcinkiem do serialu sci-fi "Stargate Atlantis" xD Naprawde takiego odcinka ani nic nie ma xD A Wraith to nie nasz administrator (xD) tylko potwory zamieszkujące galaktykę Pegazusa, lub jakąś inną w pobliżu wyżej wymienionej. Dziękuje za przeczytanie komunikatu. xDDD
-Majorze! Oberwaliśmy, musimy lądować na tej planecie!
-Dobrze poruczniku Ford, lądujemy- dłonie Sheppard'a (czyt. Szeperd) zacisnęły się na sterach Skoczka Kałużowego 1. Zręcznym ruchem wprowadził statek w atmosfere planety i przygotowywał się do lądowania.
Po chwili wylądowali przy brzegu lasu. McKay (czyt. Mak Kej) wysiadł ze statku i rozejrzał się w około. Drzew były wysokie, miały po ok. 30 stóp wysokości. Niska, zielona strawa wystawała z piaszczystego terenu. Wyciągnął małe, prostokątne urządzenie i popatrzył na ekran.
-Majorze, tu jest jakaś forma życia. Otoczyli nas.
-Co? Naszykujcie bro..
Nagle z lasu i za pobliskich głazów wyskoczyła banda mężczyzn. Każdy z nich trzymał starą strzelbę.
-Szybcy są- mrukną do Shepperd'a McKay.
-Cicho- odpowiedział major i dodał- Witajcie. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mamy zamiaru zrobić wam krzywdy.
-Odłóżcie broń na ziemię- powiedział najstarszy z mężczyzn. Shepperd powoli położył broń na ziemi. Reszta grupy też tak zrobiła.
-Jesteśmy przyjaciółmi. Wraith uszkodzili nam statek. Musimy go naprawić.
Trzech mężczyzn zabrało ich bronie.
-Chodźcie za mną.
Ruszyli za najstarszym. Mężczyźni ubrani byli w szare tuniki i ciemne spodnie, z pod których wystawały czarne, błyszcące buty.
Szli przez las. Po drodze spotykali wieśniaków wiorzących plony do miasta. Dziwnie patrzyli się na majora Shepperd'a i jego grupę. Doszli do skraju miasta. Małe domy zbutowane były z cegły i drewna. Dzieci bawiły się na brukowanych uliczkach.
Zaprowadzono ich do dużego domu zbudowanego z czerwonej cegły. Jeden z mężczyzn podszedł i zapukał trzy razy w drewniane drzwi. Otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna. Shepperd ocenił że mogła być rok, dwa młodsza od niego. Spojrzała w jego stronę. W jej oczach zobaczył dziwny błysk.
-Co to za ludzie Igorze?- zapytała najstarszego mężczyzne miękkim głosem.
-Powiedzieli, że Wraith uszkodzili im statek którym tu przylecieli. Przyszliśmy z nimi do twego ojca. Niech zadecyduje co z nimi zrobić.
-Och.. Dobrze zaprowadze was do niego- powiedział wciąrz patrząc na majora.
-Zostajecie na dworze. Markol idziesz ze mną. Będziesz ich pilnował- Igor zwrócił się do mężczyzn.
Weszli do domu. Dziewczyna zaprowadziła ich stromymi schodami w dół do małego, podziemnego pomieszczenia.
-Zostańcie tu- zwrócił się mężczyzna do nich i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia, którego wejśćie zasłonięte było czarnym materiałem.
-Kim jesteście?- spytała dziewczyna Shepperd'a.
-Jestem major John Shepperd. To jest Teyla (czyt. Tejla)-wskazał na dziwczyne stojącą obok niego- to jest porucznik Ford- czarno skóry chłopak stojący pod ścianą- a to doktor McKay- wskazał na McKay'a.
-Aha... Nie jesteście z tąd, prawda?
-Tak. Ja, Ford i McKay pochodzimy z ziemi. Teyla jest Athosianką.
Materiał odsunął się i pokazał się Igor.
-Wchodźcie. Krisha, ty też.
Shepperd pewnym krokiem ruszył w stronę wejścia.
Pokój był duży, stał tam duży stół, przy którym siedział starszy mężczyzna. Miał okrągłą twarz i brązowe włosy mocno przetkane siwymi pasmami. Opierał duże dłonie na stole i Błękitnymi oczami patrzył na przybyszów.
-Iogor powiedział mi o wszystkim. Ale chce wiedzieć skąd, przybywacie i w jakim celu. Usiądźcie.
Major usiadł na krześle po lewej stronie mężczyzny, naprzeciwko niego McKay. Krisha stanęła przy lewym ramieniu swojego ojca.
-Jestem major John Shepperd. A to są doktor McKay, porucznik Ford i Teyla- przedstawił wszystkich po koleji.- Przybywamy z Atlantydy. Walczyliśmy z Wratih'ami, nad waszą planetą, musieliśmy lądować. Musimy tylko naprawić statek.
-Aha. Jestem Trevor. A to moja córka Krisha. Powiadacie, że Wraith są nad planetą. To niedobrze. Penie nie długo przyjdą zebrać żniwa.
-Oni szukają nas. Zstrzeliliśmy kilka statków. Za góra sześć godzin przybędą na planete. Od kilku dni są w pościgu za nami. Są głodni- Shepperd popatrzył na Trevor'a.
-Przecierz oni nas pozabijają!
-Chcielibyśmy prosić was o pomoc. Został jeden statek. Jak tu przybędą nie obejdzie się bez walki. Wzamian za pomoc ofiarujemy wam trochel leków.
-Hmm... To trudna decyzja. Może zginąć wiele moich ludzi. Może zostać zniszczona wioska.
-Wolisz by ludzie zgineli jako pokarm Wraith'ów czy jako wojownicy?
-Ojcze ja będe walczyć. Wiesz, że zrobię wszytko by uratować nasz lud- powiedziała Krisha.
-Dobrze. Igorze powiedz ludzią by szykowali się do walki. Wraith przybędą za kilka godzin- powiedział do Igora cały czas stojącego przy wyjściu.
-Dobrze, kapitanie- odpowiedział i wyszedł.
-Może ja oprowadzę majora Shepperda po wiosce?
-Dobrze idźcie.
Zmieszany Shepperd ruszył za dziewczyną. Po drodze zobaczył kwaśną mine McKay'a.
Dziewczyna odezwała się dopiero gdy wyszli z domu. Nie wiadome uczucie zaczęło powoli kiełkować w sercu majora.
-To gdzie chciał by pan pójść majorze? Może zaczniemy od ruin świątyni? Jest tam naprawdę ładnie i ciekawie.
-Mów mi John. Możemy iść do ruin świątyni.
Dziewczyna ruszyła z nim przez miasteczko. Po drodze opowiedała mu dużo o ich społeczeństwie i o niej samej.
Weszli w las. Do ruin prowadziła wąska ścierzka pomiędzy wysokimi drzewami. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków. Shepperd przyjrzał się uważnie dziewczynie. Miała długie, proste i bardzo jasne bląd włosy. W jej niebieskich oczahc pojawiły się cipłe iskierki, gdy na niego patrzyła. Uczucie do Kriszhy wzrastało w nim z minuty na minute. Wiedział, że jest inna.
-To tu- powiedziała. Stare ściany i kolumny obrosnięte były pnącą się rośliną z różowym kwieciem. Było tam tak cicho, spokojnie. Tak romantycznie.
-Może przysiądziemy tu?- zapytał, wskazując ręką w strone starego, zwalonego pnia.
-Dobrze.
Usiedli obok siebie. Shepperd nigdy się tak nie czuł. Krisha też. Przez chwile siedzieli napawając się ciszą.
-Krisha...- zaczął.
-Tak?
-Ja... Ja nigdy nie czułem nic takiego do kogoś innego. Jesteś inna...- odwrócił głowe w jej stronę. Spojrzał jej w oczy. Wiedział że ona odwzajemnia to uczucie. Odetchnął głęboko i złapał ją za ręke. Drugą ręką złapał ja lekko pod brodę. Ich usta połączyły się w pocałunku.
Shepperd nie wiedział ile czasu minęło gdy nagle usłyszeli strzały. Szybko odsunął się od niej.
-Przybyli. Musisz iść do wioski po broń. A ja muszę im pomóc.
-Chodź ze mną do wioski. Razem do nic dołączymy.
Biegiem ruszyli w stronę miasteczka.
xD ach.. jak romantycznie xDDD <dżołk>