Cholera!! Napisalam pierwszy rozdzial, a to badziewie i odpowiedzialo, ze jestem niezalogowana i do jasnej ciasnej musze od nowa pisac
Teraz pewnie bedzie gorzej, bo mi sie nie chce pisać tego i pewnie niektórych spraw sobie nie przypomnę ;/ Szlag by trafił. Ale do rzeczy:
Tak, wiem, może wyda wam się to dziwne, że nie skończyłam jeszcze jednego opowiadania, a już zaczęłam inne
Bez obaw, będę pisać zarówno jedno, jak i drugie. Tylko coś ostatnio nikt nie czyta tamtego opowiadania, a jest nowa część!
Jak nie ma, to narzekacie, a jak jest, to nie łaska przeczytać
To opowiadanie będzie krótkie. Akcja przez jakies 5 dni. Część historii oparta na faktach (patrz: bohaterka-wygląd, jej uczucia, sytuacja rodzinna). Moich własnych- tu mogę się przyznać.Akcja jest oczywiście zmyślona
Więcej wam nie powiem. Mogę tylko napisac, że koniec tego opowiadania moze was dość zaskoczyć ;]
~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział I- poniedziałek.
Młoda siedemnastolatka siedziała w ławce, podpierając się łokciami o blat i spoglądając ze znużeniem na zegar wiszący nad drzwiami. Słowa nauczyciela w ogóle do niej nie docierały. Zresztą nie tylko do niej. Cała klasa 2 B patrzyła na nauczyciela wzrokiem pełnej obojętności na wszystko, co wokół nich się dzieje. Co rusz śledzili tylko wskazówki zegara i liczyli minuty do końca lekcji. Co po niektórzy zasnęli, inni ziewali szeroko. Nikogo nie można było posądzić o zainteresowanie lekcją. George Dreaw- wykładowca historii- bacznym okiem spostrzegł, że lepiej wypuścić klasę wcześniej, niż dalej mówić do ściany.
- To tyle na dzisiaj.- Przerwał, obserwując, jak życie powoli zaczęło znów wstępować w młodzież.- Spakujcie się i powoli wychodźcie. Powoli!!- krzyknął za wybiegającymi uczniami. Na próżno. Spojrzał na uczennicę, która jako jedyna nie śpieszyła się do wyjścia, lecz spokojnie pakowała książki do plecaka.
- Margaret.
Podniosła piwne oczy na profesora pytającym wzrokiem.
- Słucham pana?- uśmiechnęła się.
- Czy ja jestem nudny?
Dziewczynie oczy wyszły na wierzch. To pytanie, wypowiedziane prosto z mostu, wprawiło ją w osłupienie.
- Yyy... nie...
- Naprawdę? Odniosłem takie wrażenie.
- Yyy... nie, z pewnością nie... To ostatnia lekcja, to dlatego.
- Aha.- Profesor zadumał się, wpatrując się w podłogę i nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna wyszła.
Margaret Rooshouse zbiegała po schodach, przewiesiwszy sobie torbę przez ramię. Była to dziewczyna szczupła, o brązowych włosach, obecnie rozpuszczonych, śniadej karnacji (odziedziczyła ją po ojcu) oraz, jak już wspomniane zostało wcześniej, piwnych oczach. Mierzyła 163 cm. W jej uszach wisiały długie, zielone kolczyki w kształcie motyli. Nagle nieoczekiwanie wpadła na jakiegoś chłopaka. Książki wypadły na podłogę, a ona sama potknęła się i przewróciła.
- Oj, przepraszam.- Rozległ się młody męski głos. Siedemnastolatka chwyciła wyciagniętą w jej stronę chłopięcą dłoń i wstała.
- Nie, to nic.- Otrzepywała spodnie.
- Jesteś pewna? Nic się nie stało?- nieznajomy pochylił się i spojrzał dziewczynie w oczy. Pod jego wejrzeniem drgnęła. Wyprostowała się, bacznie przypatrując się chłopakowi. Miał miłą powierzchowność. Niewysoki, szczupły, ale nie za chudy, zielone oczy o przenikliwym, ale też serdecznym spojrzeniu. Cała jego postawa emanowała przyjaźnią. Uroku dodawał mu zawadiacki uśmiech, nadający mu wrażenie, jakby chłopak coś właśnie przeskrobał.
- Naprawdę, nic.
- To dobrze. A ty się nigdzie nie spieszyłaś?
- Na autobus.
- I? Nie biegniesz?
- Nie. I tak już się spóźniłam. Nie mam po co się śpieszyć, żeby stać bezczynnie na przystanku.
- Racja. A gdzie jedziesz? Przestań sie tak na mnie patrzeć!- roześmiał się, bowiem dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Nie znam Cię- odparła.
- Ach, przepraszam. Trzeba to naprawić. Nazywam się Steve Warren.
- Steve... czyli Stephen?
- Nie, Steve.
- No tak, ale Twoje pełne imię to Stephen?
- Nie Stephen, Steve.
- Dobra, dobra. Ja jestem Margaret Rooshouse, ale mów mi Marjorie.
- Marjorie. Ładnie. To co? Znamy się już?
- Można by tak powiedzieć.
- Boisz się mnie jeszcze?- spytał zaciekawiony.
- Nie bałam się!- zaprzeczyła gorączkowo.
- Tak, jasne. Jedzie mi tu czołg?- rozchylił palcem dolną powiekę- Pewnie jeszcze strzela, co?- uśmiechnął się pod nosem, mrużąc przy tym oczy.-To kiedy masz autobus?
- Za 40 minut.
- Uuuu!!! Mnóstwo czasu! Na jakim odludziu mieszkasz, że tak rzadko autobusy jeżdżą? No to może Cię odprowadzę na przystanek?
- Nie, lepiej nie. Chociaż...- spojrzała na nowego znajomego- w sumie, czemu nie? Chodźmy.
Przed szkołą Steve poczekał, aż Margaret założy kurtkę i ruszyli. Szli przez park, kiedy chłopak zaproponował:
- Może usiądziemy?- wskazał na murek otaczający park.- I pogadamy. Przystanek jest tuż obok, mamy ogromnie dużo czasu. Co ty na to?
- Mi pasuje.
Usiedli, a raczej ona usiadła, a on oparł się plecami o ścianę.
- Z której jesteś klasy?- zapytała.
- Z 3.- Odparł, wpatrując się z zamyśleniem przed siebie, jakby coś go trapiło.
- Czyli masz 18 lat?- ciągnęła dalej, machając na przemian nogami. Chłopak zwrócił do niej twarz:
- A ty? Ile masz?
- Ja mam 17, ale to ja pierwsza...
- A w którym roku się urodziłaś?- Przerwał jej.
- W 1990.
- Ja w tym samym.
- Tak? W takim razie czemu jesteś w 3 klasie, podczas gdy ja jestem w 2?
- Po prostu rodzice posłali mnie wcześniej.- Odparł, odwracając wzrok.
- Aha.- Przez chwilę trwali w ciszy, po minucie Marjorie znów podjęła rozmowę:
- Nie widziałam Cię wcześniej w szkole.
- Tak, wiem. Widocznie się nie rozglądałaś- pokazał jej żartobliwie język.
- A skąd to możesz wiedzieć?- zawołała.
- Widać po Tobie.
- Widać? Co takiego?- Zainteresowała się.
- Nic, nieważne.
- Gadaj! Zacząłeś, to skończ!- Zeskoczyła z murku i stanęła przed chłopakiem.
- Bo jesteś taka...
- Jaka?- uśmiechnęła się.
- Nieśmiała. Cicha, skromna, jakby zamknięta we własnym świecie.
Przysłuchiwała się temu z uwagą, potakując głową. Wszystko to było prawdą.
- I wysnułeś takie wnioski po 30 minutach znajomości?
- Tylko pół godziny? W takim razie tak!- roześmiał się.
- I masz rację.
Popatrzył na nią:
- A masz jakąś przyjaciółkę? Kogoś, komu możesz sie wyżalić, zwierzyć?
- Mam przyjaciółkę, Ann. Ale nie mówię jej wszystkiego.
- Dlaczego? Nie ufasz jej?
- Ufam, ale to nie o to chodzi.
- W takim razie, w czym problem?- spytał, ale widząc, że koleżanka nie chce odpowiadać na to pytanie, postanowił nie naciskać i zadał inne.- A rodzice? Dobrze się wam układa?
- Rodzice są w separacji od 10 lat. Z tatą mam luźne stosunki. Bardziej obojętne. A z mamą... cóż, z nią też nie mam dobrych relacji. Nie dogadujemy się.- Westchnęła.
- Aha- tylko tyle, nic więcej, odpowiedział Steve, ponieważ zadecydował, iż będzie jeszcze odpowiedni czas, by bardziej rozwinąć ten temat.
Dziewczyna spojrzała na ulicę. Za drzewami zamajaczyła sylwetka autobusu.
- Oho! Muszę lecieć. Autobus jedzie! Miło się gadało, cześć!- chwyciła torbę i pobiegła na przystanek.
- Cześć! Spotkamy się jutro?!- zawołał za nią. Odwróciła się jeszcze, by odkrzyknąć twierdząco, po czym wbiegła do autobusu. Steve odprowadził wzrokiem pojazd, aż ten zniknął za zakrętem.
" Ciekawe, dlaczego Marjorie nie mówi wszystkiego Ann oraz czemu nie dogaduje się z mamą?"- Zastanowił się. " Muszę się tego dowiedzieć. Koniecznie."-powziąwszy to postanowienie, odszedł.
~~~~~~
Nie było tak źle. Chyba napisałam wszystko, a przynajmniej większość. Treść się trochę zmieniła w niektórych miejsach, ale na lepsze.
Proszę o subiektywne komentarze