Tias.. Jak w temacie. Nudna fabuła. Jak zawsze dużo nudnych opisów itp. Choć wy pewnie jak zawsze uznacie, że świetne! Rudowłosa dziewczyna szła powoli główną aleją ponurego parku. Cały krajobraz skąpany był w deszczu. W dali dudniły głuche grzmoty. Znak nadchodzącej burzy.
Była zmarrznięta. Palce zdrętwiałe miała po godzinnej lekcji gry na gitarze. Trzy tysiące sześćset sekund, sześćdziesiąt minut spędzonych na trzymaniu instrumentu i graniu tej samej melodii. Lubiła to, lecz ta lekcja wydwała się jej wyjątkowo męcząca.
Zamyślona kierowała się w strone domu, gdy nagle zatrzymała się. Ze ździeieniem wpatrywała się w jasną, turkusową mgięłke unoszącą się pare metrów od niej. Stała tak, przypatrując się dziwnemu zjawisku, kiedy z krzaków wybiegł czarny kot. Spojrzał na nią czerwonimi oczami, machną długim puszystym ogonem i zniknął w mgięłce. Zaintrygowana nie wachała się ani chwili i pobiegła za kotem. W jednej chwili cały świat zaczął się rozmazywać i nabierać nowych barw i kształtów. Znalazła się w całkiem innym miejscu. Smutny nowojorski park zamienił się w dużą, kolorową łąke. Ciężkie, ciemne chmury z w czyste niebo. Grzmoty w śpiew polnych ptaków.
Stała w osłupieniu. Jej długie loki lekko poruszał wiatr. W dali widać było ciemną linie lasu. Na wschodzie majaczyły szczyty wysokich gór. Na niebie latała para jastrzębi, które bystrym okiem wypatrywały ofiar i pokrzykiwały czasem.
Cały świat zdawał się napawać ciszą i spokojem.
Niezmierną cisze zkałócił tętent galopujących koni. Z południa nadjrzedzało trzech jeźdźców. Dziewczyna na czarnym jak noc koniu i dwóch mężczyzn na szarych rumakach.
Jeźdzcy, ździwieni jej widokiem zwolnili konie do lekkiego kłusu. Przestraszona dziewczyna cofnęła się kilka kroków.
Dziwni przybysze okrążyli ją kołem. Dziewczyna, zeskoczyła z czarnego konia. Ubrana była w luźną, zieloną tunikę, przewiązaną beżowym pasem. Tego samego koloru co pasy były długie spodnie opadające na skórzane buty. Długie, gęste blond włosy wiązane były rzemykami w dwie luźnie kitki opadające na plecy. Grzywka opadała jej na jedno oko, przy drugim był tatułaż przesdstawiający słońce.
-Jak się nazywasz?- zapytała blond włosa, obdarzając ją czujnym spojrzeniem fioletowcyh oczu.
-Jaa... Nazywam się Amy.
-Pochodzisz z tąd?- padło pytanie ze strony mężczyzny stojącego obok blondwłosej. Miał czarne, krótkie włosy ostwione na małe kolce i bardzo zielone oczy. Tunika opadała mu luźno na brązowe spodnie.
-Nie.
-Za wschodnich gór?
-Nie.
-Ze słonecznych równin południa?
-Nie.
-Z północnych lasów?
-Nie...
-To z kąd?- zapytał niewiele starszy od niej chłopak siedzący wciąż na koniu.
-Z Ziemi. Z Nowego Yorku.
-To musi być daleko stąd...
-I jest. Czy mogę wiedzieć jak się nazywacie?
-Oczywiście. Ja jestem Shena- przedstwiła się blondwłosa- to jest Niam- chłopak z czarnymi włosami- i Matel- chłopak na koniu.
-Aha. Miło mi was poznać- Amy nieśmiało się uśmiechnęła.
-Ekhm. Shena, chciał bym ci przypomnieć, że nadal ściga nas grupa orków i że, nadal nie mamy żadnych szans w walce z nimi. Bo ich jest trzydzieści, a nas teraz zaledwie czwórka.
-No tak... Racja. Amy, pojedziesz razem z Niamem. Musimy jak najszybciej z tąd uciekać. Wytłumacze ci wszystko potem- rzekła Shena.
-Okej.
Niam pomógł Amy wsiąść na konia, a potem sam na niego wsiadł.
-No to wio...- mruknął.
Jechali wolno, przez rozlegą równine. Słońce powoli przemieszczało się na niebo skłonie, aż w końcu gorące południe zamieniło się w chłodny wieczór.
Matel podjechał do Sheny.
-Musimy znaleźć miejsce nad odpoczynek. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a ta Amy zdaje się usypiać na tym koniu. Niam ciągle ją musi podtrzymywać.
-Masz racje. Idź powiedz Niamowi, że jak tylko wjedziemy do doliny Kairii to zatzymujemy się tam na noc.
-Dobrze.- powiedział chłopak i pojechał zawiadomić Niama.
Ta da... wem że trochę długawe, ale tylko trochę.