To jest ulepszenie opo o Amy, Matelu, Shenie i Niamie. Będe to opo kontynuować.
Ciemne chmury powoli zasnuwały niebo. Nad głową trzynastoletniej dziewczyny przeleciało stado wron. Zerwał się wiatr. Trzynastolatka zapięła pod szyję cienką, wiosenną kurtkę. Wracała od koleżanki, z którą robiły projekt makiety na lekcję techniki. Wybrała drogę przez park, za którym znajdował się mały, cmentarzyk.
Znajdowała się już przed zardzewiałą, pogiętą bramą owego miejsca. Miała wybór: przejść przez niego, lub iść chodnikiem przy ulicy prowadzącej na jej osiedle. Wolała pierwszą opcje. Jak zawsze było cicho i spokojnie. Pomiędzy starymi, zaniedbanymi i porośniętymi różnymi roślinami grobami rosły stare, kilkuset letnie dęby. Często przychodziła tu wraz z swoim przyjacielem Kubą robić zdjęcia. Fotografia była jej pasją.
Doszła już do wyjścia z cmentarzu gdy poczuła pierwsze krople deszczu. Założyła kaptur na długie, rude loki. Nagle wiatr ustał. Słyszała tylko deszcz. Coś było nie tak. Na ulicach nie było ludzi, żaden samochód nie przejeżdżał przez dość ruchliwą, dwu pasmową ulice znajdującą się dwadzieścia metrów od niej, nie szczekał żaden pies, jakby nagle tylko ona była na tym świecie. Przebiegły ją dreszcze. Wyczuwała, że to co spowodowało ten nagły zanik życia było za nią. Wisiorek, który dostała od ojca zanim umarł ciążył jej na szyi i był dziwnie rozpalony. Powoli odwróciła się, wiedząc, że to tam zobaczy nie będzie normalnym, codziennym widokiem. I miała racje.
Dziesięć metrów od niej na wysokości około metra znajdowało się coś co przypominało portal. Miało półtora metra wysokości i pięćdziesiąt centymetrów szerokości. Jego powierzchnia była pomarszczona i ruchliwa jak woda. Wisiorek zrobił się nagle prawie gorący. Wyciągnęła go spod kurtki, a ten unosząc się ciągną ją w stronę portalu. Powoli i ostrożnie podeszła do nadzwyczajnego zjawiska. Stanęła przed nim i wyciągnęła rękę by go dotknąć. Lekko musnęła palcami powierzchnię. Była gładka i miła w dotyku. Wepchnęła palce trochę w dziwną substancje. Poczuła uścisk wokół nich i przyjemne łaskotanie. Wepchnęła rękę głębiej i wyczuła, że coś ją tam wciągać. Próbowała wyswobodzić rękę, lecz portal pochłaniał ją coraz bardziej. Nie było już odwrotu. W końcu zniknęła w portalu.
Uderzyła o ziemię. Otaczał ją zapach trawy, nieznanych jej kwiatów i ziemi. Podniosła się, czując w głowie tępy, pulsujący ból. Gdy wstała rozejrzała się w koło. To co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach i jednocześnie przeraziło. Nie był już na cmentarzu na obrzeżach miasta, lecz znajdowała się na stromej skarpie, a pod nią rozciągały się lasy, łąki i głębokie doliny. Skarpa na której ona stała była na wzgórzu, za którym wznosiły się wysokie, górskie szczyty.
Stała oniemiała nie wierząc własnym oczom. Poczuła, że się poci i jest jej gorąco. Bez namysłu zdjęła torbę, a następnie kurtkę zostając w cienkiej, czarnej bluzie z kapturem. Słońce chowało się za górskimi szczytami. Robiło się coraz ciemniej. Dziewczyna nie wiedziała co robić. Musiała gdzieś nocować. Ruszyła do łagodnego zejścia z wzgórza. Lekko zbiegła po nim omijając kamienie i królicze jamy. Znalazła się u stóp wzniesienia, przy ujściu szerokiego strumyka. Zaraz za nim znajdował się mały zagajnik. Strumień był płytki i wystawało niego wiele kamieni tworzących przejście przez niego. Ostrożnie, tak by się nie ześlizgnąć i wpaść do wody stanęła jednym, a potem na następnym, z którego skoczyła na drugi brzeg. Stanęła zastanawiając się co ma zrobić. Słońce całkowicie zaszło, zostawiając ją w półmroku. Nagle usłyszała tętent koni narastających z każdą minutą. Na horyzoncie pojawiło się trzech jeźdźców.
Przestraszona znieruchomiała, a gdy chciała uciec, przybysze okrążyli ją kołem. W ciemności nie widziała ich twarzy, ale rozpoznała, że jedna z nich to dziewczyna i że niebyli dużo starsi od niej. Mogli mieć po szesnaście, siedemnaście lat. Ruszyła krok do tyłu i upadła na plecy, lecz szybko wstała otrzepując spodnie. Jeźdźcy przyglądali jej się z ciekawością. Przybrała obojętny wyraz twarzy i patrzyła na każdego po kolei.
-Kim jesteś?- odezwała się dziewczyna schodząc z konia.
-Mam na imię Sara…-odpowiedziała niepewnym głosem.
-Nie jesteś stąd....- bardziej stwierdziła niż zapytała dziewczyna stając naprzeciwko Sary.
-Taaakk… Pochodzę z Ziemi…
Dziewczyna spojrzała na nią ze zdziwieniem. Stały na przeciwko siebie milcząc. Słychać było tylko rżenie koni.
-Shena- powiedziała do Sary wyciągając rękę. Rudowłosa uścisnęła ją krótko, a następnie spojrzała na dwóch chłopaków wciąż siedzących na koniach .
-Kim są twoi towarzysze?- zapytała.
-To jest Niam- wskazała ręką na chłopaka po jej prawej stronie. Skinął głową w powitalnym geście- A to Matel- chłopak po jej lewej stronie szybko zeskoczył z konia i podszedł do Sheny. Niam siedział jeszcze chwilę, a potem poszedł w ślady Matela.
Sara nie musiała widzieć ich twarzy by wiedzieć, że bacznie się jej przyglądają. Przygryzła nerwowo wargę. Gwiazdy jaskrawym blaskiem świeciły na nocnym niebie. Rozległo się wycie wilka. Poczuła dreszcze na swojej skórze.
-Już późno. Może przenocujesz z nami? Zaraz rozkładamy obozowisko- zaproponował Niam. Jego głos dziwnie ją uspokoił.
-Hmmm… Dobrze- odpowiedziała patrząc w ziemię. Nagle poczuła się bardzo zagubiona. Była przecież w obcym, całkiem nieznanym jej świecie bez rodziców i przyjaciół tylko z torbą w której miała notatnik, piórnik i gumę do żucia. Shena i jej towarzysze wzieli się do pracy. Matel poszedł zbierać chrust na ognisko, Niam przywiązać konie do drzew przy strumieniu, a sama Shena by upolować coś do jedzenia. Usiadła pod dużym, rozłożystym drzewem. Oczy powoli jej się zamykały. Czuła owładniającą ją senność. Przymknęła oczy i zasnęła.
Obudziło ją lekkie potrząśnięcie za ramię. Powoli otworzyła oczy, lecz od razu ponownie je zamknęła oślepiona słonecznym światłem.
-Ej… Sara, obudź się.
Znów otworzyła oczy, lecz tym razem dzielnie wytrzymała promienie słońca. Obok niej kucał Niam. Leżała na kocu, a drugim była owinięta. Nie leżała już pod drzewem tylko przy dawno już wygasłym, małym ognisku. W obozie była tylko z chłopakiem. Teraz mogła mu się przyjrzeć. Miał około piętnastu lat, lecz wyglądał na starszego. Czarne, średniej długości włosy były potargane. Ukośna grzywka lekko zasłaniała błękitne oczy. Ubrany był w skórzaną kamizelkę, czarną tunikę i ciemno zielone spodnie. Na nogach miał skórzane, beżowe wysokie buty. Przez ramie przechodził pas pochwy srebrnego miecza przypominającego wyglądem katane, wiszącej luźno na plecach.
-Gdzie są Matel i Shena?- zapytała tłumiąc ziewnięcie.
-Poszli na zwiady. Niedługo powinni być.