No cóż dużo mówić - na początek 3 to i tak nieźle. Ale ten prolog to była rozgrzewka ^^. W tym rozdziale się już rozpisałam, i w ogóle nie liczę, że komuś się będzie chciało tyle czytać na jeden raz ;O. Cóż... Moim zdaniem dialogi są trochę sztuczne i w ogóle mi nie wyszło, ale przynajmniej próbowałam i starałam się ;P.
Powiem tak, jestem mile zaskoczona Nie doszukałam się błędów, podoba mi się Twój styl, w ogóle interesująco się zapowiada Niesamowite Jeśli teraz piszesz takie ładne opowiadania, a masz 11 lat, jak dobrze pamiętam, to co będzie dalej, kiedy będziesz starsza?
Tak, mam 11 lat
. I, jak narazie, zamierzam być pisarką
.
Miłej lekturki
.
1
Filip usiadł na parapecie i podkurczył nogi pod siebie objąwszy je rękami. Później zapatrzył się w ulewę za oknem – uwielbiał oglądać takie widowiska pogodowe. Wiatr wył, targając drzewami rosnącymi przy alejce, deszcz bębnił w szyby z niesamowitą siłą, a chmury kłębiły się na niebie niespokojnie, zwiastując nadchodzącą burzę.
Chłopak patrzył na to z fascynacją i iskrą wariactwa w oczach. Czuł się przepełniony weną, burza inspirowała go. Z zapartym tchem obserwował, jak pierwsza błyskawica przecina niebo. Zaczęło się.
Huk poniósł się po okolicy. Boskie łzy wirowały w powietrzu z niesamowitą szybkością, mając tylko jeden cel – rozbić się o najbliższą ścianę, zniknąć, przepadną, zakończyć krótkie życie. Potężny piorun ponownie przeciął niebo na pół, tym razem pozostawiając na ziemi ciemność.
Chłopak wstał z parapetu i rozejrzał się po skąpanym w ciemnościach mieszkaniu. Uwielbiał podczas burzy patrzeć na niewyraźne kształty mebli i wsłuchiwać się w ciszę, która była jego ulubionym dźwiękiem. Zaczął iść w kierunku lustra, po chwili zauważył zarysy twarzy na tle okna, błyskawic. Znowu przemknęło mu przez głowę kilka pytań, na które nigdy nie znalazł odpowiedzi. Pochylił głowę. Zauważył go, leżał tam. Uniósł rękę i ujął flet w dwa drżące palce. Przez chwilę obracał mały instrument na dłoni, później przyłożył usta do ustnika i zaczął grać.
Akompaniowały mu dźwięki Gniewu Zeusa. Dla Filipa czas stanął, nic innego się nie liczyło… w tej chwili od ciszy cenniejszy był ten dźwięk, który nie zostawiał po sobie pustki. Zawsze przemawiał do umysłu chłopaka, ten wiedział, że musi grać, gdyż inaczej… gdyż inaczej co się stanie? Czy zwariuje?
Uczucia targały nim jak wiatr drzewami. Był przepełniony również emocjami – te były niespokojne, niepewne, jednak po chwili wybuchły jak wulkan. Gorąca lawa gniewu i euforii zalała jego umysł. Czuł szczęście, a zarazem wściekłość, niesamowitą energię i natchnienie.
Mógł grać stuleciami. Był wolny od wszelkiego istnienia niczym ptak, mógł nie przemijać, czuł się nieśmiertelny. Ale właśnie wtedy, pierwszy raz od bardzo dawna, usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi.
Kiedy burza minęła? Kiedy prąd przypłynął do jego mieszkania? Wariactwo minęło mu z oczu, osunął się na podłogę, flet wypadł mu z rąk. Poczuł się bezsilny, dzwonek nadal głośno brzmiał mu w uszach. Wszystko minęło – uczucia, natchnienie, siła… za sprawą jednego, krótkiego dźwięku.
Jeszcze raz krótki dźwięk dzwonka, a później lekkie pukanie do drzwi. Kto to mógł być? Nikt od wielu lat go nie odwiedził. Może listonosz? Ale… czego chce listonosz? I po co tak właściwie się fatygował?...
Filip wstał, nie patrząc na flet. Podszedł do drzwi i uniósł dłoń, która wędrowała wolno, aż nie musnęła klamki. Była zimna. Bardzo zimna. W tej chwili w zasadzie tylko to odczucie wędrowało po umyśle Filipa. Czuł dotkliwy chłód, którym zwykle nie przejmował się na co dzień. On zawsze mu towarzyszył, a jednak nigdy nie zwracał na to uwagi, a teraz, gdy się temu przyjrzał… wiedział już, że trzeba będzie zagrać jakąś melodię na ten temat.
Z rozmyślań wyrwało go kolejne, tym razem bardziej stanowcze pukanie. Pociągnął klamkę w dół i szybko zdjął z niej dłoń. Drzwi zaskrzypiały i uchyliły się. Uniósł wzrok. Listonosz?... nie, na pewno nie. Listonosz nie chodzi w srebrnobiałej tunice i w dżinsach. Po drugie okoliczny listonosz jest mężczyzną.
Stała przed nim najprawdziwsza kobieta, z krwi i kości. Posiadała czarne włosy, długie do łokci. W wyglądzie dostrzegało się amerykańską naturę, chociaż można by powiedzieć, że miała coś ze współczesnej Niemki. Jej oczy, podkreślone czarną kredką, również były czarne i lśniące. Rysy miała łagodne, a cerę lekko opaloną.
- Pan Fribel? – spytała po chwili z obcym akcentem.
Teraz był już pewny, że jest amerykanką. Mimo wszystko dziwnie było mu słyszeć swoje nazwisko w jej ustach. Być może właśnie przez ten akcent i robienie delikatnego „aj” po „i”.
Kiedy skinął głową, ona poprawiła czarnobiałą torebkę przewieszoną przez ramię i wyciągnęła w kierunku Filipa dłoń.
- Kimberly Bright – powiedziała. – Szukałam pana prawie trzy lata i znalazłam pana… akurat tutaj – rozejrzała się po mieszkaniu.
Do Filipa dopiero po chwili dotarł sens tych słów. Ktoś go szukał. Kobieta, do tego ładna. Najprawdopodobniej Amerykanka. I znowu. Ktoś go szukał, na pewno ktoś go szukał… czyli jednak jest jeszcze komuś potrzebny na tym świecie. Uścisnął jej dłoń. Dopiero po tym dotyku obudziło się w nim coś… ludzkiego. Dawno zatracone umiejętności życia pośród ludzi przebiły wariactwo artysty i w końcu wiedział, co robić. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Proszę, niech pani wejdzie do środka – powiedział drżącym głosem i zaprosił brunetkę do mieszkania.
Wyślizgnął dłoń z jej gładkich palców, spuścił wzrok i przesunął się. I już po chwili czuł, że… nic nie czuł. Znowu nie wiedział, co robić. Chwilowa pewność minęła. Zamknął drzwi.
- Przepraszam, wytłumaczę to pan – powiedziała Kimberly. – Trzy lata temu zamieszkałam w swoim własnym domu, porzucając dom rodzinny… ale dokładnie miesiąc później… odwiedziła mnie moja matka – dobrze władała językiem polskim, ale niepewnie układała zdania. – Powiedziała, że musi wyjechać. I powiedziała jeszcze… - Filip zauważył, że z każdym zdaniem brunetka coraz gorzej radzi sobie z językiem polskim – że mam pana… odszukać… ona nazywała się Luca Bright.
Kimberly zakończyła z wyraźną ulgą. Filip natychmiast skojarzył osobę o tym nazwisku, wiedział, kim jest matka nieoczekiwanego gościa. I nie wierzył, że kiedykolwiek spotka córkę Luci. Że w ogóle spotka kogokolwiek z nią spokrewnionego.
- Znam ją. Czy ona…?
- Moja mama nie żyje. Tylko tyle wiem.. Przez trzy lata jeździłam po świecie… miałam nadzieję… to miało… sens, cel? Mama chciała, żebym pana poznała. I flet.
Chłopak wskazał dziewczynie fotel. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wypadałoby od razu zacząć prezentować się od jak najlepszej strony – miał w końcu do czynienia z kimś bardzo ważnym. Z potomkiem Luci.
- Proszę, usiądź – powiedział wolno wskazując fotel.
Czemu była tak lekko ubrana? Przecież dopiero padał deszcz, musiało więc być zimno i wilgotno. Spojrzał w okno. Świeciło słońce, burza dawno przeszła, a lato znowu kwitło.
- Chce pani herbatę? Kawy co prawda nie mam… - zapytał śmielej, w duchu karcąc się, że od dawna nie potrzebował żadnego napoju z zawartością kofeiny.
- Tak, bardzo proszę. Polacy mają dobrą herbatę, już wiem – powiedziała z miłym uśmiechem.
Od samego początku sprawiała wrażenie, jakby chciała być miła, uprzejma i ukazać się z jak najlepszej strony, jak Filip i ogólnie jak każdy człowiek, który poznał nową osobę. Artysta nie umiał nic więcej o niej powiedzieć. Pierwsze wrażenie… którego nie było. A może on nie umiał…?
Wszedł do kuchni zastanawiając się nad całą sprawą. Była to jego szansa na jakieś życie, na odrodzenie się na nowo. Mógł nie być sam, zacząć pracować, może jeszcze się kształcić. Cała sprawa wyglądała tak, jakby w domu nie pojawiła się córka Luci, ale właśnie ona. Zaczął myśleć w końcu jak człowiek, nie jak zwariowany artysta. To Luca go do tego zmusiła. W jego życiu na nowo pojawił się przebłysk dawnej świadomości.
Pospiesznie wrzucił torebki z herbatą do dwóch kubków. Później włączył elektryczny czajnik i pospiesznie wszedł do salonu, gdzie siedziała Kimberly. Oglądała jego rodowy flet.
- Przepraszam. Leżał na ziemi, chciałam go zobaczyć… jest piękny… - powiedziała zachwycona, jednak Filip dostrzegł, że patrzy na niego kącikiem oka.
Chłopak spojrzał na ten uważny wzrok. Była ostrożna, sprawdzała go. Mimo zwodzących uwag na temat fletu, ona chciała się najpierw przekonać, kim jest Filip Fribel. Badała każdy jego ruch, minę i zachowanie. Była czujna. Mimo to Filip uśmiechnął się lekko.
- Luca musiała pani mówić o tym flecie – stwierdził banalnie – a po moich przeżyciach nie dziwię się, że jest pani ciekawa.
Kimberly popatrzyła na niego, teraz z zupełnie innym błyskiem w oku.
- Jeśli łączy nas tak wiele… i sporo o sobie wiemy, to może zechce pan… nazywać mnie Kimberly? Lub łatwiej – Kim.
Filip poczuł ulgę. Mimo, iż spotkali się po raz pierwszy, mieli zbyt wiele wspólnego, by odzywać się do siebie w sposób… który wydawał mu się „oficjalnym”. Zwłaszcza, że to była właśnie córka Lucy, a nie jej… siostrzenica, kuzynka, ciotka. Dla chłopaka był to ktoś wyjątkowy, a zarazem potrzebny. Jakaś ważna osoba.
W końcu przytaknął i uśmiechnął się. Nie był to jakiś promienny uśmiech, ale był to już większy wyczyn. Czuł uważny wzrok Kim, który przeszywał go na wylot.
- W takim razie… jestem Filip.
„W filmach podają sobie ręce i wyciągają wino… a ja nie wiem, co robić… co robić?!” – myślał gorączkowo szalony artysta. Nadal bardzo przeszkadzał mu wzrok Kim, fakt, że go obserwuje. Każdy jego krok i posunięcie, odruch i uczucie – wszystko było pod lupą. Chciał dobrze wypaść, ale przez to, że sam skazał się na samotność zdziczał i oddalił się od rzeczywistości. A teraz chciał urosnąć w oczach Kim. Chciał zyskać sens życia.
I pobłogosławił moment, w którym z kuchni dobiegło go ciche pyknięcie.
- Woda – powiedział z uśmiechem. Jednak już po chwili tego żałował.
- Jasne – odparła Kim z miłym, przyjaznym uśmieszkiem. Dobrze rozwinięty słuch chłopaka rozpoznał w głosie ciepło, ale i pewną uwagę.
Ogólnie Kim sprawiała wrażenie, jakby z jednej strony była miła, a z drugiej mająca wątpliwości, zbierająca informacje, testująca go. Możliwe nawet, że odczuwała swojego rodzaju strach, a może była tylko sztuczną lalką, która podrabiała uczucia. Wyglądała jak detektyw.
Jednym słowem kobieta była nieprzewidywalna i jakby zamknięta. Dla Filipa, mimo wielu informacji, tworzyła jedną wielką niewiadomą. A może jego nadzieja na wydostanie się z dołu życiowego była złudna? Czyżby mogła mieć już kiedyś wizję tego spotkania?
„Na pewno, szuka mnie już trzy lata, musiała sporo o tym myśleć” – rozważył w myślach kwestię planów.
- Mam tylko herbatę owocową. Czy ci to przeszkadza? – spytał głośno, nie wychodząc z kuchni.
„No ładnie, mógłbym częściej wychodzić do sklepu” – pomyślał ze strachem, ale po chwili ciszy z sąsiedniego pokoju dobiegł głos Kimberly:
- Oczywiście, że nie. Może być taka.
„To dobrze, bo już dawno wrzuciłem torebki” – pomyślał Filip i zalał herbatę. Postanowił już teraz zacząć rozmowę. Nie wiedział jednak, jak to się robi – rzadko z kimś rozmawiał, a jeśli już była okazja, to zwykle krótko i zwięźle. Musiał sobie wszystko przypomnieć.
- Od jak dawna właściwie jesteś w Polsce?
Jednocześnie zastanawiał się już, czy dobrze i kulturalnie postąpił od początku do końca. Czy wypada zostawiać ją samą, rozmawiać pomiędzy pokojami, odzywać się w taki, a nie inny sposób?...
Usłyszał pewny, śmiały głos Kim:
- Od razu wpadłam na pomysł, by poszukać cię w Polsce. Byłam już w Lublinie… Wrocławiu, Łodzi, Krakowie… później przeszukałam góry, co zajęło mi chyba najwięcej czasu… - ten tekst musiała już dawno opracować. Widocznie przewidziała to pytanie. – Kilka miesięcy temu znalazłam informację o flecie rodowym Dębowskich. Od razu… zaczęłam szukać. Aż dotarłam… z powrotem do Krakowa.
Filip wyszedł z kuchni niosąc dwa kubki i postawił je na dębową, niską ławę. Następnie wyciągnął cukierniczkę z barku. Ciągle czuł wzrok Kim, która porzuciła już oglądanie instrumentu i zajęła się herbatą.
Wypadałoby zapytać o inne szczegóły.
- Kiedy znowu przyjechałaś do Krakowa?
- To znaczy?...
Nie zrozumiała pytania. Ugryzł się w język. „Aj, potknięcie. Nie lubię potknięć. Zawsze zawalały mi życie” – jęknął w duchu Filip i odetchnął cicho.
- Od jak dawna znowu tutaj jesteś?
Kim uśmiechnęła się i od razu zrozumiała poprzednie pytanie.
- Od rana. Trochę pochodziłam, zjadłam obiad… i w końcu znalazłam kogoś, kto znał mężczyznę z czerwonym fletem.
„Czyli jest po obiedzie…” – spojrzał na zegar. Dochodziła piętnasta. – „Nie powinna być na razie zmęczona…” - Natomiast trzeba było zadbać o to, czy miałaby gdzie spać.
- Walizkę zostawiłam w małym… Hmm… hotelu… w którym na chwilę się zatrzymałam.
- Dobrze, więc jeśli ci to nie przeszkadza, zatrzymasz się u mnie, ja wszystko ci wyjaśnię, a jutro porozmawiamy na poważniejsze tematy, dotyczące Lucy… - powiedział szybko Filip i dodał cicho – i innych takich.
Chłopak czuł się odpowiedzialny. Wiedział, że kto jak kto, ale to była córka Lucy. Mogła się zachowywać, jak chciała, on mógł być wariatem, ale nic nie zmieniało faktu, że w końcu znalazła się druga gałąź jego rodziny.
Pozdrawiam
.