Dużo mam czytelników. Dziękuję, Anas ;*. Rozdział następny, troszeczkę dłuższy ^^"
Rozdział II Chimizu spojrzał na Akane i odetchnął głęboko. Wiedział, jak wiele będzie musiał opowiedzieć swojej nowej podopiecznej. Doświadczenie nakazywało mówić mu od początku do końca, ale wiedząc, jak bardzo przerażona będzie brunetka, postanowił zacząć najpierw od najbardziej przyjemnych rzeczy.
- Kiedy dojedziemy na miejsce dokonamy jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie mianowania ciebie na nową uczennicę. Zyskasz prawo do bycia kimś takim i długowieczność. Ja to nazywam „śmiercią na raty”. Będziesz żyła dwa razy dłużej, ale i tak kiedyś umrzesz, niekoniecznie od miecza, czy strzały. Tylko Mistrz może być nieśmiertelny do czasu, aż nie zginie w walce. Czasami jest i tak, że uczniowie przemijają, a ich nauczyciel wciąż jest. Tak stało się z kilkoma z nas, którzy od początku świata czuwają nad prawem. Ale muszę ci chyba wszystko opowiedzieć od początku.
Odetchnął głębiej. Akane zauważyła brak ścieżki i nakazała rumakowi podjechać bliżej boku białego konia Mistrza, aby lepiej słyszeć jego słowa. Zaczynała się ciekawsza opowieść, tak więc spojrzała na nauczyciela. Ten patrzył na horyzont.
- Jak wiesz, kiedy nasz świat powstał, nie było żadnych ludzi. Nie było też innych ras, z którymi teraz się spotykasz. Były tylko gnomy i sanaty – stworzenia nie myślące, można by rzec, że nie posiadające umysłu. Toczyły one ze sobą ciągłe bitwy, umierały. Nie dbały o higienę, toteż rozwijały się między nimi epidemie. Żyła też wówczas osoba, która jako jedyna we wczesnym Kaën posiadająca zdolność rozumowania. Ale! cóż to była za zdolność! Postać ta była niezwykle mądra, miała wiele talentów, oraz niezwykłą moc. Ponieważ nie lubiła ciągłych walk i śmierci, zakończyła wszystko, mianując się Mistrzem. Był to Pierwszy Mistrz.
Rozstrzygał wszelkie bitwy, leczył choroby, pomagał naturze się rozwijać. Był prawie nieśmiertelny, jak my i tylko święty miecz mógł go zabić. A święty miecz jest to broń niesłychanie potężna, jedyna w swoim rodzaju, która dawno temu gdzieś przepadła.
Z czasem doszło do ewolucji – gnomy zmieniły się w ludzi, a sanaty w inne rasy, które łączyły się, tworząc jeszcze inne. W końcu Kaën było tak potężne, że trzeba było innych strażników. Wówczas Pierwszy Mistrz wybrał sobie czternastu innych, wybranych i nadał im kolejno imiona – Drugi Mistrz, Trzeci Mistrz i tak aż do piętnastego. Każdy miał równe prawa i obowiązki, każdy te same przywileje. Wszyscy rządzili Kaën i nie było podziału na ziemie, tak więc nie kłócili się. Żyło im się dobrze. Wtedy Pierwszy Mistrz powołał uczniów, aby w razie nagłej śmierci Mistrza mógł go ktoś zastąpić. Też nadał im - władcom - niezwykłą zdolność, taką, jak miał on sam. Byli prawie nieśmiertelni, ale mogli zginąć od każdej broni, nie tylko od owego świętego miecza.
Pierwszy żył jak pustelnik i niewielu mogło go widzieć. W zasadzie jedynymi, którzy go ujrzeli był Drugi oraz Trzynasty. Ukazywał im się pośród mgły, jak jakiś Bóg i nadawał instrukcje, ale każdy z Mistrzów i każdy na świecie zdawał sobie sprawę, że istniał. I kiedy wszystko było w porządku, Pierwszy Mistrz przepadł bez śladu.
Jak wiesz, nasz Drugi Mistrz cały czas żyje, odkąd powołano go na nauczyciela. Miał już kilkunastu uczniów, ale każdy umierał. Teraz to on zarządza nami, kiedy nie ma Pierwszego. Jest jedynym z nauczycieli, który żyje od początku. Wszyscy zdążyli się już zmienić. Na przykład ja miałem tylko dwóch poprzedników i niektórzy z nas jeszcze ich pamiętają. Cóż – można by rzec, że jestem jeszcze młody – uśmiechnął się.
- Ale, cóż, Drugi po tylu latach wreszcie zapomniał wizerunku Pierwszego i… nie wiadomo, jak wyglądał. Ale wszyscy wierzą, że on gdzieś jeszcze jest i tak naprawdę kiedyś przyjdzie, aby nas uratować. Być może będzie to koniec wszystkiego. Zrozumiałaś?
Akane kiwnęła głową. Wszystko wydawało jej się takie inne – zupełnie zapomniała już o Akademii i o wszystkim, co zdarzyło się kilka lat przedtem. Zaczęła pojmować, kim ma się stać i czemu.
- Dobrze. Każdy Mistrz stoi na straży porządku w tym świecie, więc co chwilę oboje będziemy musieli wyruszać na długie misje i wyprawy. Nie będzie to wygodne, ale taka już jest nasza rola, niestety. Mistrzowie spotykają się w jednej komnacie budynku, do którego zmierzamy. Nie wolno tam wejść uczniom, tylko "władcy" się tam naradzają. Później przekazują informacje podopiecznym. Będziesz miała co jeść i gdzie mieszkać. Cały czas, prócz narad Mistrzów i nocy, będziesz ze mną i tylko ze mną. My, nauczyciele, nie możemy poruszać się bez naszych podwładnych, rozumiesz? Moim zadaniem będzie cię uczyć, a twoim – pomagać mi i w razie potrzeby zastępować. Dobrze, a teraz kilka spraw politycznych – westchnął.
Akane wiedziała, czego ma się tutaj spodziewać, ale milczała. Pustynny krajobraz ogarnął ich, słońce grzało w głowy, brunetka zaczynała się powoli pocić. Nie było nic widać poza piaskiem, albo wyschniętą, popękaną ziemią.
- Wiesz, o naszej tragicznej sytuacji. Stan wojenny nie jest jeszcze wprowadzony, ale przypuszczamy, że wojna się zacznie, toteż przygotowujemy wojska. Jeśli dojdzie do potyczki, możemy dowodzić jednym z Oddziałów. Nic nie obiecuję. Po drugie zostaliśmy zdradzeni, czyli wróg coś o nas wie, a my nawet nie wiemy, kim on jest – Mistrz westchnął. – Cóż, możemy trafić także na misję zwiadowczą, która będzie najgorszą z tych, które mogą nas spotkać. Wzrasta niebezpieczeństwo śmierci. I jeszcze jedno – nikt cię nie będzie traktował ulgowo, jeśli jesteś nowa. To bardzo źle, ponieważ nie umiesz jeszcze wielu rzeczy i – być może – źle będziesz wykonywać trudniejsze misje, jeśli takie ci się trafią. Ale jestem po to, żeby cię tego wszystkiego nauczyć. No dobrze, czeka nas jeszcze długa droga, a z tych solidnych podstaw to było wszystko, co na razie miałem ci do powiedzenia. Możesz mnie teraz pytać o co chcesz.
Akane skinęła głową, a chwilę później odetchnęła. Nie wiedziała, że to może być aż tak trudne zadanie… no właśnie. Trudno jest być czyimś uczniem…
*
Cały dzień przeprawy przez pustynię minął jako jedna, wielka rozmowa. Akane chciała wiedzieć wszystko, co działo się teraz wokół niej, a Mistrz cierpliwie wszystko jej wyjaśniał. Kiedy zaczęło się ściemniać, wysoka temperatura utrzymująca się przez cały dzień gwałtownie spadła. Chimizu zatrzymał konie pod małą skałą i natychmiast wyciągnął ze swojego tobołka dwa patyki.
- Wiem, że potrafisz rozpalić ogień siłą swojej woli. Chcesz rozpalić ogień – rozpalasz ogień – masz ogień. Chcę to zobaczyć, ponieważ mam pewne wątpliwości co do twoich technik…
Akane zabrała oba patyki, ułożyła w krzyż na suchej ziemi i wyciągnęła rękę. Po chwili w oczach Chimizu widać było płonący ogień. Mistrz uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze, ale moje obawy spełniły się. Będziemy musieli nad tym poćwiczyć, ale nie pytaj o to, co robisz źle. Co do trasy - jutro późnym popołudniem powinniśmy dotrzeć do lasu, do którego wjedziemy, a w górach powinniśmy być kilka dni później. Tam trzeba będzie dwa dni wędrówki do naszej kryjówki – jest ona dobrze ukryta. Tam dowiesz się, co mam teraz na myśli.
Mistrz wyciągnął dwa kawałki surowego mięsa.
- Cóż, teraz będziemy je musieli jakimś cudem upiec – powiedział z uśmiechem.
Podczas całego dnia wędrówki Akane przekonała się, że Mistrz nie jest kimś niezwykłym – jest normalną istotą, może nie człowiekiem, ponieważ miał coś z kota, ale za to był tylko trochę silniejszy od innych. Nic wielkiego. Żartował, mile uśmiechał się, opowiadał różne historie… o nim można było rozmawiać godzinami o jednym – zawsze zauważał to, czego nie umieli dojrzeć inni. Szczególnie uwielbiał tematy związane z pogodą, ponieważ starannie ją obserwował. Akane dowiedziała się, że Mistrzem naprawdę jest od niedawna – Siódmym został osiem lat przed jej przyjęciem w krąg uczniów. Dla niego był to „jeden dzień”, na co Akane nieśmiało uśmiechnęła się.
Siedzieli przy ognisku i zajadali mięso. Mistrz patrzył na wschodzący księżyc i pojawiające się gwiazdy.
- Uwielbiam ten widok. Kocham gwiazdy, pustynne, nocne powietrze, jasny blask księżyca… uwielbiam żyć – powiedział Mistrz. – Widzisz, Akane, życie zawsze jest piękne do momentu, no, może do momentu, w którym nie przestaniemy tak twierdzić. To niebywałe piękno i sens znikają, kiedy zaczynamy sądzić, że ich nie ma. A one są do końca… i tutaj sprawdza się stare powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia.
Brunetka skinęła głową, po czym przeżuła kęs mięsa. Było wyśmienite. Chimizu spojrzał raz jeszcze w gwiazdy. W momencie, gdy ona poruszyła się, od razu wypalił:
- Pytaj, śmiało. Ale ja też będę mieć w takim razie do ciebie pytanie, dobrze? Jeśli zgodzisz się, odpowiem ci na twoje wszystkie zapytania.
Akane nie była już zdziwiona tym, że wszystko wyczuł – po prostu była tym przerażona. Mimo to skinęła głową i opuściła ręce, w których trzymała swój kawałek mięsa.
- Kim ty jesteś?... Być może nie powinnam pytać…
- Nie, mówiłem, że jeśli zgodzisz się na moje pytanie, to odpowiem na to. Po drugie jesteś teraz moją uczennicą i powinnaś wiedzieć o wielu rzeczach, o których nie powinni wiedzieć inni… wiem, jaki jest pierwotny sens twojego pytania, ale opowiem ci wszystko od początku, dobrze?
Skinęła głową. Nie oczekiwała, że pozna całą historię swojego Mistrza. Wolała nie jeść teraz kolacji, żeby nie ominął jej żaden najmniejszy fragment opowieści – zastygła więc w bezruchu i oczekiwała na opowieść.
- Widzisz, Akane, niewielu ludziom opowiadam moją przeszłość. Ale mówię ją zawsze swoim uczniom. Urodziłem się na samym koniuszku tego świata, w biednej wiosce i w biednej rodzinie. Jako pierworodny, a zarazem chłopiec – miałem bowiem jeszcze malutką siostrzyczkę – miałem zawsze najwięcej pracy. Mimo to nie narzekałem. Właśnie, gdy byłem w wieku przedszkolnego urodziła mi się ta siostra. Zdziwisz się, ale mimo fascynacji jej młodymi rączkami i nóżkami nie pamiętam teraz jej imienia. I żałuję tego.
Byłem zwykłym człowiekiem – żadnym kotem, czy czymś w tym rodzaju. Uwielbiałem za to historie o Mistrzach i o przeszłości naszego wspaniałego świata. Fascynowało mnie wszystko, co było związane z magią, której zwykły człowiek nie mógł poznać.
Gdy miałem lat siedem, zostałem wplątany w wojnę domową. Byliśmy tak zajęci walką, że nikt nie zauważył naszego wspólnego wroga. Cóż… był to potężny kot owładnięty zabójczą klątwą Yetwo. W czasie bitwy podkradł się i ukąsił dwie osoby z – akurat – naszej wioski. Byłem to ja oraz mój starszy o kilka lat przyjaciel.
Długo walczyłem z chorobą, która powoli spijała ze mnie życie. Stałem się chudy, mały i bezużyteczny. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu to słuchanie opowieści i ich opowiadanie. W niecały rok stałem się groźnym dla środowiska pół-kotem. Zmieniły mi się na przykład uszy, wyrósł ogon, oczy zupełnie zmieniły swoją barwę i wygląd… jednak okazało się, że wcale nie jestem takim bezużytecznym śmieciem – walczyłem z wadami choroby i brałem tylko zalety. Między innymi zyskałem talent do sił magicznych i dostałem niesamowite zdolności. Musiałem je jednak na początku opanować, by ich używać. Wyostrzyły mi się zmysły, stałem się szybki, zwinny i silny, opanowałem wiele czarów. Mój przyjaciel nie przeżył tego.
Ale, niestety, walka między wioskami trwała. Wymordowano wiele ludzi… w końcu padł też mój ojciec, a moja matka zaginęła i odnaleziono ją martwą na samym krańcu świata, gdzie wszystko się kończy i jeśli ktoś dotknie czarnej ściany, umrze. Moją matkę najprawdopodobniej rzucono o tę ścianę.
Od tego czasu przejąłem obowiązki domowe – opiekowałem się siostrą i dbałem o nią. Aż do czasu, gdy ona miała lat sześć, a ja byłem na piątym roku w Akademii. Cóż, chyba wiesz już, co się stało. Teraz mógłbym mówić twoją historię, ale jest już późno, więc skrócę ją – zostałem uczniem Siódmego Mistrza. O, był to duży cios, gdyż Siódmy żył już długo, odkąd kilkaset lat temu umarł jego poprzednik. Miał więc duże doświadczenie. Od razu zostałem przyjęty na Mistrza…
Już, kiedy poszedłem do Akademii, moja siostra tęskniła za mną. Była młoda, nie mogła tam jeszcze iść. Gdy zostałem uczniem miała do mnie sporo żalu, ale kiedy zostałem Mistrzem, popadła w rozpacz. Krzyczała, że ona jest tylko zwykłym człowiekiem, a tak bardzo chciała zostać w przyszłości Uczniem… mówiła, że ją opuszczę, że ja będę wiecznie młody, a ona będzie przemijać… cóż, skłóciliśmy się, a ja nie miałem czasu, aby ją odwiedzać… żałuję…
Kiedyś przyjechałem tam, ale nie odnalazłem naszego domu. Wypytywałem po moim rodzie, po nazwiskach, ale nikt nie znał żadnej Ataki. Nie odnalazłem jej i w końcu w zakamarkach pamięci przepadło jej imię… ale obraz małej dziewczynki, która biegnie w moim kierunku na zawsze pozostanie mi przed oczami… Nie wiem, czy ona jeszcze w ogóle żyje…
Przerwał. Popatrzył w niebo. Jego uśmiech znikał z twarzy wraz z ciągnięciem historii. Akane nieśmiało rzekła:
- Wiem, ze zawsze się tak mówi, ale… przykro mi, to naprawdę smutne… tylko, że ja nigdy nie wiedziałam, jak to jest. Moją jedyną rodziną... był... mój srogi ojciec. Jestem sierotą, ostatnią z rodu i być może ostatnim psychikiem w całym Kaën. Ale, miałeś mnie o coś zapytać.
Chimizu poruszył się.
- A, tak. Właśnie. Ta dziewczyna, która niosła twoją walizkę… to była twoja znajoma?
Akane skinęła głową.
- Ona tak zimno na mnie patrzyła… czyżby nie mogła sobie wybaczyć, że do mnie nie trafiła? Czy może nienawidzi Mistrzów? Jak ona się nazywała?
- Ashima. Jej rodowe nazwisko brzmi - Hatene. Wysyłają ją, aby kogoś zawołać, ewentualnie coś przenieść. Jest jedyna w swoim rodzaju – Akademicki „goniec”. Szybka i silna. Bardzo ambitnie ćwiczy – wytłumaczyła Akane.
Chimizu raz jeszcze popatrzył w niebo, po czym dokończył jedzenie mięsa. Przez chwilę znowu na jego twarzy nie widać było uśmiechu, lecz po chwili znowu powróciła dawna radość i spojrzał na uczennice. Brunetka również kończyła jeść swoją porcję mięsa. Po chwili ciszy Mistrz oznajmił wreszcie radosnym, a zarazem spokojnym głosem:
- Ashima to bardzo ładne imię, z resztą tak jak i twoje, Akane. Otaczają nas same piękne imiona, nie sądzisz? – a po chwili dodał – czeka nas jutro długa droga, więc musimy się wyspać. Dobranoc, Akane.
- Dobranoc, Chimizu-sama – odparła Akane i ułożyła się na swoim kocu.
*
Ranek był ciepły, ale temperatura ciągle rosła. Słońce wstało z drugiej strony, niż zaszło, tak więc cień rzucany przez skałę znajdował się po drugiej jej stronie. Akane nie wyspała się i zaczęła narzekać w myśli, ale bała się cokolwiek z siebie wykrztusić. Mistrz wstał już i właśnie sprzątał resztki obozowiska, więc postanowiła, że mu pomoże. Po zamienieniu porannego przywitania wsiedli na konie i ruszyli dalej w pustynie.
Niegdyś otaczająca ich, popękana ziemia ustąpiła miejsca piaskom i koniom trudniej było jechać. Słońce też sprawiało duży kłopot – wczoraj grzało mniej nienawistnie, teraz sprawiało problemy zarówno im, jak i rumakom. Niewiele ze sobą rozmawiali, czasami jedynie robili krótkie postoje, by napić się wody i wymyć piasek z oczu. Akane nie cierpiała pustyń i nie umiała pojąć, jak jej Mistrz je uwielbia. Ponadto narzekała w duchu na sposób poruszania się – zawsze myślała, że wszystkich Piętnastu (a raczej Czternastu) poruszają się w powietrzu, być może teleportują się…
W południe było zdecydowanie najgorzej. Trudno było im się przeprawić, a już samo marnowanie sił na przywoływanie z głębi ziemi wody sprawiało, iż Akane traciła siły. Dlatego kiedy koło godziny trzeciej zauważyła na horyzoncie ciemny zarys lasu, nie zastanawiała się – poprosiła Mistrza, aby przyspieszyli.
Kiedy słońce było już zdecydowanie na zachodzie, wreszcie znowu pojawiła się popękana, spalona ziemia i prawie niewidoczna ścieżka, którą podążyli, zjeżdżając jednak na lewo od dotychczasowej drogi, czyli na wschód. Akane nie znała tej trasy – pochodziła z niedalekiego miasta na zachód, nigdy nie jechała tą ścieżką z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miała po co, a po drugie – nawet jeśli wybrałaby się w podróż na daleki wschód, zdawałaby sobie sprawę z czyhających tam niebezpieczeństw.
Na jej wyczucie nie jechali długo – najwyżej półtorej godziny. Ale kiedy wreszcie dojechali do ściany lasu, Chimizu zatrzymał się w cieniu i rzekł:
- Posłuchaj. Po drodze musimy kogoś jeszcze odwiedzić. Nie może nas to ominąć, bo to jest nasze pierwsze… Hmm, powiedzmy, że zadanie. Wszystko jest po drodze, więc nie bój się. Mianowicie wpadniemy sobie do mojej starej przyjaciółki – Yushiyi. Tantemone Yushiyi.
- Dobrze, Chimizu-sama.
Konie ruszyły lekkim kłusem przez ciemny, wilgotny las – panowała tutaj całkiem inna atmosfera – było przede wszystkim zimno. Rzadko kiedy słońce zaglądało przez bujne korony drzew, w zasadzie tylko na nielicznych polanach. Las początkowo obfitował w niewielkie drzewa liściaste o rozłożystych koronach oraz w kamienie, natomiast pod wieczór potężne rośliny zaczęły wydawać się wyższe, ale nadal liściaste. Im dalej jechali, tym więcej było wody – mijali bystre, ale ciche i niezbyt szybkie potoki, pojedyncze bajorka lub bagna.
Akane słyszała o tym lesie – z początku wyglądał niewinnie, lecz przy górach był ciemny, iglasty, obfitujący w dziesiątki jezior i źródeł, a na samym końcu zdradzieckich, ostrych skał.
Na noc zatrzymali się przy jednym ze źródeł – zjedli resztkę mięsa i nazbierane przez kilka minut owoce, popijając je wodą z czystego, górskiego źródła. Dopiero wtedy Akane odważyła się zapytać:
- Kim jest Yushiya?
Chimizu uśmiechnął się.
- Miła kobieta. Kiedyś była uczennicą, ale nie mogła znieść stałego towarzystwa – z natury jest samotnikiem. Zrezygnowała więc, ale jej talent był zbyt cenny, byśmy mogli go utracić. Chodzi o to, że praktycznie z niczego – no, bo jak „czymś” można nazwać kilka ziarenek piasku, czy grudkę ziemi? – tworzy wiele przydatnych nam rzeczy. W zasadzie może zmieniać i tworzyć wszystko. Jako pustelniczka zdecydowała się nie zakładać rodziny, a, w sumie, to nawet nie lubi dzieci. Cóż… niestety trzeba byłoby teraz pomyśleć o założeniu familii – w końcu żyje już przeszło siedemset lat.
- Ile, przepraszam, Chimizu-sama? Przecież zrezygnowała z bycia uczniem, a nawet uczeń nie jest nieśmiertelny i w końcu przeminie… żyje tylko dwa razy dłużej, niż normalnie…
- Cóż, dobre pytanie. Jak wiesz, siedemset lat temu nasz świat był jeszcze młody, bo obchodził czterystolecie. Jak również wiesz, dawno nie było już Pierwszego i powstawały nowe rasy. Ona powstała z wymieszania dwóch zupełnie dziwnych ras i… cóż (uwielbiam mówić „cóż”, zauważyłaś, Akane?) żyje do dzisiaj. Na nic nie choruje, kiedyś została ciężko ranna, ale udało nam się ją uratować mimo, iż normalny człowiek nie przeżyłby tego. A, jeszcze jedno – może cię w jej wyglądzie coś "uderzyć" i nie będę się na ciebie denerwował, jeśli sparaliżuje cię ze zdziwienia, bo… no, prawdę powiedziawszy, to mnie też wtedy zamurowało – powiedział wesoło Chimizu i uśmiechnął się na wspomnienie.
Akane dokończyła jedzenie i uznała za stosowne położyć się spać. Jednak kiedy zasypiała, nagle poruszyła się. Usłyszała niespodziewany szelest. Natychmiast wstała, a w jej oczach pojawiła się dziwna szarość. Źrenice powoli wypełniały się owym kolorem, aż zaczęła widzieć wszystko – cal po calu na kilka kilometrów. Mimo nocy wszystko widziała w podczerwieni, każdą mrówkę i każdą mysz. To, co było u góry i pod ziemią również nie było dla niej tajemnicą. Jednak nie zauważyła nic niepokojącego – dookoła była tylko ona i mistrz, poza tym jeszcze śpiące rumaki i zwierzęta leśne.
Poruszyła się raz jeszcze, gdyż ponownie usłyszała szelest. Dochodził on zza niej i chociaż dokładnie wszystko widziała, odwróciła się. Nadal nic niepokojącego nie ujrzała.
- Chimizu-sama… dzieje się coś złego…
Mistrz poruszył się i wstał. Rozglądnął się uważnie dookoła.
- Co się dzieje?
- Słyszałam dwa razy jakiś szelest… ale nic nie widzę – powiedziała, raz jeszcze rozglądając się.
Po chwili oboje znowu usłyszeli jakiś ruch i trzask łamanej gałązki.
- Chimizu-sama, żadne zwierzę nie złamało w tej chwili gałęzi – powiedziała przerażona.
- Spokojnie, Akane. Załatwimy to szybko – powiedział Mistrz i wtedy stało się coś dziwnego.
Wysoki, jasnowłosy mężczyzna zmienił się w jednej chwili w prawdziwego, błękitnego kota o mądrym spojrzeniu i gęstym futerku. Mistrz skoczył w kierunku krzewów. „Jeśli ten ktoś użyłby techniki niewidzialności, jako psychik mogłabym go widzieć… zaraz, to ta gałąź została złamana, jednak po odtworzeniu wzrokowo danych z tego miejsca nie odnotowałam, by był tutaj ktoś, albo coś. Nie umiem też zlokalizować zwierzęcia, lub człowieka, kto takową gałązkę złamał…"
Mistrz w postaci kota uważnie obwąchiwał teren. Po chwili triumfalnie miauknął i mruknął:
- Wyczułem go! – po czym odskoczył.
Chwilę wcześniej w jego miejsce uderzyła czarna strzała. Mistrz natychmiast zmienił się z powrotem w człowieka i spojrzał groźnie na postać, która niemal rozpływała się w mroku. Miała napięty błyszczący łuk, na którym spoczywała kolejna strzała.
- Uważaj, Akane! Przygotuj się, będziemy walczyć!
Uczennica kiwnęła szybko głową, chociaż tak naprawdę była zrozpaczona. Widząc szybkie ruchy mistrza i równie szybkie ruchy przeciwnika straciła pewność siebie. Natychmiast jednak poruszyła ręką, a ziemia popękała i wybuchła. Akane odskoczyła, zauważyła koło siebie Mistrza i natychmiast wylądowała na pewnym gruncie, chwiejnie z początku łapiąc równowagę.
Mistrz wyciągnął głowę do góry i zaczął niuchać w powietrzu niczym kot.
- Ciągle żyje, ale jest na drugim końcu zrobionej przez ciebie dziury. Najprawdopodobniej przemieszcza się i nie jest sam… poznaję – straszne stworzenia! – Hestery!
Akane znała hestery – okropne pół wilki, pół ptaki – tylko z opowieści i podręczników. Co prawda nie posiadały mocy magicznej, ale były silne i szybkie. Od wieków służyły złu, a na wolności było ich coraz mniej.
Uczennica nie wiedziała, co ma robić. W walce z hesterami używa się głównie ognia, lub wody. Wbrew pozorom nie zadziała na nie oślepienie, ponieważ one już są zupełnie ślepe, w dodatku nie lubią przebywać na lądzie i zazwyczaj podczas walk zostają w powietrzu.
- Dobrze, tak więc ja zajmę się tym gościem, a ty spróbuj walczyć z hesterami, które najprawdopodobniej będą mu pomagać…
W tym momencie kilka strzał wbiło się w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą był mistrz. „Świetnie – pomyślała Akane – nie mogę zawalić już pierwszej walki, ale nie spodziewałam się, że będę musiała walczyć z czymś… TAKIM. Od wieków nikogo nie atakowały… co się dzieje?”
Nagle księżyc zaszedł za chmury. Mistrz opowiadał, że jeśli zajdzie taka konieczność, może użyć jednego z ataków tak zwanego Kręgu Dziesięciu Kamieni. Snuł opowieści o tym miejscu, w którym był i w którym złożył przysięgę posługiwania się magicznymi sztuczkami. Owych sztuczek tych nauczyło go właśnie to miejsce. Na każdym kamieniu był inny znak, każdy kamień zawierał bowiem inny trik. Kamienie nosiły kolejno nazwy: kwiatu, wody, ognia, księżyca, dnia, wolności, życia i śmierci (był to jeden kamień o nazwie z dwóch słów), słowa, wiatru oraz sprawiedliwości.
Przygotowała się więc do ataku zwanego Pełnią Księżycowego Blasku. W duchu modliła się, aby ten atak zakończył wszystko, ponieważ i tak był potężny i niszczył tak wiele istnień i rzeczy martwych…
W jednej chwili doszło do kolejnego, potężniejszego wybuchu. Nic w promieniu piętnastu mil nie uchroniło swojego życia, prócz Akane i samego Mistrza. Atak miał bowiem właściwości, które chronią współtowarzyszących atakującemu. Dwa, biedne rumaki stały pod najbardziej odległą od Akane ścianą lasu i cicho rżały.
- U góry! – krzyknął Chimizu.
Akane odskoczyła w ostatniej chwili, ale jedna ze strzał cięła jej ramię. Dziewczyna jęknęła i natychmiast wytworzyła na ręce palący ogień, który po prostu rzuciła w kierunku odlatujących hester. Na jednej z nich znajdowała się zakapturzona postać, zupełnie nie tknięta przez jakikolwiek atak, szykująca się do kolejnego strzału. Akane drgnęła i jęknęła z bólu, ale mimo to wytworzyła następny promień, celując dokładnie w głowę jednej z hester.
Udało się. Tym razem brunetka trafiła w jedno ze stworzeń, które zaczęło się palić, a po chwili nie został z niego nawet popiół. W tym samym momencie jakaś strzała poleciała w kierunku postaci siedzącej na wilkoptaku. Mistrz naciągał na cięciwę łuku następną strzałę.
- Nie mówiłem ci jeszcze, czym walczę prócz magii? Wybacz, zapomniałem. A nawiasem, fajny przeciwnik – specjalizuje się w tym samym, co ja. Wykończ hestery.
Akane skinęła głową, patrząc w kierunku mistrza. Wiedziała, że będzie trudno pokonać te potwory, dlatego przygotowała pułapkę – wytworzyła więcej ognia. Mianowicie była to płonąca, duża ściana. Co prawda Akane włożyła w nią dużo swojej siły, ale opłaciło się. Postać, zajęta strzelaniem w Chimizu, dopiero po chwili zauważyła pędzącą w jej kierunku ścianę. Podskoczyła więc do góry (a robiąc to ominęła dodatkowo kilka strzał), a opadła na jedną z czterech hester, które pozostały w walce.
Brunetka nie miała za bardzo gdzie się ukryć – ściana lasu była daleko, za sprawą ataku, jaki zadał Mistrz. Teraz postać zauważyła, że chcą wykończyć jej zwierzęta, które są bardzo pomocne w walce i skoncentrowała się na tym, aby szybko wyeliminować Akane.
Parę strzał wbiło się w rządku jedna po drugiej. Uczennica biegła tak szybko, na ile było ją stać, próbując dodatkowo leczyć swoje ramię. Po chwili zatrzymała się i energicznym ruchem rzuciła w kierunku postaci ścianę magicznej mocy. Zderzyła się ona ze strzałami Mistrza, trafiając ze zmniejszoną mocą w jedną z hester. Postać zniknęła.
Akane miała złe przeczucie. I wszystko się zgadzało, bo po chwili dostała łukiem w twarz. Nieznajomy z niesamowitą prędkością atakował brunetkę, co dowiodło, że jego ruchy są płynne również na ziemi. Nie trwało to jednak długo, gdyż do akcji wkroczył błękitny kot, który zaatakował postać od tyłu. Ta wywinęła się spod jego szponów, które okazały się być zatrute. Akane natychmiast poderwała się i wytworzyła następną falę mocy, która i tak nie trafiła w szybką i zwinną postać.
Mistrz z powrotem zmienił się w człowieka i przywołał swój łuk. W powietrzu pojawił się zarys drewnianej broni z od razu przygotowaną strzałą. Gdy Chimizu strzelił, na plecach zmaterializował mu się od razu kołczan pełen strzał. Wyciągnął kilka z nich, w których znajdowały się inne od wszystkich, zielone pióra.
- Sztuka łucznika numer jeden – niesione w kierunku wroga – wyszeptał.
Sześć strzał poszybowało w górę, za uciekającą postacią. Wszystkie odskoczyły od wroga i zaatakowały z czterech stron świata, od góry i od dołu. Ale ruchy przeciwnika stały się tak szybkie, że prawie nie było go widać. Pojawiła się co chwilę w najmniej oczekiwanym miejscu i momencie.
- Akane, to nie jest wróg dla ciebie. Możliwe, że sam sobie nie poradzę, ale ty powinnaś teraz stanąć na boku i leczyć rany, uwierz mi. Lepsza będzie dla mnie pomoc bez ran, niż z ranami. I nie ma żadnego „ale”, zrozumiałaś? Jeśli mam do czynienia z łucznikiem, odpowiem łukiem i strzałami. Jeśli mam do czynienia z kimś tak szybkim i zwinnym… odpowiem szybkością i zwinnością!
I po chwili nie było go już widać, gdyż po błyskawicznej zamianie w kota przepadł bez śladu. Brunetka natychmiast zaczęła leczyć rany, ale co chwilę spoglądała na walkę. Akane nie marnowała już energii używaniem specjalnych oczu, ale miało to w tej sytuacji jedną wadę. Normalnymi oczyma prawie nic nie było widać, postacie biegały, skakały, mijały się ze sobą, albo zderzały w zaciętej walce.
A ran nie można było wyleczyć szybko. Zwłaszcza tej solidnie krwawiącej, z ramienia. Sprawiała ona wiele kłopotów. Bolała bardzo, szczególnie przy leczeniu jej – polegało to na stworzeniu małego, niebieskiego (czasami też zielonego) pyłku, który był w rzeczywistości magiczną mocą. Specjalnie wytrenowana siła nie łagodziła bólu, ale leczyła ranę. Dopiero po zniknięciu jakiejkolwiek oznaki obecności blizny ból znikał.
Na moment znowu uaktywniła oczy, aby zorientować się w sytuacji. Uczennica dokładnie widziała każdy ruch Mistrza i nieznanej postaci. Niestety, ów osoba bardzo dobrze zabezpieczyła się przed tego typu sztuczkami, ponieważ otaczała ją mgła tajemnicy – Uczennica nie mogła dowiedzieć się o niej nic konkretnego. I wtedy stało się coś, co spowodowało, że zamarła.
Pozdrawiam
.