-I…jak było?
I jak było, zaczęła swą spokojnością opowiadać Zgadi.
Matka w końcu zobaczyła aparat (dokładniej jego zawartość po włączeniu), początkowo nie skojarzyła faktów, następnie owa informacja nie docierała do niej. Trzęsącymi rękami upuściła aparat na ziemię, mąż zbudzony krzykiem, jeszcze zaspany, nie wiedział, o co chodzi. Podszedł do żony, lecz ta upadła, dosłownie wszędzie się z niej lało, leżała na podłodze wśród swych wymieszanych łez z wymiocinami. Na jej twarzy widniał strach i ból. Nie wiedziała i nie mogła uwierzyć w to co i jak się stało. Mąż przykucnął przy niej i z przerażeniem zapytał „Kochanie… co się stało?”. Żona wskazała palcem na aparat. On następnie wziął go do ręki, otarłszy ubrudzony ekran rękawem. Był w szoku, również jak i ona nie wierzył własnym oczom. Czyżby to jakiś żart? Niestety dla niego, okazało się, iż nie.
Nie chcąc mówić tego samego, co już wcześniej nastąpiło, bardzo podobne zachowanie do swej żony, lecz bez, aż takiego szlochu.
Główka dziecka w pokoju, skojarzenie faktów itd.
Później zobaczenie śpiącej Anny w pokoju, chęć, początkowa, jej zabicia, jako podejrzanego sprawcy, agresja w jej kierunku, skojarzenie tego wszystkiego z nią. Ona wybudzona, nieświadoma, tego co się stało, spytała „o co do cholery chodzi?”.
W końcu uszła z życiem, również wpadła w panikę. Upierała się, że nie ma pojęcia, jak to się stało i że ktoś ją zaatakował. Później nastąpił telefon do policji, mieszane uczucia, brak zaufania do Anny i zastanawianie się, czy ona byłaby zdolna do tego czynu.
W końcu wszyscy pogrążeni w rozpaczy i milczeniu, siedli na kanapie…
Więc sobie już poszłam.
-Ale, czemu, czy Tobie ich nie szkoda?
-Takich w ludzkim mniemaniu szczęśliwych małżeństw jest jeszcze bardzo wiele, dzięki nam to ma ciekawszy życiorys i tajemniczą zagadkę –nierozwiązywalną raczej. Odpowiadając na zapytanie, czy oni na to zasłużyli, odpowiem, że jakiś powód znalazłby się, chociaż to niezbyt istotne dla nas.
-No, ale…ale.. Aha…
* * *
Następnie, gdy Sabina przestała przeżywać przebyte wydarzenie, Zgad wydała coś w rodzaju polecenia:
„Jesteś mało odporna psychicznie –takowa jesteś zbyteczna, więc do planu dnia dorzuć codzienne oględziny pogrzebów, w końcu reakcje ludzi na smutek nie będą ci obce, wręcz nudne, będą ci w końcu bardzo znajome, wtedy wreszcie uzyskasz znieczulicę”.
* * *
Jechały seledynowym autobusem na cmentarz, przed nimi siedziały jakieś dziewczyny, ogółem było cicho, większość (świadomie, lub nie mając innego wyboru), przysłuchiwało się ich rozmowie. Jeszcze ktoś inny słuchał radia na komórce, słychać było z jego słuchawek dziecięcy śpiew „POM, POM, niao”.
Dialog dziewczyn siedzących przed Sabiną:
-Wiesz, śnił mi się dziś ciekawy sen, w pewnym sensie pokazywał tendencję ludzi do zdania jednostki, w sytuacji egoistycznej chęci do czegokolwiek.
-No, gadaj.
(na tym przystanku wysiada słuchający radia komórkowego)
-Wiesz, pewnie oglądam zbyt wiele TV, czy coś i stąd ten schematyczny sen, a może po prostu za bardzo przeżywam pewną sytuację?
-Jaką sytuację?
-Ostatnio przechodząc przez ulicę, czekając na przejściu, widziałam grupkę osób, tych tzw. osiedlowych chuliganów, takie tapeciary, dresy itp. Rozumiesz?
Oczywiście byłam świadkiem pewnej zaistniałej i powtarzającej się, dość częstej sytuacji – bili jakiegoś chłopaka. W końcu stanęła w jego obronie jedna z grupkowych dziewczyn, oczywiście została zignorowana przez większość tej bandy. Nie dołączyłam do tej dziewczyny, aby pomóc powstrzymywać jej znajomych od wykonywanego przez nich obecnie czynu, czyli mam na myśli bicie jakiegoś ich innego znajomego. Nie za wiele bym pomogła, nawet wręcz przeciwnie, poza tym nie miałam również pojęcia, kim oni są, a także, o co im poszło. Zresztą, jak podeszła jakaś babka z ochrzanem do nich, oni wulgarnie (także ofiara) dali jej do zrozumienia, aby sobie poszła i nie wtrącała się w ich sprawy.
-Taak, takich typów jest zdecydowanie wiele, takie coś jest żałosne! Ale, hehe, no opowiadaj ten sen.
-Zbiegowisko ludzi z lekko zaznaczonym konturem i jego pastelowym wypełnieniem – tłoczył się na środku placu. Tego zabytkowego, wyłożonego kamieniem, niedaleko mojego domu. Jako ciekawska z natury osoba podeszłam bliżej i początkowo, niby z daleka przysłuchiwałam się komentarzom. Może jakieś dziwactwo spadło z nieba albo narodził się gołąb o dwóch kloakach, zdolny zasrać dwa pomniki w jednej chwili? A może doszło już do tego, że ludzi nieosądzonych linczuje się publicznie, przez uścisk pozbawiając powietrza?
Naprawdę mnie to interesowało.
Im bliżej znajdowałam się centrum, tym gęstość ciał stawała się większa, i tym mniej można było zobaczyć. Szturchnęłam więc mężczyznę stojącego obok:
- Co tam się dzieje?
- Bomba, bomba droga pani – odparł starym, zachrypniętym głosem. Ubrany był schludnie i układnie uczesany, a brodę miał jak jakiś Pavarotti.
- Ale jak to bomba? - spytałam zdziwiona. - Tak na środku placu?
- Tak. Właśnie – pokiwał głową, po czym wyciągnął szyję chcąc uważniej przyjrzeć się zjawisku.
Zaintrygowała mnie jego odpowiedź. Zupełnie jak reszta masy ludzkiej tłoczącej się wkoło, nagle poczułam, że chcę zobaczyć tę bombę. Koniecznie. Jak ona może wyglądać? Czy jest nowoczesna jak w filmach, czy przestarzała, przeżarta rdzą i oblepiona ziemią? I skąd ona się tak właściwie wzięła? Przecisnęłam się przez wszystkie pokłady gęstego tłumu i stanęłam tuż naprzeciw niej.
Leżała spokojnie na ziemi, pomiędzy dwoma kamieniami. Wyglądała zwyczajnie, zupełnie tak, jak wyobrażałam sobie bombę. Nie była warta tego, żeby się do niej przepychać. Przeciętna kupa ciemnego żelastwa w kształcie kropli wody i z czterema lotkami, co to niby mają stabilizować ją w czasie spadania. Zwykła. Lotnicza.
- Co z nią zrobimy?
- Zrzućmy z budynku, zobaczymy jak pierdyknie!
- Rozmontujmy.
- Tak, ciekawe jak działa!
- Zgłośmy na policję. To niedopuszczalne, żeby coś takiego leżało w centrum miasta.
- Zniszczmy!
- Tak, zniszczmy!
- Pewnie podróba.
- Fake!
- Tak nie uchodzi! Toż to pamiątka powojenna. Dziad mój życie oddał żebyście teraz mogli takie dziwy oglądać. Do muzeum z nią!
- Rozsadzić, rozsadzić! Niech rozjaśni nocne niebo. Niech pokaże, ile jest warta!
- Nigdy! Trzeba rozbroić, żebyśmy wszyscy mogli spać spokojnie.
- I zbierzmy komisję, niech ustali przyczynę.
- Mnie zróbcie przewodniczącym.
- Sprzedajmy ją!
*Pstryk* Ktoś zrobił zdjęcie.
- Ludzie – stwierdziłam spokojnie, wiedząc, że nie należy siać paniki. – Odsuńcie się, to niebezpieczne. Ktoś niech zadzwoni po antyterrorystów. Oni ją rozbroją, zabezpieczą.
- To nie ich własność! Myśmy ją znaleźli, to nam należy się nagroda.
- Sprzedajmy ją i podzielmy zyski! Każdemu po równo.
- Dzieciarnia się nie liczy.
- Idź pan. Staruchy się nie liczą. Dzieci mają równe prawa!
- Nie prawda! Dzieci i ryby...
- A właśnie, że prawda!
Zrobiłam krok w tył, a masa ciał wypchnęła mnie na obwód pierścienia, który zdążył urosnąć pod moją nieobecność. Zdawało mi się, że cały czas rośnie, i że będzie rósł aż do samego końca. Nie brakowało chętnych, chcących stać się częścią tłumu, chcących zobaczyć bombę.
- Ludzie – westchnęłam cicho – odsuńcie się, to niebezpieczne.
Ale nikt nie chciał mnie słuchać. Stali tam, zwartą grupą i ciągle się do niej zbliżali. Pierścień kurczył się. Ludzie coraz chętniej wyciągali ręce po swoją własność.
- Moje!
- Moje!
Postanowiłam wrócić do domu.
Nie opuściłam nawet placu, kiedy podbiegł do mnie chłopczyk. Miał może z siedem lat, śliczne, czarne loczki i wielkie, brązowe oczy. Słodki, mały dzieciaczek w przetartych ogrodniczkach i brązowej czapce.
- Trzeba ich ratować! - krzyknął przejmująco i złapał mnie za spódnicę. - Proszę, musi mi pani pomóc! Trzeba ich ostrzec – jęczał błagalnym tonem. - Proszę, niech mi pani pomoże! - Do jego dziecięcych oczu napłynęły łzy.
- To nie ma sensu, oni i tak nie słuchają – oświadczyłam spokojnie.
- Na pewno – zająknął się – na pewno jeżeli będziemy bardzo się starać, jeżeli będziemy głośno krzyczeć... wtedy na pewno nas usłyszą.
- Nie – uśmiechnęłam się – nie zwrócą na ciebie uwagi.
- To naprawdę może się udać! Trzeba tylko próbować, próbować aż do skutku – ze wszystkich sił starał się mnie przekonać. - Kiedyś na pewno usłyszą! Przecież oni tam wszyscy zginą!
Zostawiłam go.
Stał jeszcze przez chwilę w miejscu, spoglądał to na mnie, to na nich. Miął pewnie nadzieję, że zmienię zdanie, że ich uratuję.
Szybko przestał się łudzić i pobiegł w ich stronę wrzeszcząc swoje „to niebezpieczne”.
To niebezpieczne.
To niebezpieczne.
To niebezpieczne.
Powtarzał to w kółko, swoim dziecięcym, przejmującym tonem. Próbował przebić się przez setki skłóconych okrzyków. To moje, moja własność! Słyszałam jego głos, i pewnie tylko ja, bardzo wyraźnie, przez całą drogę do domu. Z biegiem czasu zaczął słabnąć, zacierać się gdzieś w przestrzeni.
Ostatecznie zagłuszył go huk eksplodującej bomby.
-No, joaa, jak tak można! Trzeba być debilem, aby tak się zachować, dostali ostrzeżenie i nic, a bomba no to wiadomo, że wybuchnie.
Nie chciało się jej już tłumaczyć, swej koleżance, że we śnie chodziło o raczej coś innego.
Wysiadły na tym przystanku, co Zgad i Saba.
Dziewczyny się rozdzieliły, każda poszła w swą stronę, jedna z nich szła przed nimi( ta co zbulwersowała się wielce, postawą ludzi we śnie znajomej swej ).
Podbiegła do niej inna znajoma jeszcze, z informacją, że to mało prawdopodobne, ale jest nieopodal sławny aktor, zachęcała ją do biegnięcia do niego. Ta odpowiedziała;
-Ale to głupie, jak idiotki będziemy piszczeć do jakiegoś aktora, jak one…? (spojrzała na grupę piszczących dziewczyn, którymi ten aktor był otoczony).
-To jest przecież (podała imię i nazwisko)! z (nazwa serialu)!
-Serio? To ON? Z TEGO serialu?!
W końcu obie pobiegły podniecone do niego. No cóż, nie ma to jak hipokryzja.
Sabina się lekko roześmiała z tej sytuacji.
Zgadi nie przejęła się tym zbytnio (w sensie, żadnych emocji z jej strony), z lekkim zaciekawieniem, (lecz małym), obserwowała tą sytuację, która miała miejsce przed chwilą.
Spojrzała na postać Sabiny i pomyślała „Widzę małą zmianę w jej osobie, dostrzega różne sytuacje z jej otoczenia, których wcześniej nie dostrzegała”.
Zgad była świadom tego, że Sabina na pewno również tak zinterpretowałaby sen owej dziewczyny, jak znajoma tej dziewczyny. Jeszcze nie tak dawno byłaby skłonna zachowywać się tak, z czego teraz się wyśmiewa. Dokładniej – teraz również tak by się zachowała, ale pod wpływem osoby niejakiej Zgad, Sabina stopniowo staje się inna.
_________________________________________________
Fragment (sen) "Zbiegowisko ludzi(...)-(...)Ostatecznie zagłuszył go huk eksplodującej bomby." nie jest mojego autorstwa, ale bardzo mi się spodobał, za zgodą autorki
Miraż, użyłam go w moim opku. ;P
źródło:http://www.pisanepiorem.fora.pl/opowiadania,4/bomba,2249.htmlMam nadzieję, że aż tak bardzo nie zniesławiłam jej twórczość w moim pseudo-opowiadaniu. o;
Cytując ją, jej opowiadanko jest o
Znienawidzonym przeze mnie motywem jest ogólnoświatowe przekonanie, że jak się czegoś bardzo chce to to się spełni. Plus takie parcie na bezinteresowną pomoc tym, którzy zwyczajnie mają cię tam, gdzie się plecy kończą. Normalnie aż mnie nosi jak coś takiego widzę.