mi na szczescie jeszcze nikt z rodziny nie umarl...ale ze zwierzat,moj chomiczek Fredek.
Byl taki kochany,zawsze przychodzil na zawolanie,biegal grzecznie po pokoju,lizal moje palce,przychodzil kiedy szelescilam jedzeniem ...ale pewnego dnia nie przyszedl.Umarl skulony w domku ,wygladal jagby spal....ale byl zimny i twardy......zakopalismy go w parku nad Menem.....
Tez mysle zeby po smierci sie spalic....choc kiedy mysle ze jeszcze bede zyla kiedy wrzuca mnie do ognia....brrrrr....ale to chociarz lepsze niz obudzenie sie w t´rumnie i uduszenie.....