Oj ludu, ludu - ileż toksycznych związków dookoła
Wcześniej nie zauważałam tego zjawiska w aż takiej skali. Wszędzie problemy, gdzie indziej problemy, tu też problemy a tam? problemy!
Jedna strona stara się za bardzo, podczas gdy druga strona uważa, że i tak nie wystarczająco i na swoją połowicę kieruje działania dręczące, samej do związku nie wnosząc nic.
Inne przypadki: ledwo na siebie patrzeć mogą, ale trwają w związku bo nie mają pewności czy później kogoś znajdą...
Kolejne przypadki: zupełne niedopasowanie względem sposobu spędzania czasu: jedna strona jest wielce imprezowa-towarzyska, druga strona: kanapowo-kameralna, co powoduje zgrzyty,tarcia, spięcia, czasami wybuch: bo albo żadne nie chce iść na kompromis, a jak już jakoś dojdą do porozumienia to osoba swoje ustępstwo gloryfikuje jako wielkie poświęcenie i wypomina to czas cały...
Stawianie jakichś chorych ultimatum. Fe.
Ludu! Co to się porobiło? Czy ludzie z filmów czy z innych źródeł przyswoili sobie wzorzec, że jak nie ma wzajemnego "żarcia się" to więzi nie ma?
A może to dlatego, że ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać? A jeżeli nawet próbują, to nie potrafią słuchać? Być może pchają się w związki, bo nie rozumieją jego istoty - np. szukają w związku opiekuna/ochroniarza/przewodnika po życiu/worka treningowego a co znajdują? Partnera i zawiedzeni są: bo oczekiwań nie spełnia.
Nastrój filozoficzny spowodowany wczorajszym czczeniem wolności(pinacolada, kamikadze, white russian, sex on the beach i żubrówka z jabłkowym - mmmmm! )