Wróciłam do domciu, plecak rzuciłam w kąt, idę włączyć komputer, wchodzę do pokoju, witam się ze szczurami i...
Nie ma glucicy -___-'
Patrzę, drucik którym zamknięta były drzwiczki od klatki, był przegryziony. Przestaję się ruszać, wstrzymuję oddech i nasłuchuję. W końcu musiałam wywalić chłopaków z pokoju bo cały czas któryś gryzł ziarenka, w każdym bądź razie kiedy było już cicho, od razu usłyszałam szurnięcie pod szafą. Odsunęłam ją na tyle na ile mogłam (ciężkie i wielkie to dziadostwo)
Zanim udało mi się ją złapać, zeżarła prawie pół gerberka, a że jadła z moich palców (Paskuda jest w miarę oswojona, ale chyba trochę stresuje ją nowe otoczenie), rękę miałam całą utytłaną w brudzie (pokój odziedziczyłam po bracie, który za meblami chyba nigdy nie sprzątał).
W końcu i tak musiałam ją wystraszyć bambusowym dylem do podpierania kwiatków (żem ją z tamtąd "wygarnęła"), złapałam paskudę (aż się przeraziłam, jakie toto brudne) i wsadziłam do klatki. Drucik jest nowy (grubszy
) i na razie wszystko ok.
Szczelina była na tyle wąska, że moi chłopcy w życiu by się nie dostali.
Co za glutka no...