Na początku może trochę nie wyjaśnione, ale wszystko w swoim czasie. Trzeba dać kres komediom, niech zapanują fantastyczne
... W tym opowiadaniu dwa elfy uciekają z kraju ludzi, bo urodziły się właśnie tutaj. Nie są rodziną, ale przypadek ich spotkania będzie niedługo wyjaśniony
. Zapraszam do czytania!
PROLOG Po jej twarzy przemknął cień uśmiechu, lecz pojawił się on tylko w ułamku sekundy. Potem znowu spoważniała. Wyprostowała swoje ciało i powstała jak na baczność. Potem znowu przelotnie uśmiechnęła się.
- Myślałam, że będziesz inny – odezwała się w końcu bezbarwnym głosem, ale siliła się chyba, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Też tak myślałem – odparł mężczyzna z cygarem, siedzący do niej tyłem w fotelu.
Znajdowali się sami w wielkim pomieszczeniu, na którego metalowych ścianach połyskiwały ekrany. Widocznie pochodziły od kamer. Ale owych kamer musiały być setki, a może tysiące.
Za kobietą, której wygląd nasuwał skojarzenia z niepozorną nastolatką były drzwi, jedyne miejsce w metalowej ścianie, gdzie nie znajdowały się monitory, lub kolorowe guziki.
- Rozmawiamy chyba o poważnych sprawach… Richard – powiedziała zimno kobieta znowu starając się powstrzymać od uśmiechu.
Po chwili nie wytrzymała i zaczęła chichotać, co najwyraźniej wywołało irytację u mężczyzny, który na chwilę powstał. Teraz widać było nieco więcej, zza fotela; miał łysą głowę, widocznie okulary i grubą, niebieską marynarkę. Był dość duży. Dygotał ze złości.
- Czy ty się bawisz ze mną w kotka i myszkę? – warknął, tłumiąc złość, co wyraźnie mu się nie udawało.
- Możliwe – powiedziała spokojnie ona.
Chyba chciał się odwrócić, ale jakaś siła go powstrzymała. Coraz bardziej dygotał ze złości, a jego pięści zaciskały się.
- Dlaczego tu przyszłaś?! Chcesz mnie zabić, zranić, a może zniszczyć?! Nie boję się ciebie, nie boję się twoich głupich sztuczek i nie boję się twoich… twoich…
- A właśnie – powiedziała ona z triumfem. – Ja nie robię żartów, nie kłam przed samym sobą. Mogłabym cię już zniszczyć dawno temu – tutaj pojawiła się odrobina wściekłości. – Ale byłam przepełniona żalem. Zabiłeś go, on nigdy nie wróci! Ale chyba ja tutaj dyktuję, kto ma umrzeć, a kto nie, w końcu ja odgrywam tę rolę! Zniszczyłeś mnie! Nie rozumiesz tego, nędzny śmiertelniku, grzeszniku bez serca?! – teraz była już taka zła, że cała drżała ze wściekłości.
- Dość! – mężczyzna odwrócił się do niej.
Patrzyli na siebie. Mężczyzna, który miał zupełnie bladą i „naciągniętą” twarz. Nie miał zarostu, ani włosów, a jego oczy skrywały duże, plastikowe okulary.
Marynarka i ciemny krawat, oraz długie, zdarte dżinsy. Wyraźnie widać było, że próbował dostojnie ubrać się tylko u góry ciała.
- Co ty sobie myślisz, przychodząc tutaj?
- Jeszcze nie wiem, ale myśli mam równe – powiedziała chciwie kobieta.
Mężczyzna wyprostował się, sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął z niej czarny pistolet, celując w kobietę.
- Zgiń! Zgiń i nigdy tutaj nie przychodź! – parę kul przecięło jej ciało, lecz wyleciało i z głośnym trzaskiem odbiło się od drzwi. Kobieta nadal stała, ale teraz śmiała się w głos.
- Tą zabawką mnie nie zabijesz. Nie zabijesz mnie niczym. Zginiesz tak, jak chciałeś, abym ja zginęła!
Uniosła dłoń, a wokół niej zaczęły tworzyć się pierścienie. Powoli znikały, ustępując miejsca wielkiej, mosiężnej kosie. Jej ostrze było niewiarygodnie lśniące.
- Nie zrobisz tego… - wymamrotał cicho mężczyzna.
- Zrobię! – kobieta wzięła zamach.
- Nie wiesz, co robisz…
Ale w tym momencie ona podbiegła do niego, cięła z całej siły kosą. Ostatnią rzecz, jaką ujrzał mężczyzna, był srebrny wisiorek z krzyżem, zarośnięty winoroślą…
ROZDZIAŁ I Siedziała na kamieniu i spoglądała w ciemną, czarną toń, jakby ktoś na środku tego jeziora rozlał atrament. Wiatr robił małe fale, a słońce połyskiwało na tafli.
Kiedy usłyszała ruch w zaroślach uniosła się, chwyciła rękojeść miecza, a jej wisiorek z krzyżem splątanym winoroślą zabłysnął na piersi.
- Charl, czy to ty?! – warknęła ostrzegawczo kobieta.
Kolejne poruszenie się, tym razem gdzieś w pobliżu. Kobieta wyjęła miecz z pochwy, narzuciła na głowę kaptur i podeszła do swojego czarnego jednorożca, Posłańca Mroku. Chwyciła wodze i spojrzała na zarośla. Ciemne chmury zaczęły kłębić się wokół słońca.
A kobieta szybko chwyciła w swoje ręce wodze drugiego rumaka, dość szarego, bez rogu. Zaklęła pod nosem.
Kiedy słońce całkowicie zakryły chmury, a drzewa wokół jeziora zakołysały się w powiewach wiatru, kobieta z lekka docisnęła łydki, a jednorożec ruszył galopem, usiłując zmusić szarego konia do szybszego tempa.
Po chwili z zarośli wyskoczyli trzej rośli mężczyźni z toporami w ręku. Prawie nic nie zakrywało ich ciała, ale od pasa w dół były przywiązane kawałki gnijącego materiału. Stwory te były całe owłosione, miały żółte zęby, śmierdziały i były brudne, a z ich ust ciekła ślina. Były to trolle. Mieszkali w górach i ścigali tę kobietę da króla, który chciał wytępić… wszystkie elfy! Całe wojsko nie mogło schwytać jednego elfa, byłoby za wolne, a trolle doskonale sobie z czymś takim radziły i wielu Rodziejów padło już ich ofiarą.
Tak, więc kobieta była elfką, nazywała się Meshi i była Rodziejką. To były nieliczne elfy, które mogły zmienić się za pomocą magii w różne stworzenia, oczywiście podobne do zwierząt.
Rodzieje byli silni, elfy też były. Połączenie wskazywało na wielką moc magiczną, dodając jeszcze to, że obie grupy obie grupy mają predyspozycje do walki na miecze i strzelaniu z łuków. Ale trolle były odporne na magię, a byle strzała nie mogła im nic więcej zrobić niż to, że poczują ukłucie, jakby ktoś delikatnie wkuł igiełkę.
Teraz zaś trzy wielkie trolle jednym susem pokonywały z pięć metrów, jednorożce biegały dość szybko, ale Posłaniec Mroku miał na sobie jeszcze dodatkowy ciężar, który wyrywał się i nie wiedział, w jakim są położeniu.
- Głupi koń – powiedziała słodko i śpiewnie elfka, jak ma w zwyczaju ta rasa, ale w tej wypowiedzi czuć było też nutkę gniewu.
Odcięła z pewną trudnością sztyletem wodze szarego rumaka od siodła. Posłaniec Mroku natychmiast przyspieszył, trolle ze swymi maczugami chybiły o włos. Teraz zostawały daleko w tyle.
Elfka popatrzyła w tył, trolle nadal ją goniły. Była już prawie na drugiej stronie jeziora, gdzie rozpoczynał się trakt. Tam, gdzie była, był większy trakt, do miasta Ellensmith. Lecz ten mniejszy prowadził tylko do małej, ubogiej wioski Ellen. Kiedyś, bowiem w tej małej, popularnej wiosce skryła się Ellen, królowa elfów w czasie długiej wojny.
Elfka pogalopowała szybko. Kiedy była na początku traktu, trolle wbiegły na drugą stronę jeziora…
***
Tymczasem elf, Charlie Gliems, dotarł do miasta Ellensmith i podnosząc nieco głowę, by zasłaniający kaptur mu nie zawadzał, ujrzał szyld z napisem: „Tawerna pod Złotym Miedziakiem”. Zaśmiał się i wkroczył do środka budynku.
W środku było tłoczno, panował hałas, czuć było alkoholem. Pewien wędrowiec snuł historie ze swoich wędrówek, a stary barman, sknera, Mark Simson bezsensownie czyścił błyszczący już blat.
Charlie podszedł do owego blatu i rzucił sakwę, w której już kończyły się monety. Wskazał palcem na duże piwo i skinął głową.
Mark popatrzył na niego ponuro, zajrzał do sakwy, ale kiedy ujrzał dwie srebrne monety jego oczy zaświeciły się i chwycił sakwę chciwie, wrzucając jej zawartość do dużej paczki. Po chwili Charlie z kuflem piwa usiadł nieco z boku, ale z nadstawionym uchem i pociągnął łyk napoju.
Czekał małą chwilę, kiedy usłyszał, jak wstaje panna Pansy, plotkara znana w całym mieście, pochodząca jednak z wioski Ellen. Rozmowy ucichły, opowieść została przerwana.
Panna Pansy odchrząknęła – trochę jednak za późno, bo wszystkie pary gałek ocznych patrzyły wprost na tą starą pannę, umalowaną jak lalkę, pulchniutką i nieco groźną.
Panna Pansy spojrzała na Marka Simsona, który przestał szurać swoją nieodłączną ściereczką i usiadł na wysokim stołku.
- Tak, więc – zaczęła głośno i piskliwie panna Pansy – jesteśmy wolnymi ludźmi! Bitwa z naszym królem dobiegła końca. Spotkał się ze Śmiercią, której już nie zdołał pokonać! A po drugie, jego żona Willa de Fri miała kochanka! Wiecie, ja bym chciała być królową – zaśmiała się panna Pansy.
Wszyscy ludzie zaczęli klaskać i wiwatować. Już panna Pansy miała usiąść, gdy powstał Charlie.
- Skąd panna wie o tym, że jest koniec wojny? Przecież to jest główny cel, ale ludzie obiecali też pomóc elfom odzyskać wolność, czyż nie? Może wasz nowy król nie wydał takiego rozkazu? – zapytał swoim spokojnym, elfim głosem.
- My nie mamy króla – parsknęła panna Pansy. – Jesteśmy wolni. A teraz nie potrzebna jest już nam pomoc elfów. Jeślibyś to powiedział przed całym państwem, skazaliby cię na szubienicę, młodzieńcze, bo bronisz tych, których nie da się już obronić!
Przez chwilę Charlie miał nieodpartą pokusę odsłonięcia twarzy, ale uznał, że to zły pomysł i wyszedł z tawerny, kierując się nad jezioro. Szedł przez chwilę w milczeniu i podziwiał obłoki. Kiedy wszedł na trakt, kopał jakiś kamień. Kiedy droga skręciła ujrzał bujne zarośla.
Powoli, cicho i spokojnie spojrzał przez nie. Dreszcz przeszedł mu po plecach. Z drugiej strony jeziora stali trolle i wyraźnie ze sobą rozmawiali, w swojej gawrze. Jego rumak próbował znaleźć jakiejś drogi ucieczki. Ale nigdzie nie mógł jej znaleźć.
Charlie wyszedł cicho do rumaka, pogładzi jego sierść i wyszedł z nim na trakt. Droga ta była dłuższa, niż koło jeziora, ale też wiodła do wioski Ellen. Tym razem musiał niezbyt wygodnie ująć przecięte wodze i ruszyć w kierunku jedynej osady, gdzie mogła uciec Meshi, oczywiście, jeżeli nie została już zabita przez trolli.
***
- Zabiję cię, Charlie, gdzieżeś się podziewał, jak ja miała kłopoty – zapytała czerwona ze złości Meshi.
- Słuchałem o tym, że ludzie zdradzili elfy po wygraniu wojny z królem, ale jeżeli nie chcesz wiedzieć – proszę bardzo - łaski mi nie robisz!
Stali o północy pod jakąś nawiedzoną stodołą i kłócili się o dalsze plany. W końcu Meshi całkiem podenerwowana rzekła do swojego elfiego towarzysza, Charlie’go:
- Najlepiej, to się rozdzielmy!
- Będzie nam grozić większe niebezpieczeństwo…
- Jedziemy na południe, do gór i nie ma o niczym innym mowy! – syknęła w końcu elfka. – A teraz pomóż mi rozłożyć obóz…
Charlie z rezygnacją wyciągnął z juków potrzebne rzeczy. Potem zjedli kolację w milczeniu i spoczęli na swych posłaniach. Elf patrzył się w gwiazdy i myślał: „Z elfkami elfy nigdy nie wygrają… O nie, na pewno!”