Dziwnie mi sie zrobilo jak dzis weszlam na Forum i zwrocilam uwage na ten post. Zbieg okolicznosci... ???
Mieszkamy w mieszkaniu w 5tke (w sumie sami studenci). I jak to w sobote (prawie miesiac temu)... Imprezka... Moja przyjaciolka miala urodziny. Wpadlo wielu znajomych i oczywiscie jej chlopak rowniez. Bawilismy sie swietnie. Jeszcze tego samego wieczoru ona powiedziala, ze sa to jej najlepsze urodzinki w zyciu.
Dwa dni pozniej jej chlopak pojechal do domu. Jak zwykle po jego powrocie cwierkali do siebie przez komorki pol wieczoru. Rano mialam isc na wyklady i nie doszlam... zobaczylam swoja przyjaciolke zaplakana na podlodze w przedpokoju, cala roztrzesiona... Jej chlopak jadac do pracy zginal w wypadku samochodowym.
Kiedy to uslyszalam, nogi sie podemna ugiely. Autentycznie nie wiedzialam co jej powiedziec. Pocieszac "jakos to bedzie" ? Przeciez to bez sens. Siedzialysmy razem na tej podlodze i ryczalysmy. Ona powiedziala to co ja tez na pewno bym powiedziala na jej miejscu: "Blagam, tylko mnie nie pocieszaj". Powiedzialam tylko, ze zawsze gdy bedzie potrzebowala sie wyplakac, wygadac to bede obok. Nic wiecej nie moglam zrobic. Wiedzialam jak go kochala.
Ogromnie ucieszylo mnie to, ze w ostatnich dniach zaczyna normalnie rozmawiac z nami wszystkimi. Wiem, ze cierpi. Ale kiedy widze, ze potrzebuje kogos, staram sie byc przy niej. Poprosilam tez swojego chlopaka, zeby nie przytulal sie do mnie przy niej... Wiem co ona by wtedy czula... wspomnienia... Chociaz tyle chce jej oszczedzic.
Od tamtej pory inaczej patrze na zycie... Przeciez jej chlopak siedzial z nami wszystkimi, zartowal, smial sie i... za kilkanascie godzin nie zyl... To mnie strasznie przerazilo.