Słuchajcie. Moja kotka w maju będzie obchodzić 11 lat, jednak od grudnia zauważyłam u niej guz na sutku przypominający pokaźny torbiel. Kotka jest typowym kotem siedzącym w domu, więc późno bo późno, ale po którejś z kolei konsultacji z wetem zdecydowaliśmy się na usunięcie guza i sterylizację.
Szczęście w nieszczęściu.
8:20 Sonia dostaje zastrzyk domięśniowy na uśpienie, przejeżdża na salę operacyjną.
10:30 kotka do odbioru od weta, powoli się wybudza. Wet pokazał nam w nerce organy. UWAGA. Torbiel na jajniku, dwukrotnie powiększoną macicę i wycięty guz. Całe szczęście, bo nie pociągnęłaby długo.
11:00 jestesmy w domu, staramy się zorganizować jej spokój.
11:20 kotka wychodzi z transportera.
11:30 czołga się. wymiotuje.
12:00 zaczyna się koszmar. rzuca się, ucieka i uderza głową o ścianę. Co gorsza, zaczepiła pazurami o kubraczek. Nie czuję kciuków, Sonia wtopiła mi całe kły w ciało.
12:30 siedzi pod łóżkiem, warczy, oczy wielkie, bez zmian.
13:00 jest jeszcze bardziej dzika i rozdrażniona. Wskakuje na schody, po czym spada na plecy. Nikt nie może do niej podejść. Nikt nie może jej pomóc.
14:00 leży na łóżku i prycha, kiedy ktoś wejdzie do pokoju (od progu do łóżka jest około ponad 2 metrów). Nie nazwałabym jednak tego prychaniem, tylko bełkotem.
15:00 idę zobaczyć. Leży. Oczy cały czas tej samej obłędnej wielkości.
Ciekło jej z nosa, nie chciała pić, ma sine oczy. Martwi mnie cholernie; osobnicy śpiący w tamtym pomieszczeniu idą na noc do babci, ponieważ nic nie wiadomo. Kot potrzebuje spokoju i nie wpuszcza nikogo do pokoju, nie dopuści do siebie na 2 m.
Cholernie się o nią boję. Liczę tylko czas i godziny i za każdym sprawdzaniem mam nadzieję zobaczyć jej spokojny wzrok, albo chociaż mniejsze oczy... Miałyście coś takiego? Mieliście kiedyś z czymś takim do czynienia?
Tak, kotka ma założony kaftanik.
Myślę że wet narąbał coś ze znieczuleniem?
Tak źle i tak niedobrze. Mam wyrzuty sumienia że zdecydowałam się na operację patrząc na to, ile nie może dojść do siebie i boje się o to, że dostanie zwyczajnie do główy. Z drugiej strony gdyby nie operacja mogłaby nie przeżyć. A co jeśli teraz nie przeżyje?
Jestem przewrażliwiona na punkcie jej cierpień ponieważ jest to mój pierwszy zwierzaczek i razem z nią się wychowywałam i jest to część mnie. I zwyczajnie nie chce jej stracić.
Macie jakieś rady?
16:00 zmieniła miejsce, dalej bez zmian.
16:50 nie widzę jej w pokoju, weszła po schodach i siedzi u góry. Dalej syczy.
17:50 nie śpi już 8 godzin, warczy nadal.
18:30 bez zmian
19:10 sądząc po oczach robi się senna, jednak nadal reaguje tak samo. Odległość za każdym widzeniem min. 1,5m.
19:50 cisza. My kładziemy się spać.
22:48 Sonia spada z góry.
01:00 wchodzi do mnie do łóżka piętrowego i cały czas warczy; nie mogę się ruszyć ani spojrzeć.
04:00 można na nią patrzeć, ciszej mruczy.
06:00 SUKCES! Daje się pogłaskać, jednak tylko mi. Długo się tym nie nacieszyłam, leżała mi w nogach, a mnie uciskał pęcherz. Zostawiłam ją u góry robiąc dla niej wygodne łoże - i na tym sukces się skończył. Dalej prycha. Nie spała w nocy NIC.
07:00 syczy.
07:40 widocznie odpoczywa, nie jest już taka spięta, jednak nie dopuszcza nikogo do siebie - nie chce by ktoś ją widział. Chce mieć spokój.
08:30 nie chce nikogo widzieć.
09:20 Cały czas zmienia miejsce w łóżku. Nie śpi już prawie całą dobę.
10:30 bez zmian.
11:00 mogłam ją dotknąć, oczy zaczynają odzyskiwać prawowity kształt, ale dalej warczy i nie dopuszcza nikogo do siebie.
11:20 Chodzi po pokoju i domaga się wyjścia do innego. Daje się dotykać, oczy wróciły do normalności. Trzęsie się ( domniemam że z bólu). Zjadła 4 ziarenka suchej karmy, uciekła się schować do góry. Nie zauważyłam żadnych plam na kubraczku.