Królika za łapy i główką o mur. Do skutku. Tak ubijane są w łódzkim zoo zwierzęta na pokarm dla lwów, gepardów czy tygrysów. Do łódzkiego zoo trafia co tydzień 35-40 żywych królików i ok. 50 szczurów na pokarm dla mięsożernych podopiecznych ogrodu. "Duże koty" dostają pożywienie martwe, ale świeże - tuż po ubiciu. Ubijaniem królików i szczurów zajmują się pracownicy działu zwierząt drapieżnych łódzkiego zoo.
Dyrektor łódzkiego zoo Ryszard Topola opowiada, w jaki sposób uśmierca się zwierzęta pokarmowe: - Szczury i myszy ubija się dwutlenkiem węgla wtłoczonym do specjalnej maszyny. Króliki zaś uśmierca się w sposób tradycyjny, bez zadawania zbędnych cierpień: jest wydzielone miejsce, pracownik uderza zwierzę pałką w łeb i jak najszybciej nacina, żeby spuścić krew. Inne króliki tego nie widzą, są w odrębnym pomieszczeniu - dodaje dyrektor Topola.
Jak udało nam się ustalić, jest zupełnie inaczej. Pracownicy zabijają króliki na świeżym powietrzu, tłukąc je główkami o mur. Potem kładą zabite do wózka, w którym na śmierć czeka reszta królików. Zdarza się, że zwierzę zostaje tylko ogłuszone i dopiero później, gdy pracownik chce spuścić krew i nacina skórę, zaczyna przeraźliwie piszczeć.
Podobnie ze szczurami. Przywieziona z jednego z niemieckich zoo maszyna do uśmiercania dwutlenkiem od dawna nie działa. Szczury czekają na śmierć w klatce. Pracownik wyjmuje zwierzę za ogon, uderza łebkiem o klatkę i odkłada martwe na bok. Bierze następne, potem kolejne. - W klatce najpierw robi się piekło. Zwierzęta biegają jak oszalałe, potem zbijają się w wielką kulę, tworząc jakby jedną całość - mówi jeden z pracowników. - I nie piszczą, tylko krzyczą. Właśnie w zoo usłyszałem, jak przeraźliwie mogą krzyczeć takie małe zwierzęta.
- A pałka do zabijania? A wydzielone pomieszczenie? - pytamy.
- Z żadnego wydzielonego pomieszczenia się nie korzysta. Czasem, kiedy jest mało królików, nie wychodzi się na zewnątrz, tylko ubija łbem o betonową podmurówkę na miejscu. W stajni, gdzie króliki są przechowywane. A pałka? Czasem jest, ale najczęściej nie ma jej akurat pod ręką. Zresztą nie wiadomo, co gorsze. Do pałki trzeba siły. A są tacy, którzy jej nie mają i tłuką zwierzaka po kilka razy w łeb, w dodatku odwracając wzrok, bo się brzydzą. Krew się leje, a królik żyje i piszczy.
Jeden z byłych pracowników twierdzi, że próbował zainteresować problemem niehumanitarnego ubijania królików i szczurów kierownika "działu drapieżników". Bez skutku.
Udało nam się zdobyć zdjęcia z uboju królików i szczurów w łódzkim zoo. Pokazaliśmy je dyrektorowi Topoli. Był zaskoczony. - Nigdy o czymś takim nie słyszałem, nie wiem, jak mogło do tego dojść. To niedopuszczalne. Wiedziałem tylko, że jest jakiś kłopot z maszyną do ubijania dwutlenkiem, ale nie było pieniędzy na jej naprawę - tłumaczy. - I zapewnia, że już za kilka godzin będzie o sprawie rozmawiał na naradzie i wyciągnie wobec winnych konsekwencje. - Ale przecież mamy w ogrodzie lekarza weterynarii, który zauważyłby, gdyby coś działo się nie tak - dziwi się dyrektor.
Nasz informator: - Dajcie spokój, żadnego lekarza nie było nigdy przy żadnym uboju. Robili to sami pielęgniarze z działu drapieżnych.
O komentarz poprosiliśmy Piotra Jaworskiego, krajowego inspektora Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami: - Według rozporządzenia ministra rolnictwa jest tylko kilka możliwych metod uśmiercania zwierząt futerkowych, którymi karmione są drapieżniki w zoo: m.in. prądem lub gazem. Zwierzęta automatycznie tracą świadomość i bezboleśnie umierają. Uderzenie zwierzęcia pałką w głowę jest niedopuszczalne. A uśmiercanie zwierząt przez uderzenie w ścianę czy mur to znęcanie się nad zwierzętami z wyjątkowym okrucieństwem.
Łódzkie zoo podlega władzom miejskim. - Pierwszy raz słyszę o tego typu incydencie. Będziemy zastanawiali się, co z tym zrobić, kiedy otrzymamy jakieś dowody - wyjaśnia Grażyna Retelewska z wydziału ochrony środowiska Urzędu Miasta Łodzi. Obok prezentujemy jedno ze zdjęć z uboju w łódzkim zoo.
Uwagi:
Źródło/foto: Gazeta Wyborcza
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35136,3613818.html