jakiś czas temu (sporo lar, bo to lata 90 były, tak pierwsza połowa) idąc sobie spacerem (ot taka wędrówka z prawobrzeża na lewobrzeże szczecina (12 km i więcej)) trafiłam na psa. sunia była potrącona, początkowo myślałam że szczenna, ale okazało się ze nie.
nikt nie zainteresował się i jedynie jeden taksówkarz sie zatrzymał i zorientował sie przez radio gdzie najbliżej można psa donieść. najbliżej schronisko, taxiarz pojechał a ja psa zawinęłam w swój sweter i poszłam z nim na piechotę do schroniska. To kawałek od centrum i to w przeciwnym kierunku, zatem nie dość ze spacer miałam długi, to jeszcze z psiakiem na rekach.
reakcja weta: i po co było to przynosić?
po prostu ręce opadają... psiak nie miał poważnych obrażeń, niemniej małe miałby szanse gdyby go pozostawić na drodze. przeżył i to bynajmniej nie dzięki lekarzowi...