Zapadł wyrok w precedensowej sprawie tryciciela zwierząt. Wczoraj sąd uznał, że dowody, jakie zgromadzili sąsiedzi przeciwko emerytowanemu wojskowemu Henrykowi S., świadczą jednoznacznie o jego winie.
Sprawa masowego padania zwierząt w okolicy ul.Czarnogórskiej (Wola Duchacka - Kraków) zbulwersowała mieszkańców.
- Najpierw sądziliśmy, że to jakaś choroba albo zkażenie środowiska. Dopiero po tym, jak na naszych oczach zdychał w męczarniach kot, którym się opiekowaliśmy, dotarło do nas, że na osiedlu mieszka ktoś, kto truje zwierzęta - mnówi Roland Kotłowski, który wraz z żoną i sąsiadami był inicjatorem śledztwa.
Jak twierdzą mieszkańcy, padały nie tylko koty, ale również psy i ptaki. Weterynarz, który badał chore zwierzęta przyniesione do lecznicy, potwierdził, że wszelkie objawy wskazywały na zatrucie.
Pierwsze ślady, które pomogły w ujawnieniu truciciela, pojawiły się rok temu. Żona Rolanda Kotłowskiego i jej sąsiadka zauważyły mężczyznę, który w nocy na trawniku przed blokiem rozkładał tajemniczą papkę. Jak stwierdziły przed sądem, nie miały żadnych trudności z rozpoznaniem emerytowanego wojskowego Henryka S.
Papkę zebraną z trawnika oddano do ekspertyzy. Wątpliwości już nie było. Truciciel wymieszał zmielone kawałki mięsa z trucizną na szczury.
Henryk S. nie przyznał się do winy. Sąd uznał jednak, że jego wyjaśnienia nie są wiarygodne. Sędzia Joanna Górecka dostrzegła w zeznaniach emerytowanego wojskowego brak spójności (wskazała na ciągłe zmiany linii obrony) i zasądziła grzywnę (1200 zł). Jej zdaniem dowody, jakie udało się zebrać Kotłowskim, wskazują jednoznacznie na sprawcę.
Z wyroku zadowoleni są mieszkańcy, którzy przez ponad dwa lata tropili truciciela.
- Mam nadzieję, że dzieki tej sprawie nasz sąsiad zrozumie, że dopuścił się mordu, a ci, którzy postępują podobnie, zanim wyłożą trutkę, z lęku przed karą dwa razy pomyślą - mówi kotłowski.
Małgorzata Skowrońska
źródło - Gazeta Wyborcza