Jeju miałam już czwórkę: Żabcię i Kumcię, a potem Elvisa i Mary, wszystkie były samicami. Były wytresowane (przybiegały na dźwięk imienia, chodziły "przy nodze" itd), uwielbiały zabawy, np. właziły na biurko i czekały aż klasnę, jak zaklaskałam to zeskakiwały jak najdalej na łóżko, a potem zaraz gramoliły się znowu na biurko. Pozatym zawsze gdy wracałam ze szkoły i wsadzałam palucha między kraty ( w zasadzie tylko ja wsadzałam tak palucha, inni się bali- powód:przez kraty karmiłam je rafaello z ferrero, albo surowym mięsem) a one mnie po tym palcu lizały. Kochane były. Niestety wszystkie zachorowały na nowotwór i poumierały po 2-3 latach. Później stwierdziłam że to bez sensu mieć zwierzę, ukochać je jak kogoś bliskiego w rodzinie po to by zaraz go stracić, kupiłam sobie szynszyle, bo one żyją naprawdę długo, jednak dalej kocham szczurki, zresztą sama jestem spod znaku szczura (rocznik '84)