Raz w zyciu mialam taki sen, ktory na szczescie nie byl proroczy, ale cos jakby deja vu. Snilo mi sie, ze sie budze (no, wiecie o co chodzi) otwieram oczy, przy stole stoi moja mama i zaklada zegarek na reke, odwraca sie w strone zegara... ja tez odruchowo, 7.55... mama zabiera swoje rzeczy i wychodzi z pokoju, w drzwiach odwraca sie do mnie, usmiecha i mowi "no to pa, ide do pracy, wroce przed trzecia" i wychodzi. Ja wstaje sie umyc i widze jakis ruch w innym pokoju. Mowie "mamo, to ty?" cisza... "mamo?", widze jakby zarys sylwetki mojej mamy w pokoju... "mamo, nie wyszlas do pracy". Mama podchodzi bez slowa, chwyta mnie za gardlo i zaczyna dusic... nie moge oddychac, wszystko mi sie zamazuje i wtedy sie budze (juz na serio) i co widze!!! Przy stole stoi moja mama i zaklada zegarek (w tej samej pozycji co we snie), spoglada na zegar, 7.55!!! Zbiera rzeczy i wychodzi, w drzwiach odwraca sie i mowi z usmiechem "no to pa, ide do pracy, wroce przed trzecia" i wyszla
Zatkalo mnie, zaczelam wydawac jakies dzikie pocharkiwania i usilowalam ja zatrzymac, ale poszla juz, nieswiadoma jakiego szoku doznalam... poszlam do kuchni po noz i przeczesalam wszystkie pokoje, caly dzien mialam stracha