W moim przypadku jest to bardzo drażliwy temat... Wiele osób mówiąc 'ja się zabiję' nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, CO tak naprawdę mówią. Nie wiedzą, co to znaczy. Jaka to jest tragedia...
Ja akurat jestem z tej drugiej strony. Przeżyłam dwie próby samobójcze kogoś z mojej rodziny. Tzn wiedzieliśmy tylko o drugiej, o pierwszej ta osoba powiedziała nam dopiero później.
TA osoba (w drugiej próbie) skoczyła z b. dużej wysokości. Tydzień śpiączki. Strzaskana miednica i kolana. Cud, że przeżył. Cud, że w miarę normalnie chodzi. Prawdziwy cud. Tylko niestety mało prawdopodobne, że kiedyś będzie mógł sobie pobiegać. Gdyby miał trochę mniej szczęścia, do końca życia jeździłby na wózku albo leżałby w łóżku.
Nie wspominam już nawet o naszym (a raczej moim) cierpieniu, bo ono akurat tu nie jest ważne... Co nie zmienia faktu, że było bardzo trudno. Zmieniło się zupełnie moje podejście do życia. I... do tej pory (a minęło sporo czasu) pamiętam. Nigdy nie zapomnę.
Gdy słyszę jakąs małolatę pieprzącą głupoty, że 'chłopak mnie rzucił, nie mam po co żyć' to flaki mi się wywracają...
Oczywiście nie mówię o wszystkich.
Sama od jakiegoś czasu (dośc długo) mam 'kryzys'. Doszło już do tego, ze (wydawałoby się) drobnostki są niemal tragedią. Coraz gorzej. Ale... nie tutaj jest na to miejsce. W każdym razie - wszystko, tylko nie samobójstwo... Czasami wydaje się, że nie ma wyboru, wiem. Ale trzeba walczyć. Trzeba wierzyć w jutro. Trudne, ale nie niemożliwe.
--------------
Przepraszam za ten post... Trochę mnie poniosło...