Chciałem wam opowiedzieć prawdziwą historie o mojej kotce. Wydarzyło się to jakieś 2 lata temu w zimie. Jola przeszła udany zabieg (sterylizacja). Po kilku dniach musieliśmy my ją jednak zostawić na długi czas (jakieś 5- 6 godzin) Musieliśmy jechać do ojca, do szpitala. Wróciliśmy koło godziny 23, a może później, ludzie już szli na pasterkę. Weszliśmy do mieszkania, w holu zobaczyliśmy wymiociny, moja siostra (Ula) zaczęła to zbierać, w tym czasie ja poszedłem do pokoju zobaczyłem tam Jole, leżącą na sofie z wszystkimi wnętrznościami na wierzchu, jelita, żołądek, dużo krwi... Nigdy nie zapomnę tego widoku w dodatku przeraźliwe miauczała. Zawołałem wszystkich byłem przerażony. Mama pobiegła po wizytówkę weterynarza, u którego przeprowadzany był zabieg. Okazało się, że jest w Warszawie(360KM[!]). Zaczęliśmy szukać innego siostra była zrozpaczona. Nie mogliśmy znaleźć żadnego weterynarza, wszyscy, albo nie odpowiadali, albo odmawiali... Przez cały ten czas w domu było słychać rozpaczliwe miauczenie Joli. Mama zaczęła powątpiewać, że da się ją jeszcze uratować. Po jakiś 20 minutach udało nam się znaleźć weterynarza. Była to kobieta, która była w tym czasie w Spytkowicach. Miała przychodnie w Rabce, zgodziła się przyjechać. Podłożyliśmy pod koc, na którym leżała, jakiś blat i przenieśliśmy ją do auta. Pojechaliśmy do Rabki tam czekaliśmy jeszcze jakieś 15 min na przyjazd weta. Kiedy przyjechała natychmiast przenieśliśmy ją na stół. Szybko została uśpiona i podłączona do kroplówki. Poszliśmy do poczekalni. Czekaliśmy jakąś godzinę, może dwie. Jola przeżyła operacje, został jej wycięty kawałek obumarłego jelita. Nie wiemy, co dokładnie było przyczyną. Najbardziej prawdopodobna jest teza, że Jola zjadła dużo suchej karmy, która napęczniała i rozsadziła jej brzuch. Nie potrafię opisać jakiego cierpienia musiała doznać ta kotka. Teraz funkcjonuje jak wszystkie inne koty, stała się bardzo rodzinna. Zawsze wita mnie głośnym miauczeniem i domaga się pieszczot.