Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

Strony: [1]   Do dołu

Autor Wątek: Ja, fermowa fretka  (Przeczytany 1469 razy)

0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

harpia

  • *
  • Wiadomości: 2480
    • WWW
Ja, fermowa fretka
« : 2005-01-15, 17:10 »
Witam.
Jest to opowieść o życiu jednego Ogona, może jakieś stworzenie znajdzie dobry dom dzięki temu.
Opowieść jest mojego autorstwa, jakby ktoś chciał przekopiować to dalej prosze o PW.
Wybaczcie za błędy, internet to niszczyciej polszczyzny.

------------------------------------------------------------------------------------

Ja, fermowa fretka

Hej, hej Ty! Nie odchodz, weź mnie, popatrz jaki jestem ładny,
popatrz już Cię kocham! Prosze...

Poszli, szkoda. Czy nie widzicie, że chce stąd wyjść? Chce jak dawniej poczuć miękkość dywanu, poskakać po fotelach, wykopać ziemie z kwiatów, chce żyć!
Kiedyś było inaczej, moja mama powiła nas kiedy było ciepło, miałem czterech braci i dwie siostry. Było tak pięknie, ciepło, bezpiecznie. Mama opiekowała się nami, spiewała kołysanki, częstowała ciepłym mleczkiem.
Uczyła nas podstaw życia, pokazywała czego mamy unikać, a co jest bezpieczne. Kiedy w czwartym tygodniu zaczęliśmy interesować się światem, który był poza budką, mama pokazała nam klatke, mówiła, że tu jest bardzo dużo takich klatek o zimnych, nieprzyjemnych ściankach, bez podłogi tylkoz drobną siateczką. Każda klatka posiadała poidło, dość często puste i brudne. Nasz dom umiejscowiony był pod przeciekającym dachem. Często mieliśmy mokro...
Kiedy skończyliśmy 6 tygodni, przyszło stworzenie zwane człowiekiem, taki dziwny potwór na dwóch łapach. Widzieliśmy te stwory wcześniej, zostawiali dwa razy na dzień coś słodkawego, wodnistego.
Teraz jednak człowiek nie podawał nam jedzenia, przyszedł żeby nas zabrać. Czekał kiedymama wyjdzie na zewnątrz budki, aby się upewnić czy zagrożenie minęło. Wtedy zakrył czymś wejście do gniazda, odcinając drogę powrotną naszej matce. Słyszeliśmy jak bezskutecznie próbowała wydrapać przeszkode. Błysło światło, które oślepiło mnie i moje rodzeństwo. Coś złapało i podniosło mnie wysoko do góry, aż zakręciło sie w głowie. Bałem się otworzyć oczy i spojrzeć na tego potwora, który gdzieś mnie niósł. Słyszałem płacz matki, moich braci i sióstr, dzwięki te z czasem stawały się coraz słabsze, aż ucichły zupełnie. Człowiek jednak nie zatrzymywał się.
Wreszcie poczułem grunt pod łapkami. Potwór włożył mnie do identycznej klatki w jakiej mieszkałem z moją rodziną, klatka ta była jednak inna, nie czuło się w niej miłości i ciepła matki, był za to nieznajomy zapach.
Idąc tym zapachem do budki, odkryłem że nie jestem sam. W kącie siedziała przerażona, maleńka samiczka.
Przepłakaliśmy całą, samotną noc, aż ze zmęczenia zasnęliśmy.
Wtedy po raz ostatni słyszałem moją rodzinę.
Czas leciał a my zżyliśmy się ze sobą. Poznałem sąsiada, który żył obok naszej klatki. Był to stary samiec, mówił, że ma 3-4 lata, sam już nie pamiętał dokładnie. Bardzo duzo dowiedziałem się z jego opowieści. Nauczył mnie czytać ludzkie znaki, nazywał to pismem. Opowiadał o psach, kotach, nigdy nie myślałem, że są takie stwory.
Bardzo przywiązałem się do Starego Samca.
Kiedyś wspomniał o dziwnym zjawisku, w tym czasie na miejsce schodziło bardzo dużo ludzi, wtedy też znikała wiekszość mieszkańców klatek. Stary Samiec mówi, żewtedy atmosfera stawała się napięta, słyszał krzyki, płacz, potem dziwne dzwięki dobiegającez budynku z którego na codzień wynosili jedzenie dla nas. Ta opowieść utkwiła mi w pamięci chyba na zawsze.
Dni mijały, jeden po drugim. Robiło się coraz chłodniej, drzewa potraciły liście, rozśpiewane ptaki gdzieś znikły. Rankiem i wieczorami czuć było ostry, orzeźwiający zapach mrozu, zaczęliśmy dostawać ciepłe jedzenie, bo inne szybko zamarzało.
Pewnego dnia podszedł do naszej klatki człowiek, myślałem, że przyniósł jedzenie, on jednak ubrał rękawice i pochwycił niczego nie spodziewającą się samiczke. Włożył ją do przenośnej klatki i poszedł w kierunku budynku.
Przeraziłem się, że zostane sam, ale Stary Samiec uspokajał, że samiczka wróci cała i zdrowa. Mówił żebym się nie bał bo i mnie wezmą.
Tak też się stało, wrócił ten sam człowiek, za namową Starego Samca nie opierałem się kiedy trafiłem do przenośnej klatki.
Stwór zaniósł mnie do budynku, kiedy szedł miałem okazje rozglądnąć się po moim świecie. Widziałem setki, tysiące klatek takich jak moja, stały one w rzędach, w każdej widziałem stworzenia, takie jak ja. Biegały bez przerwy od roga do roga coś krzycząc, inne siedzały bez ruchu lub kołysząc sie w przód i w tył, a w ich oczach nie było życia, były złamane. Jeszcze inne bez przerwy gryzły kraty chcąc uciec, drapały i siłą próbowały wyłamać ściankę. Stary Samiec wyjaśnił mi później, że niektóre z tych stworzeń nie urodziły się tu na miejscu a zostały złapane na wolności, musiał wyjasnić mi co to wolność...
Doszliśmy do budynky, człowiek pchnął olbrzymie, obite blachą drzwi, po wejściu do środka ujrzałem rząd stołów a obok nich kilku ludzi.
Człowiek niosący podszedł do pierwszego stołu i wpuścił mnie do innej klatki, której dno było ruchome. Była to waga, mówili że mam wage w normie. Potem, nie wyciągając mnie z tej wagi, zaczęli oglądać moje futerko. Zapisali coś w zeszycie i jeden z tych nowych wyjął mnie i ułożył na długiej desce z cyframi. Długość też zadowalająca. Drugi z grupki osób ujął mnie w ręke i dmuchnął w grzbiet, przyłożył coś zimnego i powiedział że dobrze.
Zostałem umieszczony w przenośnej klatce, a po kilku minutach odniesiony do mojej klatki w której zastałem roztrzęsioną samiczkę.
Stary Samiec mówił, że każdy tchórz przechodzi coś takiego conajmniej raz. Kilka minut potem wrócił człowiek i pozostawił jakieś zapiski na naszych kartach. Dowiedziałem się, że jestem standardem z punktacją 28 pkt. Stary Samiec mówił, że to wspaniale i że moge zobaczyć wiosne, niewiem co to miało wspólnego z wiosną...
Stary Samiec nie chciał powiedzieć co przeczytał na karcie samiczki, był jednak przygnębiony i unikał jej spojrzenia.
Po tym incydencie samiczka długo dochodziła do siebie. Bała się najmniejszego ruchu a podczas wydawania jedzenia siedziała ukryta w głębi budki. Nie pomagały moje i Starego Samca upewnienia, że już nikt ją nie złapie.
Chyba biedaczka zwariowała, zaczęła rzucać się na mnie. Noce spędzałem poza budką, żeby nie stresować jej dodatkowo. Zauważył to jednak człowiek. Przyszedł w rękawiczkach i wyciagnął samiczkę, widziałem w jej oczach obłęd. Wpuścił ją do klatki naprzeciwko mojej.
Widok tego biednego, chorego stworzenia mam przed oczyma po dziś dzień.
Z dnia na dzień samiczka niszczyła samą siebie. Biegała całą dobę w kółko po klatce, aż brakło jej tchu. Nie jadła, nie piła. Nastał dzień kiedy zobaczyłem ją martwą.
Dopiero wtedy na jej pyszczku zagościł spokój i szczęście.
Stary Samiec wyjaśnił mi nieco jej zachowanie.
Samiczka była dzikim tchórzem, jej matka została złapana w zaawansowanej ciąży. Po porodzie nie dawała sobie rady z licznym jak na dzikiego tchórza miotem, człowiek umieścił malutką samiczkę w tej klatce, kiedy skończyła pięć tygodni.
Kiedy mała zaczełą dorastać, obudził się w niej instynkt, zaczęła się zmieniać, stawała się dzikim stworzeniem, takim jak jej matka.
Chciała być wolna do tego stopnia, że wybrała śmierć od życia w klatce.

Z czasem pamięć o samiczce stawała się odległa, mglista. Zapamiętałem tylko ostatnie dni biedaczki.

Zostałem sam w klatce, nie dostałem już drugiego współlokatora. Pozostał mi Stary Samiec.
Dni mijały nam na wspólnych rozmowach, nie zauważyłem nawet kiedy zrobiło się zimno. Kiedy pewnego mroźnego ranka wyjrzałem z budki, zobaczyłem coś dziwnego. Cały świat był biały, drzewa, droga, wszystko otulone było białą poświatą. Spadł śnieg, nigdy nie widziałem coś równie białego. Miękki i mokry. Ciepłe jedzenie było wtedy bardzo wyczekiwane. Zaczęli podawać nawet ciepłą wodę do picia, żeby nie zamarzła za szybko.

Po kilkunastu takich białych dniach, kiedy zdarzały się chwile wielkich zadym śnieżnych, w czasie których najbezpieczniej było zakopać sie w budce, nadszedł dziwny okres.
Ludzie na fremie wyglądali inaczej, byli zamyśleni, często bez powodu cieszyli się z czegoś, śpiewali.
Przy głównym budynku postawiono wielką sosne i przystrojono ją różnymi kolorowymi rzeczami. Na noc sosne oświetlały tysiące migotliwych światełek.

Czas leciał, Stary Samiec coraz częsciej wolał być sam, przesiadywał wtedy w budce lub zajmował kąt i godzinami wpatrywał się w swoją karte. Szeptał wtedy do siebie " już czas, już zima"...

Pewnego dnia coś zaczęło się dziać.
Rano jak zawsze podawali ciepłe jedzenie, dziś nie podali. Zjechało sporo ludzi, takimi dużymi machinami zwanymi samochodami.
Wszyscy weszli do głównego budynku, skąd przynosili nam jedzenie.

Czuć było w powietrzu jakiś nowy, nieznany mi dotąd zapach.

Po dłuższej chwili, kiedy samochody ustawiły się w szyk, wyszli ludzie, każdy uzbrojony był w rękawice i przenośną klatke, kilka ludzi niosło długie, błyszczące kije.
Rozeszli się watahą od strony lasu.
Poruszali się dwójkami, oglądali klatki i wyszukiwali te, na których kilka tygodni wcześniej inny człowiek coś napisał na czerwono. Otwierali wtedy klatke i wyjmowali siłą przerażonych mieszkańców, pakowali ich do przenośnych klatek i szybko zanosili do budynku.
Słychać było krzyki, płacz. Ten zapach, który czułem to był strach, i mnie od przeszył kiedy ludzie doszli do naszego rzędu.
Zatrzymali się koło klatki Starego Samca, on spokojnie siedział przed budką, nie szarpał się kiedy przenosili go do przenośnej klatki.
- Żegnaj i powodzenia - krzyknął.
- Nie żegnaj, do widzenia - rzuciłem.
- Obawiam się, ze już nie - cicho odparł, a w jego oczach zdąrzyłem ujrzeć coś, co bardzo mną wstrząsneło, Stary Samiec płakał...
Wtedy zdałem sobie sprawe że juz nigdy go nie zobacze, uczucie to było najgorszym doznaniem jakie mnie spotkało, samotność, pustka, bezsilność.
Zawlokłem się do budki, zakopałem w siano jak tylko najgłębiej sie dało. Wtem całą klatką zatrzęsło jakby miałą sie rozpaść, usłyszałem zduszony krzyk człowieka "to bydle uciekło".
Wyskoczyłem z budki, ujrzałem małą samiczkę, która ostatkiem sił biegła w strone lasu.
Biegnij - krzykłem, mała samiczka odwróciła się i spojrzała w moją strone, poczułem ukłucie w sercu, okropny niepokój, niezrozumiały dla mnie.
Klatki znów się zatrzęsły, to biegł człowiek ze srebrnym kijem, z łatwością dogonił omdlewającą z przerażenia samiczkę, zamachnął się kijem w jej strone.
Nigdy w życiu nie słyszałem tak przeraźliwego skowytu, po dotknięciu biedaczka wyskoczyła w powietrze wyjąc, upadła martwa...
Zabrali ją do budynku, kursowali tak do późnego wieczora.
W powietrzu wyczułem nowy zapach. Słodki, wręcz upojny ale i przerażający, zapach krwi, dużej ilosci krwi. Zmieszało się to z zapachem strach tworząc oszałamiającą mieszankę którą wyczuły nawet psy - wszystkie siedziały cicho pod schodami.
Co chwila z budynku słychac było krzyki, po godzinie krzyki ustały, zaczęły za to warczeć, mielić i syczeć maszyny.
Tej nocy płakałem jak wtedy, kiedy była ze mną mała samiczka. Płakałem za tą biedną uciekinierką, którą dobrze znałem z okresu dzieciństwa, była moją siostrą. Płakałem za Starym Samcem, jednym stworzeniem które znałem i na swój sposób kochałem.
Przezyłem ubój, jako jeden z nielicznych.
Jestem teraz sam...
Ferma zawsze tak chałaśliwa teraz jest wymarłym miejscem, puste, pootwierane klatki kolą w oczy, przerażają. Samotność jest straszna. Strach wnika chytrze w umysł, zadomawia się w ciele, działa, przejmuje kontrole.

Wieczorem przyniesiono jedzenie...

Prawie tydzień nie wychodziłem z budki, z bezpiecznego siana, ciemności, czterech ścian. Nie wiedziałem czemu ja żyje, czemu nie zabrano mnie razem ze Starym Samcem? Czy sie nie nadaje, jestem gorszy? Czemu?

Człowiek zauważył niezjedzony pokarm w mojej klatce, przymocował miske u wejścia do budki, nie wychodząc mogłem polizać troche wodnistej brei. Zresztą było mi wszystko jedno czy jem czy nie, czułem sie tak samo, sam, sam, sam...

Dni mijały, podobne do siebie jak dwie krople wody, wychodziłem z budki tylko pare razy, żeby coś zjeść, napić sie i wejść do kuwety.

Robiło sie coraz cieplej, trawa niesmiało pozieleniała, drzewa wypuściły pąki, przyleciały pierwsze rozśpiewane ptaki, słońce zaczęło przygrzewać coraz bardziej, ale ja dalej byłem chory.

Pare dni potem, kiedy wyszedłem z budki żeby się napić, coś mnie zaciekawiło, w klatce Starego Samca ktoś żył!
Podeszłem do ścianki zaciekawiony, usiadłem i czekałem aż to coś wyjdzie z budki. Od czasu do czasu słychać było szelest i cieniutkie piski. Nigdy nie słyszałem takich pisków.
Wysiedziałem tak chyba z pół dnia, wreszcie wyszła, była to samiczka, dostrzegła mnie i z głośnym sykiem wycofała się do wnętrza budki. Zrozumiałem, ja również schowałem się w swojej budce i po kryjomy zacząłem obserwować.
Po kilku minutach nieśmiało wyjrzała w wejścia, pomalutku wyszła, powąchała w powietrzu i podeszła do miski. Z budki dalej słychać było piski, teraz głosniejsze i jakby bardziej natarczywe. Samiczka zjadła wszystko co było w misce i szybko wróciła do budki.

Zrozumiałem wreszcie co to za piski, kiedyś jednak je słyszałem, w swoim matczynym gnieździe, u boku rodzicielki. Ona miała dzieci!

Czas płynął mi teraz na pogdlądaniu matki, słuchaniu maluszków. Z czasem zauwazyłem pierwsze nieśmiałe jeszcze noski, które z ciekawością ale i strachem obwąchiwały świat w którym przyszło im żyć.

Wreszcie zobaczyłem je w całości, był to ich pierwszy spacer poza gniazdem, maluszki, jeszcze nieporadne od razu doczołgały się do miski, którą człowiek zapobiegliwie wymienił na płytszą ale większą. Było ich siedem.

Tak dzień w dzień, nie niepokojąc rodzinki, podglądałem jak żyją, bałem sie pokazać żeby nie przestraszyć dzieci. Widziałem z jaką czułością matka opiekowała się małymi, jak one bawiły się z sobą, jak walczyły o miske.

Pewnego dnia przyszedł człowiek, myślałem że podaje im jedzenie, ale on nie przyszedł z tym zamiarem. Wywabił matke z gniazda a wejście zasunął płytką. Wszystko widziałem, jak otwiera wieko budki, wyjmuje sparaliżowane strachem maluchy, wkłada do przynośnej klatki, widziałem rozpacz matki. Słyszałem jej krzyki, krzyki bezradności, błagalne prośby. Próbowała dokopać się do wejścia ale płytka nie ustępowała.
Przypomniałem sobie moją rodzine, przeszliśmy to samo, ta samica przypominała mi moją matke, która tak samo walczyła kiedy nas zabierano.

Człowiek zamknął wieko, odsunął płytke i poszedł, samica wbiegła do gniazda, słyszałem płacz. Nie chciałem tego oglądać, poszłem zakopać się do budki.

Czas leciał, samica długo dochodziła do siebie, były momenty kiedy siedziała w kącie i chuśtała sie w przód i w tył, mogła tak cały dzień. Ja dalej nie wychodziłem z budki kiedy ona była na zewnątrz, nie chciałem przysparzać jej dodatkowego stresu.
Obudziłem się w piękny, późnowiosenny ranek, usłyszałem głosu dwóch ludzi, wyjrzałem na zewnątrz, oni stali obok mojej klatki. Niewiem o czym rozmawiali, jeden często pokazywał na moją karte, drugi odpowiadał podniesionym głosem.
Ludzie przeszli z drugiej strony, jeden z nich schylił się w moją strone, popatrzył mi w oczy. Był dziwny, włochaty, miał coś dziwnego na oczach, miał siwe włosy. Człowiek obok coś mu powiedział a on tylko skinął głową, tamten oddalił się.
Po chwili wrócił z przenośną klatką i rękawicą na ręce, błyszczącego kija nie zauwazyłem.
Długo broniłem się przed włożeniem do przenoski, i chyba skutecznie, bo człowiek co chwila wył coś w stylu "ty skurczybyku!" Ale ile można się bronić? Wylądowałem w klateczce, w środku było pare szmatek, ciepłych i przytulnych.

Człowiek z rękawicą podał przenoske włochatemu, ten dał mu coś do ręki i poszedł.
Czy ja ide tam gdzie Stary Samiec? Czy będzie bolało? Niechce żeby bolało...

Włochaty szedł w strone głównego budynku, schowałem sie w kąt przenoski, bałem się, niech nie boli...

Kiedy doszedł już prawie do blaszanych drzwi, skręcił w lewo, schodząc z głównej drogi, niósł mnie w kierunku olbrzymiej metalowej bramy.

Kiedy przechodziliśmy przez teren fermy, zauważyłem że klatki, tak niedawno puste, znowu mają mieszkańców. Były to młode z tego roku, jeszcze dzieci, niektóre płakały w kątach, wołały matki.

Czy ich także czeka los Starego Samca? Czy świat musi być taki brutalny?
Niech ktoś to skończy...

Przeszliśmy przez wielką brame. Włochaty skierował się w strone czerwonej maszyny, podobnej do fermowych ciężarówek ale mniejszej.
Włożył mnie do tyłu, wsiadł i ruszył.
Nigdy nie myślałem, że można tak szybko biec bez ruszania łapkami.

Widziałem innych ludzi, wielkie maszyny, które nas mijały, wiele drzew, ludzkich domów...

Dojechaliśmy do wielkiego, białego domu z czerwonym dachem. Włochaty wyjął mnie z maszyny i poszedł pod drzwi.
Postawił przenoske na schodach a sam znikł na krótką chwile. Potem wniósł mnie do wnętrza domu.
Przechodziliśmy przez długi korytarz z drewnianą podłogą. Na końcu korytarza uchylone były zdobione, drewniane drzwi przez które człowiek wniósł mnie do prawie pustego pokoju. Postawił mnie na stole a sam wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Pokój był jasny, wielkie okna zasłonięte były zielonymi zasłonami, w kącie stało łóżko a nad nim wisiał obrazek, niewiem co przedstawiał.

Siedziałem tak w przenosce dość długo, wreszcie wrócił człowiek, ale nie sam, za nim biegł inny człowiek, Stary Samiec opowiadał o dzieciach, to była dziewczynka. Dziecko weszło do pokoju, nie podeszła do przenoski, stała przy drzwiach i tylko z daleka patrzyła na mnie.

Włochaty podszedł i otworzył przenoske.
- Wyjdz, mały - powiedział odsuwając się pod okno.
Powolutku wyjrzałem przez otwarte drzwiczki, wyszłem na stół, potem już szybko zbiegłem w kierunku uchylonych drzwi. Niestety dziewczynka zamknęła je nim zdąrzyłem dobiec.
Uciekłem pod łóżko, Włochaty smiejąc się wyszedł z dzieckiem zamykając za sobą drzwi.
Po godzinie czy dwóch cicho wrócił z dwoma miseczkami, postawił je koło łóżka i wyszedł.
W miseczkach była woda i coś, czego nigdy nie widziałem, rozpływało się w pyszczku, miało słodkawy smak, wspaniałe. To było mięso. Wyjadłem całą miske, ogarnęła mnie senność, wdrapałem się na łóżko, było mięciutkie jak szmatki w przenosce, zakopałem się głęboko i usnąłem.

Z czasem oswoiłem się z myślą, że Włochaty jest dobry, dawałem się nawet pogłaskać, a o drapanie po brzuchu sam zabiegałem. Biegałem po fotelach, raz wykopałem mu kwiatki z doniczek.

Jednak nie każdy w tym domu był dobry. Nie lubiłem dziewczynki, ona nie była taka jak Włochaty, kiedy tylko zostawała ze mną sama, ja wolałem schować się pod łóżko. Czasami zdąrzyła mnie złapać, wtedy próbowałem uwolnić się gryząc ją, niestety to bardziej ją złościło, rzucałą wtedy mnie w kąt i próbowała kopnąć, czasami jej się udawało.

Przez dziewczynke zrobiłem się strachliwy, nie bawilem sie z Włochatym tak jak kiedyś, teraz przy każdej próbie wolałem go mocno ugryźć żeby mieć spokój. Ludzie co raz bardziej zaczęli bać się mnie, żadziej wchodzili do mojego pokoju, Włochaty wchodził tylko na chwileczke, z jedzeniem, potem wychodził. Było mi dobrze, sam, mogłem robić co chciałem.

Nastał dzień kiedy Włochaty wszedł do pokoju w rękawicach, jak zawsze podbiegłem żeby go ugryźć, ale on był szybszy. Brutalnie wylądowałem w przenosce. Włochaty wyniósł mnie przed dom, zauważyłem, że obok jest wielki ogród z krzakami...

Włożył mnie tak jak kiedyś do samochodu, sam usiadł z przodu i ruszył.
- Nie może być tak dalej, przykro mi ale musze to zrobić - powiedział.
Nie wiedziałem co to znaczy, gdzie jedziemy?

Po dość długiej jeździe, Włochaty zatrzymał się przed starym, obdrapanym budynkiem z wielkim napisem "Klinika weterynaryjna" nad drzwiami.
Wniósł mnie do środka, poczułem różne, dziwne zapachy. Wnetrze było białe, w rzędzie stały krzesła a na końcu małego korytarza widac było brazowe drzwi. Włochaty usiadł a mnie postawił na ziemii.
- Czemu jesteś taki niedobry, było nam tak dobrze - rzekł.
Popatrzyłem na niego, siedział zgarbiony, w oczach miał dziwną pustke...

Siedzieliśmy tak w poczekalni dość długo, przechodzili ludzie, niektórzy trzymając psy na smyczach, inni przychodzili z przenoskami podobnymi do mojej.
Wreszcie otworzyły się drzwi, a w nich stanął młody człowiek ubrany w biały fartuch, widzialem takie fartuchy na fermie, tamte nie były już takie białe.
Włochaty podniósł mnie z ziemii i poniósł za drzwi, zamykając je za sobą.
Postawił przenoske na stole a sam podszedł do młodzieńca.
- Witam pana, mam tu mały problem - rzekł.
Młodzieniec, który zwał się weterynarzem podszedł do mnie, otworzył drzwiczki transporterka i popatrzył mi prosto w oczy. Skuliłem się w kącie, co on chce zrobić. Jednak po chwili odwarzyłem się podejść do otwartych drzwiczek, weterynarz nadal stał wpatrując się w moje oczy, miał miły wyraz twarzy, tylko oczy smutne...

Delikatnie zamknął drzwiczki.
- Co moge dla pana zrobić? - spytał się.
- Muszę się go jak najszybciej pozbyć, zrobil się niebezpieczny dla mojej rodziny, córka mówi, że rzuca się na nią, zaczęła sie go bać. Myślałem że pan mi pomoże - odrzekł.
- Mam go uśpić? - spytał weterynarz.
- Tak chyba będzie najwygodniej - skwitował Włochaty.
Weterynarz jeszcze raz podszedł do przenoski, nie otwierając drzwiczek dość długo patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, był zamyślony.
- Dobrze, zrobie to, prosze go zostawić tutaj, jutro do odebrania będzie transporter - powiedział.
- Dobrze, wpadne przed południem, jutro się rozliczymy - odparł Włochaty wychodząc.
Zostałem ulokowany pod stołem, weterynarz usiadł na krześle, wyjął coś z kieszeni, stuknął pare razy w to coś i przylożył do ucha.
- Dzień dobry, mogę rozmawiać z włascicieklą sklepu? Dobrze poczekam, witaj Agnieszko, wpadłabyś do mnie do kliniki teraz? Własnie był facet, przyniósł fretke do uśpienia, mówilaś kiedyś, że chcesz mieć fretke, więc zapraszam - rozmawiał z kimś w tajemniczym pudełeczku.

Po dłuższej chwili odłożył tajemniczą rzecz, schylił się do mnie i powiedział
- Masz chłopie szczęscie, w innej klinice już byś zasypiał. Będziesz miał u Agnieszki dobrze, ona kocha takie stworki jak ty.

Co to Agnieszka? ...

Zostałem w klinice do wieczora, weterynarz postawił moją przenoske pod biurko, mogłem widzieć wszystko co sie dzieje a nie byłem widziany.

Przez ten czas przewinęło sie mnóstwo ludzi z psami, kotami, byli i tacy, którzy niesli jakies inne, nieznane mi dotychczas zwierzęta, bardzo podobał mi sie ptak, którego przyniosła starsza kobieta, był kolorowy, wielki i smiesznie skrzeczał, kiedy chłopak robił mu cos z nogami a potem dziobem, ptak po tych zabiegach dostał coś co bardzo mu smakowało i zadowolony usadowił sie na ramieniu kobiety.

Pod wieczór, kiedy chłopak skończył sprządać i usiadł za biurkiem, ktoś zapukał, weterynarz podszedł i otworzył drzwi przez które weszła młoda kobieta.
- Gdzie on jest? - spytała.
- Tam - odpowiedzial chłopak wskazując na mnie.

Kobieta szybko podeszła, uklekła i otworzyła drzwiczki przenoski.
To ty jestes Agnieszka?
Kobieta wyjeła mnie i przytuliła, o dziwo nie bała sie, że moge ją ugryść.
Było mi dziwnie przyjemnie, tak ciepło, kobieta szeptała coś cichutko, nie rozumiałem co ale było bardzo miłe i uspokajające.
Po dłuższej chwili włożyła mnie spowrotem do przenoski, zamknęła drzwi, wstała i zaczęła rozmawiac z chłopakiem.
Ja chciałem spowrotem na ręce...
Rozmawiali dość długo, wreszcie kobieta podeszła do mnie, wziela przenoske i ruszyła do wyjścia.
Skierowała się w strone zielonego auta a wielką nalepką na drzwiach "aranżacja ogrodów" włożyła mnie na tyle siedzenie, sama usiadła z przodu i ruszyła.
Jechaliśmy długo, za oknem przenykały domy, drzewa, czasami nie było nic widać, tak bardzo chciało mi się spać, tak bardzo, powieki ciążyły...

Otworzyłem jedno oko, oślepiło mnie światło, gdzie jestem? Obejrzałem sie na drzwiczki przenoski, były otwarte. Wyjrzałem na zewnątrz, ściany miały miły jasno-pomarańczowy kolor, gdzie niegdzie wisiały obrazy, tak jak u Włochatego. Pokój był duży, z jednej strony stały wysokie meble, z drugiej fotele. W kącie stała olbrzymia roślina z wielkimi, długimi liścmi.

Poczułem wspaniały zapach, obok przenoski staly dwie miski, jedna z woda a druga wypełniona czymś, czego jeszcze nie znałem.
Podeszłem do jedzenia, pachniało bosko, spróbowałem, smakowało jeszcze lepiej, wyjadłem prawie wszysko, ale zołądek zbuntował sie przed taką ilością.
Zwiedzanie pokoju zostawiłem na potem, teraz spać...

Obudziłem sie, czując, że ktoś mnie dotyka, spojrzałem kto, to ta kobieta, głaskała mnie po głowie i tak samo jak w klinice, szeptała cicho.
Podeszłem do niej bliżej, lubie te szeptanie, ona nie cofneła się, wręcz przeciwnie, przysuneła twarz bliżej, usmiechneła się.
- Smakowały serduszka? Wyjadłeś wszystko - powiedziała.
Serduszka? to było ta coś w misce? Masz jeszcze?
Kobieta zasmiala się, złapala mnie i zestawila na podłoge, popchała lekko do roga w którym stał spory pojemnik, wepchałą mnie do środka.
- To jest twoja kuweta, używaj jej - powiedziała.
Usłuchałem, nawet podobało mi sie.
- No widzisz, będzie nam dobrze razem, zawsze marzyłam o fretce - stwierdziła smiejąc się.
Tak, będzi nam dobrze, wreszcie...

Dni mijały nam na wspólnych zabawach, Agnieszka była wspaniała, pokochałem ją od pierwszego dnia, była zupełnie inna niż Włochaty, nie krzyczała, nie biła. Zawsze pogona i uśmiechnięta.
- Jutro pojedziemy do weterynarza - powiedziała pod wieczór kiedy siedziałem jej na kolanach i domagałem sie drapania za uchem.

No i pojechaliśmy, Agnieszka włożyła mnie do przenoski, ale jakiej! Miałem nowy domek, czysty i pachnący! W środku była cieplutka poducha z wełenki, jak miło...

Jechaliśmy dość długo, Agnieszka mieszkała na peryferiach miasta, tak kiedyś usłyszałem.
Samochód zajechał pod dobrze znany moim oczom budynek pod który pamiętnego wieczora przywiózł mnie Włochaty.

Ale teraz byłem spokojny, przecież była ze mną Agnieszka, a ona nie pozwoli zrobić mi krzywdy!

Weszliśmy do środka, w pokoju, za biurkiem siedzial ten sam chłopak, który przyjął mnie od Włochatego. Zostałem postawiony na biurko. Agnieszka jak zwykle usmiechnięta zaczęła rozmawiać z chłopakiem, potem podeszła, wyjeła mnie i posadziła na zimnym, metalowym stole. Ile tam było zapachów!

Chłopak podszedł z czymś w ręce, złapał mnie mocno i przystawił mi to do szyji. Zaszczypało, ale po chwili było już dobrze. Dostałem jeszcze pyszną paste i usadowiłem sie na rękach Agnieszki, która była wyjatkowo szczęsliwa.

Chłopak napisał coś w niebieskiej książeczce, coś wkleił i oddał ją mojej pani.
- To jest twoja ksiązeczka zdrowia malutki - powiedziała.
To coś jak karta fermowa? Chyba...
- Wiesz, jest jeszcze coś, od dzić masz imie, witaj Calipso - rzekła i podniosła mnie wysoko śmiejąc się.
Jestem Calipso...

Hmm, Calipso, hmm hehe, Caaaalipsooo... Calip? nieee, jestem Calipso!

Dni mijały, zrobiło się ciepło, Agnieszka mówiła, że to późne lato.
W domu oprócz mnie i mojej pani nie mieszkał nikt. Byliśmy tylko dla siebie. Czasami moja Pani dzwoniła do swoich rodziców, mieszkających na drugiej stronie miasta. Agnieszka codziennie wychodziła wczesnym rankiem do pracy, wstawałem razem z nią, pomagałem sie ubrać, cierpliwie czekałem na sniadanie a kiedy Ona wychodziła grzecznie zwijałem się w moim pokoju.
Miałem swój pokój! Podłoga była wyłożona białymi płytkami, które nachodziły na ściany. Z sufitu zwistała wielka lampa. Miałem w swoim pokoju same skarby, piłeczki, pluszaki do zagrazania, kartony z wycietymi dziurami, można było w nich spać. Miałem nawet długa rure! Agnieszka bardzo lubiła bawić się ze mną w tej rurze, wrzucała mi piłeczki a ja biegałem w kółko próbując je złapać.

Kiedy Agnieszki nie było w domu najczęściej spałem, wiedziałem, że kiedy moja pani przyjdzie, będziemy sie bawić do późna.

Wieczorem, kiedy nadchodził czas przyjazdu Agnieszki, budziłem się i siadałem obok drzwi wejsciowych, siedziałem tak dopuki moja Agnieszka nie wróciła, wtedy brała nie na ręce i całowała, bardzo to lubiłem. Szła do kuchni i dawała mi kolacje, sama równiez coś jadła, potem pod prysznic i dopiero wtedy mogłem szaleć, czesto wtedy nazywała mnie "małym zwariowanym szczeniakiem" miłe.

Pewnego dnia, z samego rana przyszedł do nas chlopak z wielką paczką, Agnieszka odebrała i postawiła obok drzwi, chciałem zobaczyć co tam jest, ale nie zdarzyłem. Moja pani wzieła paczke i poszła do ogrodu. Podreptałem pod okno, widziałem jak Agnieszka stawia coś srebrnego na trawie, było dość wysokie, wyglądało jak klatka. Wbiła to w ziemie i udała sie spowrotem do domu.
Zostałem podniesiony i wyniesiony zza drzwi, na świeże powietrze, jak pięknie, ile zapachów!!
Agnieszka włożyła mnie do tej klatki, o dziwo była wielka bez prętów u góry, siedziałem na trawie, zimna, upojnie pachnąca, mogłem kopać! Złapałem jakieś zwierzątko w trawie, dziwnie chrupało pod zebami, jakieś żuczki...
Teraz codziennie przez pare godzin siedziałem sobie w tej klatce, obok leżała moja Aga, czytając książke.

Tygodnie mijały, robiło sie pomału coraz zimniej, nasze wypady na ogród były żadsze, aż pewnego dni klatka została złożona i ustawiona w schowku.
Agnieszka wychodziła coraz dłużej, wracała zmęczona, bawiliśmy się, ale już nie tak długo jak kiedyś, jednak moja pani była jak zawsze uśmiechnięta.
Następnego dnia, jak zawsze obudziłem się razem z Nią, dostałem śniadanie, pomogłem się Jej ubrać i pozegnałem do wieczora, poszłem do swojego pokoju przespac dzień, żeby wieczorem móc wyszaleć się z Agnieszką.
Obudziłem się z bardzo dziwnym uczuciem, jakby coś mi groziło, ale jednocześnie mając straszną pustkę w sercu. Dom był pusty mimo późnego wieczoru
Co się stało? Niech Agnieszka już wróci, prosze...

Za oknem robiło się coraz ciemniej a Agniszki nie było, co sie stało? Niech już przyjedzie.
Siedziałem pod drzwiami do późnego wieczora, w całym domu zrobiło się ciemno.
Wreszcie poszedłem do siebie, ulokowałem się w kartonie i czekałem.
Mijały godziny, zrobiło się cicho, żaden pies nie ujadał, wiatr ucichł, wszystko jakby zatrzymalo się w czasie. Schowałem się głębiej w karton, zakopałem w szmatkach i usnąłem, rano napewno będzie już Agnieszka.

Obudził mnie hałas w domu, Agnieszka przyjechała!
Szybko pobiegłem przywitać sie z moją panią, ale w połowie drogi stanąłem. W domu byli obcy ludzie!
Było ich dwóch, kobieta i mężczyzna, ubrani w długie płaszcze i buty pachnące skórą.
Podszedlem niepewnie.
- Popatrz, to ta fretka o której mówiła Agnieszka? - spytała kobieta.
- Tak, to ona - mężczyzna podszedł i wziął mnie na ręce.
- Coś trzeba z nim zrobić, weźmy go narazie do nas, potem pomyśli się co począć - rzekł.

Wsadził mnie do transportera, zamknął i wyniósł do czerwonego samochodu, czekałem dość długo, wreszcie para wyszła z naszego domu niosąc jakieś rzeczy, dopatrzyłem się tylko ulubionego kalendarzyka Agnieszki. czemu oni to zabierają?

Po krótkiej jeździe samochód zatrzymał się przed niewielkim, białym domkiem, zupełnie niepodobnym do naszego. Od tego czuć było chłód.

Mężczyzna wnióśł mnie to domu, a stamtąd zszedl po schodach do piwnicy, stała tam duża klatka, czuć było ptakiem. Zostałem w tej klatce, po chwili dostałem do środka miskę z woda i suchą karmą.
Siedziałem tam cały dzień, z góry pobiegały jakies rozmowy, czasami podniesione, płacz. Co sie dzieje?

Znudziło mnie to siedzenie w jednym miejscu, zacząłem szukać wyjścia. Drzwiczki klatki były poluzowane, wystarczyło podnieść troche do góry, popchnąć ... i byłem wolny.
Cały wieczór zajęło mi zwiedzanie tego miejsca, ile zapachów, ile nowości!
Oglądając coś w wielkim kartonie, usłyszałem pukanie, podbiegłem do drzwi przez które mężczyzna wnióśł mnie tutaj, usiadłem nasłuchując.

W mieszkaniu było kilka osób, jedna płakała cicho. Poszli na lewo. Po chwili usłyszalem mężczyznę, rozmawial z innych, po głosie duzo młodszym od siebie, gdzieś słyszałem ten głos, ale gdzie? Wiem! to chłopak, który robil mi zastrzyki w klinice! O czymś dyskutowali, na tyle cicho, że mogłem usłyszeć tylko niektóre zdania. Było coś o papierach, wypadku, że trzeba gdzieś jechać, po coś. Mówili o jakimś pogrzebie, wtedy ten placzliwy głos słychać było najgłosniej.

Po chwili ktos otworzył drzwi, to chłopak, wziął mnie na ręce i zszedł po schodach. Usiadł na starym fotelu, mnie posadził na kolana i rzekł.
- Widzisz Calipso, niema już twojej pani, Agnieszka miała wypadek, już do nas nie wróci.
Patrzyłem na niego zdziwniony, czemu nie wróci? Gdzie jest moja Agnieszka.
Chłopak zasłonił się ręką, płakał.
Czy to ta pustka w sercu? Niechce...

Posiedzieliśmy razem w ciszy.
Chłopak nic więcej nie mówił, wpatrywał się we mnie a ja w niego.
- Jesteś mądrym stworzeniem - powiedział.
- Agnieszka bardzo cię kochała, mogła opowiadać o tobie bez przerwy,
nazywała cią "moim słoneczkiem".
Pewnie niewiesz co się dzieje, twoja pani miała wypadek, najechała na jej busa wielka ciążarówka, nie cierpiała...

Siedzieliśmy jeszcze chwilkę, potem chłopak wyszedł a mnie zamknął w klatce.
Położyłem się i myślałem, przypominałem sobie chwile radości, moją Agnieszke, zabawy z nią. Pamiętam nasz pierwszy kontakt, jak wtuliłem się w jej ramiona.
Jej śmiech, niebieskie oczy...
Leżałem tak do rana.

Wszedł starszy człowiek, włożył mi do klatki talerz i wyszedł.
Na talerzu spoczywały kawałki puszkowego jedzenia dla kotów, nigdy tego nie jadłem, ale głód zwyciężył.
Smakowało ochydnie...

Tak mijały dni, dni przerodziły się w tygodnie, tygodnie w miesiace...

Człowieka widziałem raz dziennie, kiedy przynosił puszkowe jedzenie oraz dwa razy w tygodniu, kiedy to sprzątał kuwete.

Drzwiczki zostały zadrutowane, straciłem możliwość wyjścia, pozostała tylko klatka i jej wnętrze czyli kuweta i pare starych szmat.
Żeby sie choć troszke rozruszać wspinałem się na ścianki klatki, zwisałem z góry, jednak mało to pomogło.
Zaczęły boleć mnie nogi, coraz gorzej chodziłem, każdy ruch był męczarnią, bólem. Do talerza nie podchodziłem, leżałem w tym miejscu.

Świat oglądałem przez małe, wiecznie uchylone okienko, które znajdowało się wysoko przy suficie.
Widziałem drzewa poruszane wiatrem, ptaki, marzyłem żeby choć raz móc wyjść na trawe, pokopać, poczuć ciepło promieni słonecznych.

Małe marzenie zwykłego, żyjącego stworzenia...

Któregoś dnia już nie miałem siły podnieść się do talerza, dopiero wtedy człowiek zauważył, że jest coś nie tak.
Włożył mnie do transportera i pojechał do kliniki.

Kiedy zobaczyłem znajomy budynek a wewnątrz "mojego" weterynarza serce zabiło mi mocniej.

Człowiek wyjął mnie z przenoski i postawił na stole. Od razu nogi mi się rozjechały, nie miałem siły wstać drugi raz.
Chłopak podszedł, pogłaskał po głowie, nie mogłem spojrzeć tak wysoko, żeby móc go zobaczyć.
Wpatrywałem się w guziki na jego białej bluzie.
- Co pan zrobił temu zwierzęciu?-zapytał ostro chłopak.
Miał sie pan nim opiekować a nie doprowadzić do takiego stanu.
- Proszę na mnie nie krzyczeć, nie moja wina, że Agnieszka wybrala sobie to coś - tu wskazał palcem na mnie.
- Przecież mogła wybrać psa czy kota, my jako jej rodzice musieliśmy wziąść to do domu, w końcu on był jej - odparł.

- Gdzie go pan trzymał - spytał chłopak.
- Siedział w klatce w piwnicy - odparł człowiek.
- Ciągle? Przecież on musi biegać - krzyknął chłopak.
- A skąd ja miałem o tym wiedzieć? - obruszył się człowiek.
- Zrobił pan z niego kalekę! Zwierze zostaje tutaj i niema mowy o zabraniu go, żegnam - rzekl chłopak zamykając drzwi za człowiekiem.

Ja nadal leżałem plackiem na stole...
Chlopak podszedł, wziął mnie w reke, długo oglądał.
- Oj mały co on ci zrobił, jak długo jesteś w takim stanie? Taki zanik mięśni, jak długo to trwało, jak długo tak cierpiałeś?
Przytulił mnie do piersi. Było tak wspaniale...

Miałem pobraną krew z łapki, coś podłubał mi w uszach, wreszcie trafiłem do przenoski, zmęczony usnąłem...

Na drugi dzień były już badania, w łapke miałem igłe do której prowadził wężyk w butli, nazywali to kroplówką.
Leżałem sobie cichutko pod biurkiem patrząc na kropelki cieczy w rurce z igłą, chwile potem wszedł chłopak.

- Cześć malutki, jak sie czujesz, pewnie lepiej - zapytał.
- Mam już wyniki, trzeba cie nawodnić i wyleczyc anemie, ale będzie dobrze, niemartw sie. - odparł podchodząc do krzesła i siadając.

Przez wiele dni miałem robione zastrzyki, kroplówki, dostawałem tabletki i jakieś dziwne pasty.
W tym czasie mieszkałem w lecznicy, na noc zamykanej.

Po paru dniach zacząłem sie ruszać, nogi bardzo bolały ale chłopak mówił, że musze chodzić bo będzie gorzej, a ja słuchałem, na początku ledwo ruszałem łapkami, z czasem było coraz lepiej, podniosłem sie, chodziłem, nawet biegałem troche nieporadnie z początku ale biegałem!

Kiedy byłem na tyle zdrowy, zeby móc wejśc na stół i pobawić sie tymi róznosciami na nim musiałem opuścić lecznice.

Pojechaliśmy do wielkiego budynku, kolorowe witryny, pełno ludzi.
Siedziałem w transporterku i nie mogłem pojąć, ze tyle ludzi mozna zobaczyć w jednym miejscu.
Chłopak zanióśł mnie na koniec korytarza, tył tam sklepik a zielonymi ścianami, nad wejsciem wisiał szyld przedstawiający bliżej niezidentyfikowane zwierze na zielonym tle.

Weszliśmy do środka.

- Witam panią, przyjechałem tak jak się umówiliśmy - zaczął chłopak.
- Witam pana, to ten zwierzak? - spytała kobieta.
- Tak, to on, nie gryzie, jest pieszczochem, niech sie pani nim dobrze opiekuje - odparł chłopak.
- Na ile będe mogła - odpowiedziała kobieta.

Chłopak wyszedł a kobieta wyjeła mnie z przenoski.
- Co malutki, wiem że dziwna sytuacja, ale ten pan nie mół cie dłużej trzymać tam gdzie byłeś do tej pory, spróbujemy znaleść ci dobry dom - powiedziała do mnie.

Zostałem ulokowany w klatce, na dnie były szmatki, ustawiony duży domek drewniany, nie było najgorzej.

Tak to siedze sobie w tej klatce po dziś dzień, nikt niechce dużej fretki, ludzie nie wiedzą CZYM jestem, kobieta jest dobra, mam jedzenie, czysto, czasami wychodze na sklepowe spacery, ale ja chce dom, kochający dom.
Gdzie jesteś Agnieszko, jeszcze cie pamiętam a minęło już tyle czasu, byłaś taka dobra a zły los zabrał cie. Nigdy już nie będzie tak jak wtedy.
Jestem już stary, przyjdzie mi tu siedzieć do końca.
Jedyny ratunek w Was kochani, może moja opowieść pomoze jakiejś fretce, moze ktoś przeczyta, nie odda, może ktoś zastanowi się żeby wziaść fretke po przejściach takich jak ja, może...

harpia
Zapisane

Amarae

  • Gość
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #1 : 2005-01-15, 17:41 »
Smutne, ale mimo wszystko wspaniałe...

Ja nawet nie moge marzyć o fretce - moi rodzice nie chcą mi kupić nawet chomika..
Zapisane

^kora^

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 5706
  • www.sznaucer-kora.dog.pl
    • WWW
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #2 : 2005-01-18, 09:55 »
Smutne fretke rodzice sie nie zgodza

Forum Zwierzaki

Ja, fermowa fretka
« Odpowiedz #2 : 2005-01-18, 09:55 »

vioaoiv

  • *
  • Wiadomości: 9883
    • WWW
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #3 : 2005-02-06, 21:18 »
Piekne !! PRZECUDOWNE.. harpia !  :wink: Wzruszajace..

tylko 17 bledow :D sorry, jestem zboczona na tym punkcie;)
Zapisane

corn

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 495
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #4 : 2005-02-07, 17:26 »
tak, piękne.. bardzo mi się podoba.. myślałam już nieraz o fretce, ale nie wiem wkońcu, jakie zdanie mają rodzice, bo ciągle mówią co innego...
muszę powtórzyć - piękne, fantastyczne.
Zapisane
Nic nie dodaje otuchy bardziej niż fakt, że wszystko toczy się jak zwykle.

pao

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 6471
  • Sakazuki-ya yamaji-no kiku-to kore-o hosu
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #5 : 2005-02-07, 17:46 »
:cry:  :cry:  :cry:
niezwykle wzruszające...
Zapisane
jeśli piszesz do mnie wiedz, że nie lubię bezsensownych zaczepek, braku kultury i gadania o niczym.

za to z przyjemnością spędzam czas na twórczej dyskusji :)

navel

  • Gość
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #6 : 2005-02-07, 20:54 »
Harpia, to jest cudowne! Aż się wzruszyłam...  :cry:
Zapisane

cholka

  • *
  • Wiadomości: 2582
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #7 : 2005-02-07, 21:58 »
Wzruszające opowiadanie :(
Zapisane

Monika Z

  • Gość
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #8 : 2005-02-11, 20:57 »
Tak bardzo wzruszajace łzy staneły mi w oczach  :(  Gdy będe mieć swój dom kupie fretkę (rodzice nie pozwalają mi teraz na fretke) Harpio to jest wspaniałe  :wink:
Zapisane

Forum Zwierzaki

Ja, fermowa fretka
« Odpowiedz #8 : 2005-02-11, 20:57 »

koniulka

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 2541
Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #9 : 2005-02-13, 21:04 »
Jejku jakie to wzruszające :(
Zapisane
Na zawsze w naszych sercach...

taigan

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 1695
    • WWW
Odp: Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #10 : 2005-06-10, 18:50 »
Aż się poryczałam :cry: Opowiadanko- super, piękne, wzruszające :)
Może kiedyś uda mi się przygarnąć taką fretkę?

Psiara

  • *
  • Płeć: Kobieta
  • Wiadomości: 1816
    • WWW
Odp: Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #11 : 2005-06-11, 11:37 »
Piękne i wzruszające.... jak to czytałam prawie sie popłakałam :cry: cudowne.... przez mojego kundla nie moge nawet marzyć o fretce.... ale kiedys na pewno sobie kupie :)
Zapisane
Czy jest cos lepszego od teriera? Oczywiście! Dwa teriery!

Odcięta od neta na czas nieokreślony :( Kocham was i nigdy nie zapomnę :( Zawsze byliście moją drugą rodziną... :(

BEAUTY T3RROR

  • Gość
Odp: Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #12 : 2005-06-11, 15:35 »
Chcialabym, zeby wszyscy opiekunowie byli tacy tak Agnieszka... Opowiadanie jest... bardzo wzruszajace, nie powiem piekne, bo opowiada o nieszczesciu zwierzat w swiecie ludzi... Masz talent, wiecej takich opowiadan, wiecej ludzi ktorzy je czytaja...
Zapisane

Kelpie

  • Gość
Odp: Ja, fermowa fretka
« Odpowiedź #13 : 2005-06-12, 16:01 »
Wspaniałe opowiadanie, bardzo wzruszające. Nie zapomnę nigdy o tej fermowej fretce którą los rzucił w tak okropne miejsce, potem człowiek dał jej ciepło i miłość, inny człowiek zabrał. To smutne, więcej takich ludzi jak weterynarz i Agnieszka.
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
 

Strona wygenerowana w 0.156 sekund z 24 zapytaniami.