Kolejne opowiadanko. Myślę, że o wiele lepsze od poprzedniego, ale ocene pozostawiam wam
Goldi błędy sprawdzone. Jakiekolwiek niedociągnięcia kierować do Vio
Oczywiście wszystko to sobie wymyśliłem - nie ma Luki, ani ogrodu zoologicznego w Szczecinie
Miłej lektury
„LUKA”Opowiadanko to dedykuje tym wszystkim, którzy mnie wspierają i mam nadzieje nadal będą to robić. Chciał bym tym samym podziękować Vio, Norniczkowi i Elizie. Dziękuje również Michałowi za to, że zapełnił L(l)uke(ę).Część pierwsza.
Luka dwuznaczna.- Luka, ale tak nie można żyć, zrozum. Minęło już blisko sześć tygodni od śmierci Bartka. – Dorota, stażystka weterynarii bezskutecznie starała się pocieszyć swoją przyjaciółkę, siedzącą na schodach ogrodowej kuchni. – Luka. Luka, odezwij się wreszcie. Powiedz cokolwiek, do cholery! Luka, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Dorota przechyliła się w kierunku dziewczyny i odgarnęła długie, kruczoczarne włosy z jej twarzy. Łzy płynęły jej po policzkach. Przysiadła obok i objeła ją ramieniem. Jak długo można rozpaczać po śmierci kolegi z pracy – myślała. – Tragicznej, owszem i to nawet bardzo.
Dorota pamiętała ten dzień jak by to było wczoraj. Jej pierwszy dzień w nowej pracy – w szczecińskim ZOO. Miała zacząć karierę weterynarza. Była taka szczęśliwa. Pani Gabrysia ( dyrektor, a zarazem naczelny technik weterynaryjny ogrodu ) wezwała cały personel do sali konferensyjnej. Wszycy usiedli i spuscili głowy. Pani Marylka i jeszcze pare innych osób z sekcji drapieżnych płakali.
- Kochani... – Gabrysia ledwo łapała powietrze. Ból ściskał jej gardło - jej syn... Jej syn rozszarpany przez niedzwiedzie. Głupek – przecież mógł najpierw zamknąć Barbie w środku. Przecież miał świadomość...
Pani Gabrysia rozpłakała się na dobre. Siedzieli tak w milczeniu jeszcze jakieś dwadzieścia minut, po czym rozeszli sie do swoich zajęć. Została tylko Gabi.
„Straszny wypadek w ZOO – młody chłopak rozszarpany przez niedźwiedzice Barbie. Dyrektor placówki nie chce odpowiadać na pytania redakcji (...)” – nagłówek Wyborczej z następnego dnia do dziś snuje się w myślach wielu pracowników ogrodu.
- Dorota... – szept Luki przerwał cisze i przywołał młodą stażystkę do rzeczywistości. – Dorota, wiesz, bo ja... – z trudem łapała powietrze. Wciąż łkała. – Bo ja... ja... Bo Dorota, bo ja go chyba kocham... To znaczy kochałam – Wybuchnęła histerycznym płaczem.
- Chodź tu Luka – Dorota otworzyła drzwi kuchni i ramieniem pokierowała przyjaciółkę do środka. – Musisz zrobić jedzenie dla himalajskich i dla fok. Szybko, rozmrażaj śledzie. Ja muszę iść. Mam umówioną wizyte w słoniarni – Gruszka ma zaparcie. Trzymaj się. Zajrze do Ciebie za godzinę! – Dodała znikając za progiem. Luka stała zgarbiona nad wanną pełną zamrożonych ryb i głowonogów, ze szlauchem w ręce i polewała je ciepłą wodą. Przygotowanie pożywienia dla mieszkańców fokarium zajęło jej dwadzieścia minut. Kolejne trzydzieści doprowadzała się do siebie, wycierając spuchnięte oczy rękawem zielonego swetra.
Czarnowłosa pracowniczka sekcji drapieżnych z dużym pudłem owoców pod pachą i całą masą śmierdzących rozmrożonych morskich stworzeń leżących na taczce kierowała się w stronę fokarium. Fokarium w Szczecińskim ZOO to kompleks basenów dla fok szarych oraz terasów niedźwiedźi himalajskich, brunatnych i koati ( mały drapieznik należący do rodziny szopowatych pochodzący z Ameryki środkowej i południowej ).
Otworzyła drzwi służbówki, jedną ręką przekręcając klucz w zamku, a drugą poprawiając karton z owocami wciśnięty w brodę. Zapałiła światło i wcisnęła taczkę do środka. Bonnie i Clyde – para niedźwiedzi himalajskich - czekali w swojej sypialni. Pomieszczenia brunatnych były puste.
– Dobry Boże, dziękuje pięknie za panią Marylke – powiedziała głośno, z wielką ulgą stwierdzając, że brunatne już obrządzone.
- Ależ nie ma za co. – Zza filara wyłoniła się szczupła twarz pani Marylki. Luka aż podskoczyła.
- Pani tu jest? – spłonęła rumieńcem.
- Jak widać, złotko. U koati też już czyściłam, wystarczy wysypać owoce na wybiegu – zostały ci foczki i Bonnie z małżonką. Luka – zaczęła po chwili, ciężko łapiąc powietrze. – płakałaś, prawda? – dziewczyna poczuła że ściska ją w gardle. Pani Maryla spojrzła na nią troskliwym wzrokiem. – Dobrze, nie będziemy o tym rozmawiać – dodała szeptem, jak gdyby wcale nie otwierając ust.
- Dziecko nawet nie wiesz jak ja cie rozumiem... – powiedziała wychodząc z fokarium, tak by Luka tego nie usłyszała.