Dzisiaj (przed chwilą wróciłam) chipowałam Lucy, miałam u weterynarza do którego najczęściej chodzę, ale tam tylko do 12 jest ten weterynarz co to robi, a było to o 18.
Więc poszłam do innego, do pani weterynarz. ;P Na początku odrobaczyłam Fizię (wiecie ona waży 1,7 kg xD, Kicka kiedyś ważyłam i miał 1,4 więc pewnie ten duży "maluch" po niej ma wagę, chociaż ona nie wygląda na taką masywną jak jej synalek, co do niego to nazwali go Ziemniak :mrgreen: ). Na początku koło szyi były próbowania dania Lucy znieczulenia, byłam z siostrą, ale po prostu nie dało rady, uparciucha Lucy nawet w kagańcu było trudno utrzymać (jej łebek). Na szczęście nie trzeba było planować narkozy, ani sprowadzać Pudzianowskiego do mocnego przetrzymania Lucyfera, ponieważ pani weterynarz powiedziała, że w Ameryce też się chipuje między łopatkami i się zgodziłam.
Też był tam problem z daniem narkozy, ale mąż pani weterynarz trzymał tył Lucy, a my z sis przód (oczywiście to na leżąco na bok było) i potem już ze wstrzyknięciem chipa też już jakoś poszło.
Nawet Lucy dostała ciasteczo-kosteczkę na pocieszenie.
Na blankieciku było sześć naklejek, teraz została jedna.
Dwie pani weterynarz sobie gdzieś nakleiła, a dwie mi do książeczki zdrowia i paszportu.
Piątą nakleiłam sobie na futerał od legimki, a co zrobić z szóstą?
Co Wy robicie z naklejkami od chipa?
Przy okazji jeszcze widziałam wiszącą petycję dot. powstania oddziału ZKwP w Tarnowie, ciekawe czy powstanie.