Kiedyś byłam z moim psem we Wrocławiu u koleżanki. Wieczorem poszłyśmy z Sorshą n spacer, nie wiem czy ktoś wie co to za okolica. Odok ul. Kruczej jest tak górka, tam właśnie poszłyśmy. Spacerowałyśmy pomiędzy górką a nasypem kolejowym żeby na nikogo się nie napatoczyć bo wielu ludzi miałoby pretensje widząc owczarka niemieckiego biegającego bez kagańca. Idziemy idziemy i nagle usłyszałyśmy jakieś głosy przed nami. Zobaczyłam kolesia około 17-letniego trzymjącego za reke szarpiącą się dziewczyne(miała jakieś 13 lat) Płakała i wołała o pomoc. Moja koleżanka stała jak sparaliżowana na drodze a ja rzuciłam się biegiem do tego kolesia. Był zaskoczony i może dlatego nie zareagował od razu, zdążyłam go w nos strzelić póścił tą dziewczynę ona wywróciła się i nie ruszała z miejsca. Wydarłam się na nią żeby uciekała. W tm czasie ten tyek złapał mnie z bluzę i chciał przewrócić na ziemię, zaczęłam się z nim szarpać. Nagle wrzasną i mnie póścił. To moja kocha psinka przybiegła zaalarmowana krzykiem i złapała go zębami za nogę od tyłu. Jak mnie póścił popchnęłam go z całej siły na ziemię. Złapałam za ręk moją wciąż stojącą jak sparaliżowana koleżankę i uciekłyśmy ile sił w nogach. Po chwili za nami ruszyła moja psinka. Zadzwoniłyśmy z komórki na policję podając anonimowe doniesienie o napadzie. Potem wróciłyśmy do domu. Może to głupie ale nie powiedziałyśmy nic rodzicom, napewno zabronili by nam wychodzić samym.
Podaję to zdarzene jako przykład tego że nie można przewidzieć co się tak właściwie zrobi. Rzuciłam się jak głupia na chłopaka starszego i silniejszego odemnie. Przecież mógł mieć nóż, mógł mnie zabić. Wtedy o tym nie myślałam. Dotarło to do mnie dopiero u mojej koleżanki w domu, nogi się podemną ugięły i aż usiąść musialam.