Wydarzyło mi się wiele strasznych i smutnych rzeczy, ale tak jest jak się przez kilkanascie lat żyje z psami (i to bandą).
Na swój użytek po kolejnym rozstaniu, wymyśliłam sobie teorię, że jak się ma 6 psów to razstanie z tym jednym mniej boli. Nieprawda - zawsze brakuje tego coś co miał ten jeden, jedyny.
Może 2 rzeczy, które najbardziej bolą.
Kiedy odszedł mój kundel (bokseropodobny). Postanowiłam kupić bokserkę. Sunia była śliczna i to nie tylko z wyglądu, ale i z chrakteru. Kochała cały świat, koty, psy ze źrebakami potrafiła sie bawić przeciągając patyczka (jak znajdę zdjęcia to wrzucę do galerii). Przeprowadzka, choroba, polecony przez hodowczynię bokserów z tego terenu weterynarz. Leczymy Woltę przeziębienie, ble, ble. Wet. twierdzi, że coraz lepiej, pies marnieje w oczach.
Moja decyzja Kliniki Wrocław. Pytanie (skąd inąd u bardzo kulturalnych lekarzy, od których nigdy później nie usłyszałam komentarza tego typu na innych) "kto pani tego psa tak załatwił?. Badania wykazują zmiany w nerkach i wątrobie jak u 6-8 letniego psa (sunia ma rok i 2 mies.) Próbujemy ratować, dializy co drugi dzień, jeżdżę po 120 km w jedną stronę, może nerki zaskoczą. Nie zaskoczyły. Usypiałam sunię rok i 3 mies, odchodzi na moich rękach. I moje pretensja do weta: gdyby miał odrobinę samokrytyki powiedziałby, nie mam sprzętu, nie bardzo wiem co jest, niech pani jedzie na kliniki. Wolta albo by żyła, albo nie męczyłaby się tak długo...
Kochani, nie bójcie się sprawdzać dziagnozy waszego lekarza u innych (niekoniecznie tych poleconych), czy na klinikach - bo czasem może od tego zależeć Życie Waszego psa!!
W pierwszym miocie mojej Chimery był suczka (na zdjęciu "Moje psy" w galerii ta po prawej, z bulikami też po prawej). Przyszli właściciele przyjeżdżali do mnie do domu jeszcze jak Chimera była w ciąży. Zamówili żółtą suczkę. Wydawali mi się normalni, odpowiedzialni (itp itd). Po porodzie jeździli praktycznie co tydzień 40 km w jedną stronę (pozwalam zaprzyjaźniać się ze "swoimi szczeniakami" od 3 tygodnia (moje suki to akceptują - wręcz się chwalą dziećmi). Nazwali sunię Dalida (miało być D).
Tu dygresja - jestem od tej pory przesądna - nigdy więcej nie pozwoliłam nazwać psa nabywcy. W domu może wołać jak chce, ale imię "w papierach" jest moje. Nawet jak pozwoliłam dodać "ich człon imienia" do mojej nazwy to piesek w jakiś sposób był brakuje mi określenia "nieudany, nieszcześliwy?" Spotkaliście się z czymś takim??
Dalida skończyła 8. tygodni przyjechali, zaplacili jak na tamte czasy sporo, zabrali, dzwonię wszystko OK.
Sunieczka była bardzo pewna siebie (może nie suka alfa - bo u bokserów to rzadkość), ale potrafiła (bez walki) ustawić małe buliki (to są te mioty od zdjęć z kotem - były 2 mioty na raz). I nagle po 9 miesiącach telefon: niech pani coś zrobi, sukę musimy uśpić, rzuca się na żone i dzieci!!!???
Odkupiłam sukę. Przywieźli mi ją do domu. Z ich samochodu wysiadł przerażony kłębek nerwów. Istna Dumka ukraińska. Ponieważ nawet im się nie chciało podjechać do Związku zmieniłam imię i tak została Dumka. Dumka byłą przez nich karana i bita. I to w absolutnie niezrozumiały dla mnie sposób (nie twierdzę, że popieram jakiekolwiek bicie psów, ale mając bulowate czasem trzeba je "trzepąć" jak zasłużą - karę akceptują i rozumieją - ale nie katować). Dumka była bita całościowo - tzn "pańcia" (ścierwo nie pańcia - ale to się potem dopiero wydało) zdawała relację tatusiowi, który wracał z pracy w późnych godzinach nocnych, z całodziennych wyczynów suki i sunia dostawała "wypłatę". Jak sunia zobaczyła (po dwóch tygodniach bycia u mnie) mojego weta, podobnego do "tatusia pańci" to mało co się nie zabiła o klatkę. Zrobiłam jej coś w rodzaju budy w domu. Klatkę wystawową 1 x 1, 2 x 1 m (otwartą) wstawiłam pod stół, bok zasłoniłam i tam Dumka miała swój azyl. Co suka u nich przeżyła, to wynikało z obserwacji. Jak zobaczyła, że moje śpią w łóżku (w końcu normalne!!) to posikała się ze strachu. Natomiast "w majestacie prawa" chodziła po stole między talerzami i była bardzo zdziwiona, ze nie wolno. Na początku na każde podniesienie głosu (nikoniecznie do niej) uciekała do klatki. Po miesiącu pobytu u mnie zdała testy psychiczne i zrobiła PO-1. Suka była tak mocna psychicznie, że tak szybko doszła do siebie - w normalnych warunkach. Tylko treser i ja wiedziałam, że była bita. W czasie "gryzienia" rękawa zamykała oczy! "Ciosy pałki" pozoranta przyjmowała normalnie - bo miała do mnie zaufanie i wiedziała, że jej nie stanie się krzywda. (A nie tak łatwo bitego psa jest tego nauczyć!!!). Na 3 wystawach zrobiła Championat Młodzieży.
na kilka dni przed wystawa we Wrocławiu gdzie "jechała wygrać" telefon z domu "przyjeżdżaj suce coś jest, wet już jedzie". Robię rekord trasy - górską krętą drogę 6 km w niecałe 3 min maluchem, wpadam, reanimuje sukę (masaż serca, sztuczne oddychanie) do przyjazdu weta (tą samą odległość zrobił w 15 min. droga jest naprawdę b. kręta). Serce nie podejmuje pracy. Wet stwierdza (po objawach - bo nie robię sekcji), że najprawdopodobniej gdzieś miała, na skutek bicia, skrzep, który się teraz oderwał i spowodował zator w mózgu. Sunia cieszyłą się życiem u mnie niecałe dwa miesiące...
I na koniec coś weselszego:
Po przejścich z Woltą koniecznie chciałam mieć sukę z tej lini (charakter, inteligencjia itp), ale jej matka nie miał już mieć szczeniaków, więc zamówiłam córkę jej córki w Krakowie. Odebrałam moje 8. tyg. cudo czyli Chimerę. Miała może 5-6 mies. jak zaczęłam obserwować bardzo powoli rosnący jej na czole guz. Cała historia Wolty przeleciała mi przed oczami....
Mój wet (tym razem normalny) mówi "wie pani ja nie bardzo wiem o co tu chodzi, umówię panią z kolegą na klinikach we Wrocławiu on ma sprzęt - bo to może być wszystko"...
Jadę na drugi dzień prawie pierwszym pociągiem. Nerwy mam takie (patrz powyżej), że suka, która do tej pory niesamowicie odbiera moje emocje, od wyjścia z domu o godz 5,15 pierwsze siku robi na stacji w Jeleniej Górze po powrocie o 19!!! Po usłyszeniu diagnozy ryczę ze szczęścia. Stłuczenie okostnej!!!
O co chodziło? Chimerę wychowywała Ostroga (bulka) i mała (wtedy) Chimera bawiłą się w ten sposób, że dokuchała ciotce Ostrodze i wiała pod fotel. Nie przewidziała tego, że rośnie i kilkadziesiąt razy dziennie waliła głowa w kant solidnego jesionowego fotela - stąd ten guz!! Postawiłam fotel na boku i guz sam zniknął. Ale co przeżyłam to moje.
Kubas rozpętałeś temat - rzekę!!!
Pozdrawiam, może by rozpętać taemat "Najśmieszniejsze przygody twojego psa"?
CHI