Ojoj.. ja z konika spadłam już w drugi dzień jazdy (czyli notabene parę dni temu). Ćwiczyłam kłus na wybiegu (bez ląży), razem ze znajomą i chłopakiem, który jeździł na źrebnej klaczce i.. zajechał mi tak, że łeb mojego konia znalazł się na zadzie tamtej (pominę fakt, że nie wiedzieliśmy, że klacz jest źrebna) co automatycznie skończyło się dość mocnym kopniakiem w klatę mojego Gracka, konik uskoczył, ja jeszcze mu wodze odruchowo do góry podniosłam i biedak się spłoszył i mnie zrzucił.
Ale instruktorzy stwierdzili, że to chyba jeden z najspokojniejszych upadków jaki widzieli podczas swojej kariery, bo choć spaść, spadłam, upadek miałam częściowo pod kontrolą ;D jeśli można powiedzieć w ogóle coś takiego o upadku. W sumie stłukłam sobie tylko kość miednicy (chyba.. w okolicy przynajmniej) z lewej strony, mimo, że boli do teraz, to siniak się nawet nie pokazał. No ale strachu się najadłam ;D prawie nogą ruszać nie mogłam zaraz po upadku, a mimo to od razu mnie na siodło wsadzili podli ;D
Ale przynajmniej nauczyłam się, że jak koń uskakuje, nie wolno mu wodzy do góry podnosić ;D i później jak uskoczył następnego dnia, jak uparcie nie chciał skręcić i się nadział lekko na ogrodzenie - już nie spadłam
Później też jeszcze paskud mały mi strachu narobił, jak mi w galop w terenie przeszedł [a mi przy kłusie strzemiona spadają czasem jeszce ;x co tu więc mówić o galopie] i musiałam go zatrzymać, co nie bardzo mu się podobało, albo jak mi się w kłusie potknął tak, że przyklęknął na kolanko... Oj, oj.