Po sylwestrowym kacu, znów wracam na moe stare śmieci.
Znaczy się dalsza część właśnie nadchodzi
_______________________________________
C.D
Dni mijały, a Pikuś ciągle leżał w szpitalu. Od tamtej pory, gdy go odwiedziłam nic ciekawego się nie zdarzyło. Nudy na pudy, flaki z olejem, makaron...
I nudno i smutno i nie ma komu ręki podać. Właśnie zaczął się sierpień. Myśl o tym, że za miesiac zacznie się szkoła przyprawiała mnie o dużego doła.. Przez chwilę, z oddali, słychać było ciche rżenie.Nie pozostawało mi nic innego jak wyjsć i obczaić konia ( od kiedy pamiętam owielbiam patrzeć na konie jadące przy wozie ulicą). Najpierw podeszłam do okna, w którym widniała postać Pawła, a razem z nim konia, za pewne Fargota. Nie wiedziałam co myśleć. serce na sam jego widok się uradowało, a rozum wręcz przeciwnie. W końcu wyszłam na dwór.
- Cześć Aneta! Czy chciałabyś się przejechać? Na znak naszej zgody?
Chwilę pomyslałam i nagle wpadłam na pewien pomysł.. Plan był świetny!
- Cześć, jak ja cię dawno nie widziałam, dlaczego nie wpadłeś wcześniej? Wiesz... ja już dawno ci przebaczyłam, tylko wolałam byś to ty do mnie przyjechał.
- Tak ? To świetnie! Tylko niestety jest jeden koń, ale myślę że jakoś sobie poradzimy.
- No pewnie. No to ja jade konną a tobie mogę rower pożyczyć.
Widziałam przeczącą minę Pawła, ale nie miał wyboru.... musiał się zgodzić.
Pojechaliśmy do lasu. O tej porze roku las jest wyjątkowo piękny, i rozśpiewany. W powietrzu unosi się zapach poziomek, jagód, zikich malin i... trup!!!!!
- AA!!!!
- Boże!
- To wisielec!
- Świetnie...
Rzeczywiście, to był wisielec. Trochę śmierdział, ale czy tak czy siak szybko ulotniliśmy się z tamtego miejsca. Jechaliśmy ścieżką, której nigdy wcześniej nie widziałam. Była bardzo tajemnicza, a właściwie nie sama ścieżka, tylko to miejsce do którego prowadziła ona. Było piękne. Widniały piękne kaskady i źródła. Zsiadłam z konia i razem z Pawłem poszliśmy w stronę czystego jak łza źródełka.
- Czas się napić - powiedział Paweł
- Jeszcze nigdy w tym miejscu nie byłam. Nawet nie przypuszczałam , że na świecie, a tym bardziej tu istnieja takie miejsca.
- Patrz! Tam leży mały wilczek! Chyba jest chory, musimy mu pomóc.
-
Źle z nim. Ledwo oddycha. Żeby przeżył musielibyśmy go zabrać do domu, a tak nie możemy zrobić. I tak stado by go nie przyjeło.
- A może to dziecko któregoś z moich wilczych przyjaciół?
- Oby....
Nagle zza drzew wyskoczył przeogromniasty wilk i rzucił się na Pawła. Nie wiedziałam co zrobić i wyjęłam gwizdek na psy. " Mam nadzieje, że on pomoże"
Wilk się przestraszył i uciekł. Podeszłam do Pawła. Nie wyglądał najlepiej. Nie miałam wtedy czasu na płacz. Trzeba było trzeźwo myslec. Spróbowałam go jakoś przytaszczyć do konia, ale nie wiem czy będę w stanie go na niego wsadzić. Koń był przywiązany do drzewa i równie przerażony jak ja. W końcu jednak udało mi się. Nie byłam pewna czy Paweł jest przytomny. W pewnej chwili się odezwał. Powiedzial tylko " przepraszam " ....
Zorientowałam się nagle, że w krzakach widnieje tysiące par wilczych oczu. Mieliśmy mało czasu na ucieczkę. Wsiadłam na konia i pognałam przed siebie, a za nami były goniące nas wilki.Nie znałam drogi powrotnej. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem. Gnaliśmy na oślep, w pewnym momencie Paweł ocknął się i powiedział w którą stronę skręcić, aby dotrzeć do drogi głównej. Dzięki Bogu zgubiliśmy wilki i trafiliśmy jakoś na główną drogę. Podjechaliśmy pod mój dom. Paweł był ciężko ranny. Nikogo u mnie nie było w domu więc sama jakoś będę musiała sobie poradzić. Położyłam Pawła na kanapie i przyniosłam bandaże. Cały czas był przytomny i czułam jak obserwował mnie, ale nic nie powiedział. Zrobiłam mu gorącej herbaty. Nie wiem czy to był dobry pomysł, z racji że jest lato, ale i tak on nic nie powiedział. Usiadłam koło niego, a on położym głowę na moich kolanach i zasnął...